Stara Flota Tom 6 Wolność. Nick Webb
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Stara Flota Tom 6 Wolność - Nick Webb страница 15

Название: Stara Flota Tom 6 Wolność

Автор: Nick Webb

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия: Stara Flota

isbn: 978-83-65661-97-5

isbn:

СКАЧАТЬ byli tak głupi.

      – Hm… Nie wiem, czy to w ogóle ma znaczenie. Chyba już zdecydowaliście, że chcecie odebrać nagrodę za moją głowę. Nie ma sensu mówić wam o znacznie większej… Cholera, wie pan co? Nieważne. Ruszajcie. Złapcie mnie.

      Usłyszała przyciszoną kłótnię wśród piratów. Prawie skończyła wymieniać szósty generator. Zostało jeszcze cztery i będzie wolna. Będzie mogła wrócić do domu. A przynajmniej polecieć za Tytanem na Brytanię, aby pomóc w obronie jednego z głównych ośrodków cywilizacji przed największym wrogiem ludzkości. Zapewne wtedy Proctor i załoga zginą, ale wolność zawsze wiązała się z ryzykiem.

      – Niech pani mówi. Już! Albo otworzymy ogień. Ciekawe, co zrobią z panią pociski z dział magnetycznych.

      Proctor zachichotała.

      – Nie radzę. Taki pocisk, nawet wystrzelony z najmniejszą prędkością, zmieni mnie w niedużą krwawą chmurę. Rozumie pan, pociski z wolframu poruszające się z ułamkiem prędkości światła, gdy tylko zetkną się z moją skórą, wytworzą falę ciśnienia o tak wielkiej sile, że ciało ulegnie kawitacji. Wie pan, co to jest kawitacja, prawda? Występuje wtedy, gdy spadek ciśnienia jest tak duży, że prowadzi do wyparowania nośnika, przez który przechodzi. Następuje przemiana fazowa ze stanu ciekłego w gazowy. ­Czyli z płynu w parę. W tym przypadku tkanki stałe i płynna krew zmienią się w gazową chmurkę. Tyle zostanie z admirał Proctor. A za małą czerwoną chmurkę gazu nie dostanie się żadnej nagrody, o ile dobrze pamiętam.

      Pirat zaklął.

      – Gra pani na czas i tyle. Zaraz panią złapiemy, a nie zamierzamy być delikatni…

      – Och, dobra. Powiem panu. Wiecie o nagrodzie za moją głowę, ale nie macie pojęcia, że mam bogatych przyjaciół na bardzo wysokich stanowiskach. I mogę zapewnić, że… Chwila, mam coś na bucie… czekajcie… Cholera. Muszę się przesunąć w lepsze miejsce, bo nie mogę ustać.

      Wcale nie kłamała. Rzeczywiście coś złapało ją przy kostce i właśnie zsuwało się niżej. Jednak Proctor wyczerpały się już pomysły, jak grać na zwłokę. Na szczęście stanęła obok siódmego generatora i użyła go, aby podważyć but.

      – Admirał Proctor, chce pani powiedzieć, że może załatwić większą sumę niż pięćdziesiąt milionów?

      – Phi! Raczej pięćset. Dla tych ludzi pięćdziesiąt milionów to drobne. Chętnie zapłacą o wiele więcej, żeby towarzyszka bohatera Ziemi nie znalazła się w areszcie i nie została skazana za zabójstwo, którego nie popełniła.

      Przedmiot na bucie oderwał się i Proctor znowu mogła włączyć magnesy w podeszwach. Dwadzieścia sekund później skończyła wymieniać generator.

      Zostały jeszcze trzy.

      Nie wiedziała jednak, jak długo jeszcze uda jej się powstrzymywać piratów.

      Na dodatek gra na zwłokę chyba już przestała mieć sens. Gdy admirał wynurzyła się zza wybrzuszenia w kadłubie „Wyzwania”, dostrzegła dwie postacie w skafandrach kosmicznych. Szły po poszyciu jej okrętu i trzymały karabiny. Wymierzyły broń, gdy tylko dostrzegły Proctor.

