Szkoła Bogów. Бернар Вербер
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Szkoła Bogów - Бернар Вербер страница 15

Название: Szkoła Bogów

Автор: Бернар Вербер

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-7999-412-0

isbn:

СКАЧАТЬ ROK 0

      Osuwam się na fotel w mojej willi. Jestem wyczerpany. Co za noc! Powrót, dzięki tunelowi wydrążonemu pod murami przez moich przyjaciół, okazał się o wiele łatwiejszy niż droga w tamtą stronę. Jednakże musieliśmy nieść ciągle nieprzytomnego Raoula.

      Dzięki numerowi wygrawerowanemu na jego ankh wiedziałem, gdzie mieszka. Willa 103 683. Położyliśmy go do łóżka. Choć jutro piękny guz przyozdobi mu skroń, nadal będzie wśród nas, zamiast na dnie niebieskiej rzeki.

      Zamykam oczy. Kolejne odczucie ogarnia moje ciało. Zmęczenie. Palą mnie wszystkie mięśnie. Serce mocno wali. Jestem spocony, a tunika lepi mi się do ciała. Poza tym jestem głodny. Głodny i spragniony. Jestem wyczerpany, lecz zbyt zdenerwowany, by zasnąć. Nie słyszałem bicia dzwonu, ale sądzę, że jest druga w nocy.

      Tak jest. Słychać dwa uderzenia. Koniecznie muszę odpocząć. Zajęcia zaczynają się o ósmej. Wydaje mi się, że kiedy byłem człowiekiem, potrzebowałem przynajmniej sześć godzin snu, by zregenerować siły.

      Zmieniam pozycję, odwracam się i zatrzymuję wzrok na zaokrąglonym krzyżu, wiszącym na szyi. Jest piękny. Zupełnie przypadkowo naciskam na przycisk oznaczony literą D. Ankh wysyła promień, tworzący niejedną linię, lecz jaskrawą wiązkę białego światła, skierowaną w jeden cel. Cała ta mnogość błysków w rezultacie niszczy krzesło.

      Oto czym jest ankh, kiedy nie produkuje światła. Straszną bronią. Obracając guzik D, spostrzegam, że można w ten sposób redukować lub zwiększać moc błyskawicy. Im mocniej przekręcę, tym bardziej światło przypomina promień lasera. A do czego służy litera A? Obracam i naciskam. Nic. To może przycisk N? Spodziewam się różnych katastrof, ale nie tego, że zobaczę włączony ekran telewizora.

      A więc w moim ankh znajduje się pilot, którego tak szukałem. A co dają w Tele Olimpia? Niska kobieta o skośnych oczach, której towarzyszą dwie pielęgniarki i mężczyzna, właśnie rodzi dziecko. Kobieta zaciska zęby i nie wydaje z siebie żadnego krzyku. Pielęgniarki także milczą. Wszystko toczy się w atmosferze skupienia. Cyfra z boku ekranu wskazuje na kanał: 1. Obracam krążek, by przełączyć na dwójkę. Znowu poród. Tym razem otyła blondynka. Mniej światła, ale więcej ludzi. Jakiś blady, cherlawy mężczyzna o spojrzeniu bretońskiego spaniela, z całą pewnością mąż, ściska dłoń rodzącej, pozwalając jej miażdżyć swoją. Od czasu do czasu stara się pochylić, aby zobaczyć, co tam się dzieje, ale szybko unosi się z powrotem, przerażony. Kobieta dyszy jak szczeniak i łaje wszystkich, zdaje się po grecku. Tłum pielęgniarek i młodych lekarzy uwija się wokół niej. W głębi sali widać całą rodzinę. Głos przyszłej mamy dominuje nad zgromadzonymi. Kobieta wydaje polecenia i głośno krytykuje wszystkich przedstawicieli służby zdrowia.

      Trzeci kanał. Tutaj poród odbywa się nie w szpitalu, lecz w drewnianej chatce, zbudowanej wśród drzew typowych dla afrykańskiego pejzażu. Rodzącej towarzyszą tylko kobiety. Akuszerka ubrana jest w świąteczną sukienkę, a zaplecione na jej głowie warkoczyki tworzą najbardziej niezwykłe wzory. Stojące wokół dziewczynki nucą melodię, której rytm wybijają tam-tamy. Niewielka grupa zebranych w ogrodzie ludzi podchwytuje pieśń.

      Czwartego kanału brak. Po obejrzeniu trzech pierwszych doszedłem do wniosku, że w Olimpii telewizja nadaje tylko sceny porodów. Chyba, że trafiłem na wydanie specjalne, poświęcone „narodzinom na świecie”.

      Wracam na „jedynkę”. Wątła istotka płacze cichutko. Jedna pielęgniarka zakłada jej na maleńką rączkę bransoletkę z danymi dziecka, potem wstrzykuje coś w ramię. Druga wprowadza do noska rurkę, podtrzymywaną kawałkiem plastra.

