T.T.. Piotr Kulpa
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу T.T. - Piotr Kulpa страница 9

Название: T.T.

Автор: Piotr Kulpa

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Ужасы и Мистика

Серия:

isbn: 978-83-7835-634-9

isbn:

СКАЧАТЬ idiotę.

      Glana podniosła się i powiedziała:

      – Pójdę zobaczyć. A jak mu coś zrobi?

      – Jak chcesz.

      Glana ominęła grupkę stojącą na środku klasy i skierowała się w stronę drzwi. Ale w tym momencie stanął w nich Tomek. Ręce trzymał w kieszeniach. Popatrzył na Glanę, na resztę kolegów i z markotną miną ruszył do ławki. Glana wyjrzała na korytarz i pospiesznie wróciła.

      – Idzie! – oznajmiła głośno.

      Kiedy Paweł Lupka stanął w drzwiach, wszyscy w milczeniu siedzieli na swoich miejscach. Nauczyciel spojrzał na nich, przez chwilę przyglądał się Tomkowi, jakby chciał mu coś powiedzieć. Ten jednak skulił się, ze wzrokiem wbitym w podłogę. Lupka podniósł dziennik i usiadł na biurku, jak na pierwszej lekcji. Odchylił listwę z listą obecności. Sięgnął do kieszeni w koszuli po długopis. Uczniowie milczeli, najwyraźniej skonsternowani sytuacją. Uśmiechnął się do nich, ale siedzieli jak zaczarowani. Wpatrywali się w niego szeroko otwartymi oczami, bez słowa.

      Opadł z niego zapał. Wygłupił się znowu, i to na samym starcie. Dał się zwieść zadziornemu szczeniakowi. Swoją drogą niezły talent musi w nim siedzieć. Przecież widział te jego spalone ręce, czarne i zwęglone. Cuchnęły, gdy niósł go na ramieniu i jęczał półprzytomny z bólu. A potem, kiedy zsunął go na leżankę u pielęgniarki, oniemiał. Chłopak nie miał śladu żadnego poparzenia. Nic. Dłonie jak dłonie. Ukląkł przy nim i chwycił je w swoje ręce.

      – Jak to? – jęknął.

      Uczeń patrzył na niego tępo, z przerażeniem. Szarpnął go, trochę za mocno.

      – Niech pan się uspokoi. – Pielęgniarka stanęła nad nimi z plastikowym kubkiem w dłoni. – Coś cię boli, Prudel?

      Chłopak spoglądał to na nią, to na nauczyciela, który, oddychając szybko, obmacywał mu palce, to na własne ręce.

      – Nic ci nie jest? – spytała pielęgniarka.

      Zaprzeczył energicznie ruchem głowy.

      – To leć do klasy. – Kiedy za chłopcem zamknęły się drzwi, dodała: – A pan niech to wypije. To łobuziak, jeszcze nieraz pana zaskoczy. Stara, dobra waleriana. No, ciach.

      Wypił. Podziękował, poprosił o dyskrecję i wrócił do sali lekcyjnej.

      To nie było takie ciach. Ten chłopak cierpiał naprawdę. To nie był krzyk udawany, zagrany, jak w teatrze. Paweł zobaczył w jego oczach prawdziwe przerażenie. Znał je nazbyt dobrze. Nie przepadał za chwilami, gdy stukało do niego, gdy wywlekało z zakamarków pamięci jego własne koszmary. Ale znał tę prawdę, ten organiczny grymas, wypełzający na usta i mówiący wszystko o stanie serca, umysłu, granicach i odporności. Oczy, szukające ulgi i pomocy nawet wśród wrogów. Spojrzenie, ziejące nadzieją na ratunek, tak skupione i natarczywe, że prawie chwytające za ramię, gaszące ogień i zabijające oprawcę.

