Название: Kod Leonardo Da Vinci
Автор: Дэн Браун
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Поэзия
isbn: 978-83-8110-000-7
isbn:
Langdon schodził za kapitanem po słynnych marmurowych stopniach do zatopionego głęboko w ziemi atrium pod szklaną piramidą. U stóp schodów przeszli między dwoma uzbrojonymi policjantami z karabinami maszynowymi. Sygnał był jasny – tej nocy nikt tu nie wchodzi ani stąd nie wychodzi bez błogosławieństwa kapitana Fache’a.
Langdon czuł rosnący niepokój. Obecność Fache’a nie była ani miła, ani przyjazna, a atmosfera panująca w samym Luwrze o tej porze przypominała atmosferę pogańskiej świątyni. Schody, niczym wejście do kina, oświetlone były małymi punktowymi lampkami zatopionymi po bokach stopni. Langdon słyszał echo swoich kroków odbijające się od szkła nad głową. Kiedy spojrzał w górę, zobaczył prześwitujące strumienie wody bijącej z fontanny o przezroczysty dach.
– Podoba się to panu? – spytał Fache, wskazując podbródkiem piramidę.
Langdon westchnął, zbyt zmęczony, żeby podjąć grę.
– Tak, wasza piramida jest wspaniała.
– Blizna na twarzy Paryża – jęknął Fache.
Pierwsze starcie. Langdon wyczuł, że jego dzisiejszego gospodarza trudno będzie zadowolić. Zastanawiał się, czy Fache miał pojęcie, że ta piramida, na wyraźne życzenie prezydenta Mitterranda, została zbudowana z sześciuset sześćdziesięciu sześciu bloków szkła, a to dziwne żądanie było stałym gorącym tematem rozmów ludzi rozkochanych w konspiracji, którzy utrzymywali, że 666 to liczba szatana.
Langdon postanowił nie poruszać tego tematu.
Kiedy schodzili coraz niżej do podziemnego foyer, z półcieni zaczęła się wyłaniać potężniejąca podziemna przestrzeń. Zlokalizowana dziewiętnaście metrów poniżej poziomu ulicy, nowa kondygnacja Luwru o powierzchni ponad sześciu tysięcy metrów kwadratowych rozciągała się jak niekończąca się grota. Zbudowana z marmuru o ciepłym kolorze ochry, współgrającym kolorystycznie z miodowym odcieniem kamiennej fasady Luwru, ta podziemna sala zazwyczaj wibrowała światłem słońca i głosami turystów. Tej nocy jednak była opuszczona i ciemna, a cała przestrzeń emanowała atmosferą podziemnej krypty i chłodu.
– Gdzie są strażnicy muzeum? – spytał Langdon.
– En quarantaine – odburknął Fache takim tonem, jakby Langdon chciał swoim pytaniem zakwestionować zasadność jego decyzji. – Rzecz jasna, pozwolenie na wejście uzyskał ktoś, kto nie powinien był się tu znaleźć. Wszyscy nocni strażnicy Luwru są w skrzydle, gdzie ich przesłuchujemy. Teraz aż do rana za bezpieczeństwo muzeum odpowiadają moi agenci.
Langdon skinął głową, przyspieszając kroku, żeby nie zostawać w tyle za Fache’em.
– Czy znał pan dobrze Jacques’a Saunière’a? – spytał kapitan.
– Właściwie wcale go nie znałem. Nigdy się nie spotkaliśmy.
Fache wyglądał na zdziwionego.
– Dzisiaj wieczorem mieliście się spotkać po raz pierwszy?
– Tak. Zaplanowaliśmy spotkanie w recepcji Amerykańskiego Uniwersytetu zaraz po moim wykładzie, ale się nie pojawił.
Kiedy Fache zapisywał coś w notesie, Langdon kątem oka zobaczył mniej znaną piramidę Luwru – la pyramide inversée – ogromne, odwrócone do góry nogami okno dachowe, które zwisało z sufitu jak stalaktyt.
– Kto poprosił o spotkanie? – spytał nagle Fache, prowadząc Langdona w górę po kilku schodach. – Pan czy on?
Pytanie wydawało się dziwne.
– Poprosił pan Saunière – odparł Langdon, kiedy wchodzili do tunelu. – Kilka tygodni temu jego sekretarka skontaktowała się ze mną przez e-mail. Napisała, że kustosz dowiedział się, że w tym miesiącu będę miał wykład w Paryżu, i chce ze mną coś omówić.
– Co?
– Nie wiem. Przypuszczam, że kwestie związane ze sztuką. Mieliśmy wspólne zainteresowania.
Fache spojrzał na niego sceptycznie.
– Nie domyślał się pan, o czym będzie rozmowa?
Nie domyślał się. Kiedy poproszono go o spotkanie, był ciekaw, jednak nie czuł się na tyle swobodnie, żeby żądać szczegółów. Powszechnie uwielbiany Jacques Saunière bardzo pilnie strzegł swojej prywatności i rzadko spotykał się z ludźmi; Langdon był wdzięczny za samą możliwość poznania go.
– Panie Langdon, czy mógłby pan przynajmniej spróbować zgadnąć, na czym ofierze morderstwa mogło zależeć, co Saunière chciał z panem omówić tego wieczoru, kiedy go zabito? To może nam pomóc.
Obcesowość tego pytania była dla Langdona dosyć krępująca.
– Naprawdę nie potrafię sobie wyobrazić. Nie pytałem. Czułem się zaszczycony, że w ogóle się ze mną skontaktował. Zawsze podziwiałem prace pana Saunière’a. Często korzystam z jego tekstów podczas zajęć na uczelni.
Fache odnotował to w notesie. Byli już w połowie drogi przez tunel wejściowy do skrzydła Denona, gdzieś na końcu Langdon widział dwie windy, teraz nieruchome.
– Pojedziemy windą – powiedział Fache. – Jak pan z pewnością wie, do galerii piechotą jest spory kawałek. – Policjant przygładził czarne włosy wielką jak kotlet dłonią. – Mieliście panowie wspólne zainteresowania? – spytał Fache.
– Tak. Szczerze mówiąc, prawie cały ubiegły rok poświęciłem na opracowanie książki pokrewnej dziedzinie wiedzy, w której pan Saunière był niezaprzeczalnie ekspertem. Spodziewałem się, że będę mógł go wysondować.
– Przepraszam?
Widać zwrot, którego Langdon użył, był niezrozumiały.
– Cieszyłem się, że będę mógł się dowiedzieć, co myśli na ten temat.
– Rozumiem. A cóż to za temat?
Langdon zawahał się, niepewny, jak to ująć.
– W zasadzie rzecz jest poświęcona artystycznym wyobrażeniom Wielkiej Bogini, pojęciu świętości kobiecej oraz związanej z nim sztuce i symbolice.
– A Saunière był biegły w tej materii?
– Jak nikt na świecie.
– Rozumiem.
– Może Jacques Saunière wiedział o istnieniu pańskiej pracy? – zasugerował Fache. – I poprosił pana o spotkanie, żeby zaproponować pomoc?
Langdon pokręcił głową.
– Prawdę mówiąc, nikt jeszcze nie wie o mojej książce. Nie jest skończona i nie pokazywałem jej nikomu oprócz mojego wydawcy.
СКАЧАТЬ