Название: T.T.
Автор: Piotr Kulpa
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Ужасы и Мистика
isbn: 978-83-7835-634-9
isbn:
– Dzień dobry. Paweł Lupka. Przepraszam z góry za mój wygląd, ale dopiero co przyjechałem, a nowe mieszkanie… – Machnął ręką, wchodząc i zamykając drzwi.
– Rozumiem, proszę się nie przejmować. Joanna Wilczylas, jestem dyrektorem tego ośrodka. Proszę usiąść. Kawy, herbaty?
– Dziękuję, ale… – Zaciął się. Joanna. To imię wywołało u niego skurcz brzucha. Poczuł, jak opinają się na nim spodnie, a pod pachami pojawia się wilgoć. – …już piłem.
Dyrektorka popatrzyła na niego uważnie.
– Coś się stało? Źle się pan czuje?
Odetchnął kilka razy głęboko. Pokręcił głową.
– Nie, nie… Mało spałem dzisiejszej nocy. – Uśmiechnął się i rozejrzał, chcąc zmienić temat rozmowy. Gabinet był urządzony skromnie, ale gustownie. – Jak tu przyjemnie. Czyściutko.
Joanna Wilczylas usiadła wygodnie w wysokim ergonomicznym fotelu. Zetknęła opuszki palców obu dłoni, podpierając brodę. Wyglądała na skupioną i opanowaną.
– Panie Pawle, nie będę owijała w bawełnę. Kazali mi pana przyjąć. Ani specjalnie nikogo nie potrzebowałam, ani nie mam nawet etatu.
Lupka czuł kluchę rosnącą w gardle. Znał ten objaw. Upokorzenie. I bezradność. Dyrektorka kontynuowała:
– Nie ma pan doświadczenia w tej pracy, a wykształcenie i wszystkie uprawnienia uzyskał pan dość dawno. Ale ma pan mocne plecy w kuratorium i urzędzie marszałkowskim. A ja będę ich potrzebować. Nie dla siebie. Dla dzieciaków. Więc w efekcie może się pan przysłużyć sprawie. Mam nadzieję, że wyrażam się jasno i jakoś bardzo to pana nie uraziło? Z tego, co wiem, znalazł się pan na życiowym zakręcie i nie ma pan zbyt wielkiego wyboru.
Patrzył na jej idealne dłonie z grafitowymi paznokciami, w odcieniu korali zakrywających gładki dekolt. Zastanawiał się, ile mogła mieć lat. Najwyżej czterdzieści, ale wyglądała na trzydzieści pięć. „Silna kobieta” – pomyślał.
– Chcę, żeby wszystko było jasne i żebyśmy nie musieli wracać do takich spraw. Dostanie pan pół etatu w bursie, jako wychowawca. Więcej ani nie mam, ani panu na razie nie powierzę.
Rósł w nim opór, wywołany wstydem. Co o nim wiedziała ta kobieta sukcesu, doskonała i wypielęgnowana za grubą kasę? Pół etatu? Nie tak miało być. Musi płacić alimenty, jeszcze przez kilka lat. Otworzył usta.
– Ale…
– Ale drugie pół etatu dostanie pan w szkole, w sąsiednim gimnazjum połączonym z liceum.
Aha. Odetchnął. Dobra, inna rozmowa. Jakoś to będzie. Otworzył torbę i wyjął teczkę z papierami.
– To w zasadzie wszystko. Proszę zostawić potrzebne dokumenty w sekretariacie. Potem może pan przejść do liceum, tam dyrektorem jest mój przyjaciel, Piotr Łopusiewicz. Można powiedzieć, że czeka na pana. A od jutra zapraszam do pracy. Proszę przyjść za piętnaście ósma, przedstawię pana części personelu.
