Название: T.T.
Автор: Piotr Kulpa
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Ужасы и Мистика
isbn: 978-83-7835-634-9
isbn:
Paweł śnił i doznawał owego niesamowitego uczucia – biorącej się nie wiadomo skąd pewności, że to sen, pomieszanej z obawą nie wiadomo o co i we śnie łudząco przypominającej coś na kształt nadziei. Nadziei, że to może być prawda, z której nie uda się wyrwać, nawet gdy zawyje budzik lub kiedy bezdech targnie wreszcie ciało w górę i ciśnie nim ponownie o poduszkę, strącając z czoła krople chłodnego potu. Teraz każdym porem skóry odczuwał gorąco bijące przez ściany, głowa jego spoczywała obrócona nienaturalnie na bok, wciśnięta w poduszkę, jakby usiłował się ukryć w pierzu przed ogniem lub bardziej może przed dymem niosącym ze sobą gęsty odór palonych włosów i plastiku. Z ust ściekała mu ślina.
Dym pełzł przy podłodze. Tuż nad. Przyzywał Pawła. Każdy koszmar zaczynał się od dymu. Ten dym wcześniej czy później zmusi go, by wstał i ruszył za nim, jego ścieżką, coraz bardziej zwartą, jak rzeka, potok, strumień i strumyczek wreszcie, aż do jego źródła, do miejsca, gdzie powstaje, zły i samotny. Do miejsca, które może Pawła pochłonąć, ale w którym znajduje się coś, co musi zobaczyć, odwiedzić, może uratować, a może uwolnić i wypuścić na świat. Jeszcze nigdy tam nie był. Najdalej dotarł pod wielkie metalowe drzwi, rozgrzane i wygięte w dolnej i górnej części, uchylone niczym paszcza bezzębnego stwora o gorącym i cuchnącym oddechu. Spoza nich, przez ziejące gorącem i pulsującym blaskiem szczeliny, razem z hukiem szalejącego ognia dobiegało od czasu do czasu wołanie. Nie okrzyki zgrozy czy wezwania pomocy, ale raczej zaproszenie do środka. Namowa, o nieodpartej sile przyciągania, niczym spływające z okna, w popołudniowej porze, po dniu pełnym wyczerpującej zabawy i jazdy na rowerze, wołanie matki: „Obiaaad!!!”.
Więc Paweł wstał i jak zawsze zdziwiony dwoistością świata, spojrzał na swoje skulone pod kołdrą ciało. Stara wersalka przemieniona w tapczan z lat dziecięcych była oczywistością niebudzącą żadnych wątpliwości. Podobnie twarz z dwudniowym zarostem i niewielkie zakola wśród spoconej czupryny – należały do niego, choć stał obok i miał teraz kilkanaście lat. Zerknął w dół. Bose stopy skrywał dym, szary i gęsty niczym kłąb waty. Podniósł ostrożnie lewą nogę, patrząc, jak ciągnie za sobą bure kępki, i postawił o krok bliżej drzwi. Ścieżka dymu prowadziła poza nie. Paweł zdawał sobie sprawę, gdzie się znajduje, że to przecież zimne i smutne mieszkanie w piotrkowskim podwórzu, ale, jak to bywa we śnie, jednocześnie był pewien, że za chwilę otworzy drzwi i ujrzy charakterystyczną klatkę schodową bloku, w którym mieszkał, z wyślizganym lastrykiem schodów, po których, zbiegając, tak bardzo lubił się zsuwać trampkami lub omijać je po kilka, zeskakując z zapierającym dech uczuciem szczęścia i zwycięstwa.
Nacisnął klamkę. Drzwi ustąpiły, a kiedy otworzył je szeroko, usłyszał i poczuł owiewające go głębokie westchnienie. Tak oddychał ogień. Nabrał teraz świeżego powietrza, by zawołać:
– Tuuutaaaj! Tuuu!
Paweł dostrzegł, że w istocie jest to klatka schodowa radomszczańskiego bloku, ale schody wcale nie prowadziły w dół, tylko ciągnęły się poziomo, w dal, niknąc w ścianie dymu, kotłującej się na końcu tego nietypowego holu, w załomie i poza nim, skąd dobiegały nawoływania i dokąd Paweł musiał dotrzeć, pokonując duszący smród i narastające gorąco.
Za plecami usłyszał odgłos uderzenia. To trzasnęły drzwi, gubiąc klamki i zamykając go po obu stronach – drżące na wersalce ciało dorosłego Pawła w pokoju i jego samego, przytomnego, niosącego pomoc komuś, kto jej bardzo potrzebował, po tej stronie, w korytarzu, którym można było już zmierzać tylko w jedną stronę. Więc zmierzał. Dym spowijający stopy zrobił się chłodny i lepki. Paweł miał wrażenie, że idzie w mokrych skarpetkach. Po obu stronach korytarza mijał jęczące i trzeszczące z gorąca, jak pomyślał, drzwi, umiejscowione wśród skośnych ścian stanowiących fragmenty dachu, wyłożonych szklaną watą, mocowaną za pomocą sznurków i taśmy klejącej, jakby budowniczymi domu były malutkie dzieci, wyposażone jedynie w prowizoryczne materiały. Pomyślał, że lada chwila, jeśli tylko któreś z tych drzwi uchylą się, by uratować kogoś z mieszkańców, ogień wypadnie zza nich i zaatakuje ocieplinę, belki, sznurki, drewniane słupy i deski. Chciał zawrócić. Jak zawsze w tym miejscu. Jak zawsze w tym momencie. Odetchnął. I wtedy przypomniał sobie, że tutaj zawsze oddycha i zaczyna się bać, bo powietrze jest gorące i czuć je rozpaloną blachą. Miał ochotę położyć się na ziemi, by zanurzyć twarz w chłodnej strudze dymu, pełznącej i zabierającej go ze sobą w stronę swego źródła. Ukląkł i na czworakach ruszył w stronę, skąd słyszał, a może tylko mu się zdawało, że słyszy, wezwanie.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.
1
Przeł. Tomasz Prudel.