      Na „dwójce” duże, grube niemowlę fika nóżkami i wrzeszczy, ku radości zgromadzonej rodziny. Każdy podchodzi, by ucałować dziecko, podczas gdy uzbrojona w nieostre nożyczki pielęgniarka męczy się z pępowiną.

      Noworodek z kanału trzeciego leży na rękach akuszerki, która pokazuje go przez okno zgromadzonym w ogrodzie ludziom. Na nowo podejmują pieśń, którą na swym posłaniu nuci także matka.

      Wiedziony jakimś przeczuciem, otwieram szeroko oczy. Trzy narodziny. Dobry Boże. Przecież to moi byli klienci, trzy dusze, którymi zajmowałem się jako anioł. Afrykańskie dziecko to z pewnością Venus Sheridan, amerykańska gwiazda, która w nowym życiu będzie poszukiwała swych korzeni. Mały Grek to chyba Igor, mój rosyjski żołnierz. Z wierności dla języków używających cyrylicy postanowił ponownie narodzić się na ziemi helleńskiej. Ten, którego nienawidziła własna matka, zapragnie takiej, która będzie go uwielbiać, gdyż widząc, jak gruba kobieta okrywa go ognistymi pocałunkami, nie mam wątpliwości, że udało mu się pokonać klątwę mówiącą, że przez dziesięć kolejnych cyklów reinkarnacji własna matka będzie chciała go zniszczyć. Wreszcie dziecko azjatyckie to Jacques, mój pisarz. Zafascynowany Orientem, tym razem znalazł się właśnie tam. Stwierdzam szybko, że fakt wyzwolenia Jacques’a z konieczności kolejnych narodzin nie sprawił, że zapragnął zostać aniołem. Wolał wrócić na Ziemię jako bodhisattwa, jedna z obudzonych dusz, które wybierają powrót na Ziemię, by móc oddziaływać na bliźnich.

      Wszystkie noworodki mają pomarszczone buźki małych staruszków. Encyklopedia Wiedzy Relatywnej i Absolutnej mówi prawdę, twierdząc, że w pierwszych sekundach po narodzinach przybysz ma jeszcze cechy fizjonomii starca, którym był w ostatnim stadium swojej poprzedniej reinkarnacji. Pozostają mu też okruchy wspomnień, póki palec anioła stróża nie wyrzeźbi pod jego nosem bruzdy zapomnienia. Anielski pocałunek niepamięci.

      Mała dziewczynka, starsza siostra afrykańskiego noworodka, podchodzi do dziecka, szepcząc mu na ucho słowa, które wprawiają mnie w zakłopotanie: „Nie zapomnij, tylko nie zapomnij tego wszystkiego, co zdarzyło się przedtem. Nie zapomnij, a kiedy już będziesz umiał mówić, opowiedz to mnie, która wszystko zapomniałam”.

      25. MITOLOGIA: KRONOS

      Pozbywszy się swego ojca, Uranosa, którego wykastrował, Kronos zasiadł na jego tronie. Oddalony od Ziemi Uranos tylko czasami manifestował swą obecność, spuszczając na nią deszcz. Natomiast Gaja, matka Ziemia, znalazła sobie innego kochanka wśród własnego potomstwa, wybierając tym razem Pontosa – Wodę. Z ich związku narodziły się liczne istoty wodne. Także Tytani nie stronili od kazirodczych związków ze swoimi siostrami. Okeanos, najstarszy z nich, spłodził z Tetydą trzy tysiące córek, które stały się źródłami, strumieniami i rzekami. Nyks związała się jednocześnie z Hipnosem – snem, Tanatosem – śmiercią, Eris – niezgodą, Nemezis – gniewem.

      Kronos z kolei poślubił swą siostrę Reę, a z ich związku narodzili się Hestia, Hera, Demeter, Hades i Posejdon. Pamiętając o klątwie ojca, który przepowiedział mu, że także własne dzieci pozbawią go tronu, Kronos połykał je wszystkie zaraz po urodzeniu.

      Bolejąca nad zgubą potomstwa Rea ukryła się na Krecie, by uchronić swą szóstą latorośl, Zeusa. Za radą swojej matki Gai uciekła się do podstępu. Zamiast noworodka, dała Kronosowi kamień zawinięty w pieluszki. A naiwny rodzic natychmiast go połknął.

      Uratowany dzięki temu fortelowi Zeus rósł ukryty w jaskini, rozpieszczany przez Nimfy, które, ilekroć zakwilił, uciszały go swoim śpiewem, by krzyki lub płacz dziecka nie dotarły do uszu Kronosa.

      Tymczasem Zeus osiągnął wiek męski. Pewnego dnia podał ojcu do picia СКАЧАТЬ