      A więc albo on miał jakieś omamy, albo dał się nabrać na fantastyczny numer iluzjonistyczny. No tak, na pewno tak właśnie było. Kiedy chłopak wisiał przewieszony przez jego ramię, miał dość czasu, by usunąć charakteryzację. Tyle że musiałby wiedzieć, że tak się to skończy, że nauczyciel właśnie tak go będzie niósł. No i ten krzyk, to cierpienie w oczach Prudla…

      Przed wejściem do klasy postanowił, że zachowa spokój i nie wspomni słowem o całej sytuacji, a z tym chłopakiem porozmawia na osobności przy jakiejś okazji. Prudel. Rzadkie nazwisko. Zapamięta je na pewno.

      Teraz więc ponownie, jak na pierwszej lekcji, siedział na biurku i bezwiednie wpatrywał się w uczniów. Zerknął na zegarek. Zaraz dzwonek. Jak tak dalej pójdzie, to miejsca w tej pracy nie zagrzeje.

      Tymczasem młodzież wpatrywała się w niego, wyraźnie zbita z tropu. Jakoś stracili ochotę do żartów i kpin. Presja milczenia zaczynała robić swoje. Ten facet był inny. Dziwny. Tym bardziej że najzwyczajniej w świecie zamierzał wypełnić listę obecności czymś, co przypominało obcięty, zmumifikowany palec.

      III. Dyżur

1

      Za piętnaście czwarta Paweł Lupka stanął przed portiernią bursy i zapukał w szybę. Ochroniarz podniósł głowę. Na nosie miał okulary, nazywane swego czasu „brylami”. Szkła były w nich tak grube, że pod ich ciężarem nos zaciskał się prawie zupełnie. Mężczyzna oddychał, wręcz sapał, przez usta, przez co w ich kącikach zebrały się całkiem spore kulki zaschniętej śliny. Przysunął nos do brudnej szyby.

      – Słucham?

      Paweł podał przez okienko dowód osobisty.

      – Nazywam się Lupka. Mam tu pracować jako wychowawca. Dzisiaj mam pierwszy dyżur.

      Ochroniarz podniósł dokument i zbliżył do oczu. Przez chwilę wyglądało, jakby go wąchał. Z jednej, potem z drugiej strony.

      – Aha, wiem. Szefowa mówiła. Ma pan iść do pokoju wychowawców, na pierwszym piętrze. – Wychylił się przez okienko i wskazał ręką schody.

      Lupka skinął głową i schował dowód.

      – Dziękuję – odparł.

      – Halo, Lupka!

      Odwrócił się powoli.

      – A tam? Co to?

      Portier wskazał futerał z gitarą. Nie było tak źle z jego wzrokiem. Paweł popatrzył w dół.

      – To? Jak to co? Karabin!

      Ochroniarz zasunął okienko i wyszedł z dyżurki. Podszedł do Lupki i wyciągnął rękę. Białe nitki w kącikach jego ust wydęły się jak żagielki.

      – Też gram. Koczberski.

      Paweł uścisnął suchą, dużą dłoń, zastanawiając się, jak tak grubymi i twardymi palcami można przebiegać po strunach. Pokiwał głową z uśmiechem i odszedł.

      W pokoju wychowawców nie było nikogo. Na korytarzu, obok drzwi, siedzieli dwaj chłopcy z tabletami w rękach. Z otwartych nieco dalej drzwi dobiegał głośny rap. Jakaś owinięta ręcznikiem dziewczyna przebiegła obok niego, trącając go w ramię i uderzając mokrymi włosami po twarzy, gdy w pędzie odwróciła się, by krzyknąć:

      – Przepraszam!

      Stanął pod ścianą. Był bardzo zmęczony. Zamknął powieki, opierając głowę o chłodną ścianę. Brak snu, lęk przed zmianą całego życia, kiepskie finanse i jeszcze te wpadki w szkole. Miał nadzieję, że numer z obciętym palcem poskutkuje. Młodzież lubiła takie ciekawostki. Co prawda inaczej wyobrażał sobie chwilę, gdy wyjmie z kieszeni tajemnicze znalezisko, ale i tak wyszło nieźle, zamknęli się i do końca lekcji nie grzebali w komórkach. To miała być jego „tajna broń” na nudę, na cwaniactwo, na ignorancję. Wyobrażał sobie, jak w pewnej chwili wyciąga СКАЧАТЬ