Mister. E L James
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Mister - E L James страница 29

Название: Mister

Автор: E L James

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-8110-940-6

isbn:

СКАЧАТЬ twarz dłońmi. Wyjechałem z Kornwalii o jedenastej wczoraj wieczorem. Pięciogodzinna podróż mnie wykończyła. To była głupota. Kilka razy omal nie zasnąłem za kierownicą. Musiałem otworzyć okna, choć był mróz, i śpiewać razem z radiem, żeby nie usnąć. A najśmieszniejsze jest to, że przyjechałem do domu tylko po to, żeby ją zobaczyć. W prognozach pogody ostrzegano przed śnieżycą, a ja nie chciałem utknąć w Kornwalii na tydzień… Więc wróciłem wcześniej.

      Kurwa.

      Spieprzyłem to.

      A ona uklękła u moich stóp, rozwiązała mi buty i zaprowadziła mnie do łóżka, jakbym był dzieckiem. Zaprowadziła mnie do łóżka, żebym położył się spać. Prycham. Żeby spać!

      Kiedy ostatnio ktoś to dla mnie zrobił?

      Nie pamiętam, żeby jakaś kobieta kiedykolwiek odprowadziła mnie do łóżka i w nim zostawiła…

      Wystraszyłem ją.

      Kręcąc głową z odrazy do samego siebie, ściągam ubranie i rzucam je na podłogę. Jestem zbyt zmęczony, żeby zrobić cokolwiek poza wpełznięciem pod kołdrę. Gdy zamykam oczy, przyłapuję się na tym, że wyobrażam sobie, jak ona całkiem mnie rozbiera i dołącza do mnie… tu, w łóżku. Jęczę, gdy przypominam sobie jej słodki, rześki zapach, zapach róż i lawendy, i to, jak delikatna zdawała się w moich ramionach. Przygnębiony i pobudzony szybko zasypiam i ulegam jej w swoich snach.

      BUDZĘ SIĘ NAGLE z dziwnym poczuciem winy. Telefon brzęczy na nocnym stoliku. Ja go tam nie położyłem. Podnoszę go, ale zbyt późno. Nieodebrane połączenie od Caroline. Odkładam telefon na stolik i zauważam, że leży tam też mój portfel, drobne i prezerwatywa. Marszczę brwi i wtedy mi się przypomina.

      O Boże. Alessia.

      Rzuciłem się na nią.

      Szlag by to.

      Zamykam oczy, żeby złagodzić ogarniającą mnie falę zażenowania.

      Do kurwy nędzy!

      Siadam i sprawdzam. Oczywiście moje ubranie znikło. Musiała opróżnić kieszenie dżinsów. To taka intymna czynność, grzebanie w czyichś rzeczach, jej palce na moich ubraniach, na należących do mnie przedmiotach.

      Chciałbym poczuć jej palce na sobie.

      To się nie stanie, idioto. Wystraszyłeś tę biedną dziewczynę.

      A tak w ogóle to w ilu domach ona sprząta? W ilu kieszeniach grzebie? Nie podoba mi się ta myśl. Może powinienem zatrudnić ją na cały etat. Tylko że wtedy ten tępy ból w dole brzucha nie minąłby… dopóki… dopóki… Jest tylko jeden sposób, żeby się go pozbyć.

      Cholera. To się nie stanie.

      Zastanawiam się, która jest godzina. Na suficie nie odbijają się żadne błyski światła. Patrzę w okno, ale nie widzę nic poza ścianą bieli.

      Śnieg.

      Nadeszła zapowiadana śnieżyca. Zerkam na budzik. Jest za piętnaście druga. Powinna jeszcze tu być. Zrywam się z łóżka, w garderobie naciągam na siebie dżinsy i koszulkę z długimi rękawami.

      Alessia jest w salonie. Myje okna. W mieszkaniu nie ma śladu po moim spacerze w ubłoconych butach.

      – Hej – mówię i czekam na jej reakcję. Serce mi łomocze. Czuję się jak piętnastolatek.

      – Dobrze pan spał? – Rzuca mi krótkie, ale nieodgadnione spojrzenie, a potem skupia wzrok na ścierce.

      – Tak, dziękuję i przepraszam za wcześniej. – Czując zażenowanie i wyrzuty sumienia, macham w kierunku sofy, na której popełniłem swój występek.

      Kiwa głową i obdarza mnie leciutkim uśmiechem, a jej policzki przybierają śliczny różowy kolor.

      Spoglądam w okno. Widok przesłaniają wirujące płatki śniegu. To sam środek śnieżycy, na zewnątrz szaleje wichura.

      – W Londynie rzadko pada taki śnieg – mówię i podchodzę, by stanąć obok niej przy oknie.

      Naprawdę rozmawiamy o pogodzie?

      Odsuwa się nieco w bok, bym nie mógł jej dosięgnąć, ale też wygląda przez okno. Śnieg jest tak gęsty, że niemal nie widać rzeki pod nami.

      Alessia drży i obejmuje się ramionami.

      – Gdzie mieszkasz? – pytam, martwiąc się, jak dotrze do domu w taką niepogodę.

      – Zachodni Londyn.

      – Czym dojeżdżasz?

      Mruga kilka razy, przetwarzając moje słowa.

      – Pociąg – odpowiada.

      – Pociągiem? A skąd?

      – Hm… Queenstown Road.

      – Wątpię, żeby pociągi teraz jeździły.

      Podchodzę do biurka w rogu pokoju, przesuwam myszką i iMac budzi się do życia. Na ekranie pojawia się zdjęcie Kita, Caroline, Maryanne i mnie razem z dwoma irlandzkimi seterami brata, a mnie ogarniają nostalgia i smutek. Potrząsam głową i sprawdzam ostatnie wiadomości o lokalnym transporcie.

      – Hm… South Western Trains?

      Kiwa głową.

      – Zawiesili wszystkie połączenia.

      – Za-wie-si-li? – Marszczy brwi.

      Och, ona nie rozumie.

      – Pociągi nie jeżdżą.

      – Och. – Znowu marszczy brwi, a mnie się wydaje, że niemal słyszę, jak powtarza kilka razy po cichu „zawiesili”, odpowiednio układając usta.

      – Możesz zostać tutaj – proponuję, starając się nie gapić na jej wargi i doskonale zdając sobie sprawę z tego, że nie przystanie na moją propozycję, zwłaszcza po tym, jak się zachowałem. Wzdrygam się i dodaję: – Obiecuję, że cię nie tknę.

      Potrząsa głową. Zbyt szybko jak na mój gust.

      – Nie. Muszę iść. – Ściska w dłoniach ścierkę.

      – Jak dotrzesz do domu?

      Wzrusza ramionami.

      – Pójdę.

      – Nie żartuj. Przemarzniesz.

      Zwłaszcza w tych butach i w tej żałosnej namiastce kurtki.

      – Muszę wrócić do domu – upiera się.

      – Zawiozę cię.

      Co? СКАЧАТЬ