      ROZDZIAŁ 11

      W pobliżu Brytanii

      Wewnątrz jednostki Roju, kokpit myśliwca

      Drony. Automatyczne, a przynajmniej na takie wyglądały, bo były zbyt małe, aby pomieścić groteskowe stwory, które wcześniej widział. Zivik zaklął, gdy jedna z maszyn podleciała na tyle blisko, żeby ostrzelać go amunicją dość małego kalibru. Pociski same w sobie nie mogły wyrządzić zbyt wiele szkód, ale…

      Zivik rozejrzał się uważniej. Wokół były tysiące niewielkich dronów. Pewnie nawet z dziesięć tysięcy. Były tak małe, że zastanawiał się, czy „Niepodległość” mogła je w ogóle wykryć, zwłaszcza że znajdowała się dość daleko od myśliwca. Okręt miał zaraz wystrzelić paczkę z antymaterią. Prosto w tę chmarę dronów. Niedobrze, bo to wywoła przedwczesną eksplozję ładunku, a na składzie nie mieli ich zbyt dużo.

      Pora zrobić coś głupiego. A to specjalność Zivika, co tu kryć.

      – Zivik do mostka. Wstrzymajcie się z Wrednym Cztery. Lecę sam. Te drony są na tyle sprytne, że mogą zestrzelić naszą paczkę, ale nie dość sprytne, by załatwić mnie.

      Brzęk i następujący po nim sygnał alarmu wskazywały, że wypowiedział tę przechwałkę przedwcześnie.

      – Postaram się wykonać zadanie – dodał, gdy okazało się, że uszkodzenia obejmują tylko rezerwowy zbiornik tlenu. Zivik i tak go nie potrzebował. – Mostek, słyszycie mnie? Odpowiedzcie.

      Dopiero wtedy popatrzył na wskaźniki detektorów po prawej, które wykryły pole zakłócające krótkiego zasięgu. I wreszcie zrozumiał.

      – Mostek, ta chmara dronów to pewne jakaś automatyczna obrona reaktora. Służą do zestrzeliwania zagrożeń i wytwarzają pole, które zakłóca systemy naprowadzające zdalnie pociski i torpedy. I… chyba mnie nie słyszycie, co?

      Pół tuzina dronów zbliżało się do myśliwca, więc Zivik zanurkował, zatoczył szeroki łuk, a potem przyśpieszył w kierunku, jak sądził, głównego reaktora lub generatora mocy. Konstrukcja emitowała mocne promieniowanie gamma – takie stężenie wykrywano zwykle w pobliżu gwiazd, nie urządzeń.

      – Dobra. Tarcza antyradiacyjna. Oby spełniła swoją rolę, bo tylko wtedy wykonam zadanie. No, tarczo, zadziałaj. Ładnie proszę…

      Zivik przyśpieszył. Sprawdził jeszcze raz każdą torpedę, pocisk i działo, w które uzbrojony był myśliwiec. Ustawił na szybką detonację wszystko, co mogło wybuchnąć, i przygotował się do wystrzelenia ładunków. Wiedział, że potem zostanie mu niewiele czasu na ucieczkę.

      – Już prawie… – Wykonał zwrot wokół formacji chyba ze stu dronów i zrobił unik przed kolejną grupą. Obie otworzyły ogień, gdy myśliwiec przelatywał między nimi, i skończyły na niszczeniu się nawzajem.

      – Dobrze wam tak, dranie.

      Został jeszcze najwyżej kilometr.

      – Mostek, mam nadzieję, że mnie odbieracie. Obyście mieli pod ręką współrzędne skoku kwantowego, bo ten megaokręt zaraz zapłonie jak choinka na Boże Narodzenie.

      Poczuł zderzenie z czymś ciężkim i jego maszyna wpadła w nierówny korkociąg.

      – Kurwa!

      Chwycił stery, aby wyrównać lot, ale wirowanie było tak szybkie, że Zivikowi przed oczyma rozbłysły gwiazdy, a potem wszystko wokół pociemniało.

      – Mayday! Dostałem i nie mogę wyrównać lotu!

      Maszyna wirowała oszałamiająco szybko. Zivik widział, jak ściana ogromnego tunelu zbliża się z każdym obrotem.

СКАЧАТЬ