Uśmiechnęła się do niego. Pomyślał, że jest w tym uśmiechu szczerość, którą rzadko się spotyka, a która uprościłaby wiele spraw w życiu przeciętnego człowieka. Mimo jej bezpośredniości i bolesności, mimo bezkompromisowości w uświadamianiu faktów. Dawała poczucie, że ma się wybór, choć tak naprawdę podsuwała jedyne możliwe rozwiązanie.
Wstał.
– Dobrze. Będę. A mogę spytać, jakiego przedmiotu mam uczyć w liceum?
Przed oczami stanęła mu wizja przepoconych chłopaków, popalających papierosy w szatni sali gimnastycznej. Tylko nie wf.
Joanna Wilczylas popatrzyła mu w oczy poważnie i spokojnym, rzeczowym tonem oznajmiła:
– Przysposobienie do życia w rodzinie.
Westchnął i ruszył w stronę drzwi. Z ręką na klamce odwrócił się jeszcze i powiedział:
– Myśli pani, że…
– Myślę, że tak, panie Pawle. Spokojnie. To nie koniec świata. Aha, jeszcze jedno. À propos końca świata… – Wstała i podeszła do niego ze skrzyżowanymi na piersiach rękami. Wyglądała pięknie, w szarej wełnianej sukience. – Jeśli pan chce, w bursie może pan wynająć pokój za niewielkie pieniądze. Tanio i czysto. I blisko do pracy. Hę?
Przed oczami stanęły mu stosy brudnych talerzy, brama z dość czytelną deklaracją wymalowaną sprayem oraz taksówkarz mówiący: „W Dół. Kiepsko”. I Lucjan z połową gęby na sztorc. I Joanna. Jego Joanna. Córka Matylda, ze łzami w oczach, a także żona, rzucająca w niego książkami. Sprawiedliwość. Jest zbrodnia, jest i kara, jak mawiała mama.
Zaprzeczył ruchem głowy.
– Bardzo dziękuję, pani dyrektor. Będę pamiętał. W razie czego.
Podała mu rękę.
– W takim razie do jutra. W razie czego.
W drodze powrotnej zjadł zapiekankę w niewielkim tureckim barze. Pogadał ze śniadym chłopakiem, Ibo, o pogodzie i dziewczynach. Posłuchał, jak śpiewa wysokim, dźwięcznym głosem do wtóru kurdyjskiej melodii płynącej z odtwarzacza. Pijąc kawę, gapił się na deszcz, uderzający gęsto o bruk rynku.
Znał Piotrków. Może nie wiedział, gdzie jest ulica W Dół, ale umiałby przejść z zachodniego krańca na wschodni, przez rynek, omijając ulicę cudów, Starowarszawską, zahaczając o miejsca, które kiedyś budziły jego silne emocje, a teraz były niespodzianką, może nawet same dla siebie. Jak stare więzienie o wysokich murach i małych okienkach, przesłoniętych siatkami lub ekranami ze zbrojonych szyb. Wycięto część murów, zostawiając narożną wieżę strażniczą i graniczne ściany budynków. Obecnie był tam market Biedronka i inne sklepy. Zaskakujące o tyle, że nie przyciągały spodziewanych tłumów i nie stanowiły o pewnej przyszłości odnowionego fragmentu miasta.
Albo kino Hawana, mekka młodzieży wagarującej w latach osiemdziesiątych. Teraz obskurne, uwięzione w destrukcyjnym związku, między najmującą je siecią kinową a państwowym właścicielem, niemogącymi się porozumieć. Kiedy Paweł mijał je, poczuł ukłucie w sercu, ni to żalu, ni tęsknoty.
Przez dwa lata chodził tu do szkoły średniej. Ale potem wrócił do domu, do rodzinnego miasta, bo mama za bardzo za nim tęskniła. A on za nią. Przez te dwa lata zdążył się po raz pierwszy poważnie zakochać, kochać, rozstać, upić, pobić i napisać pierwszy wiersz. Mieszkał w internacie, na stancji, a przez dwa miesiące dojeżdżał pociągiem. Ale teraz, siedząc za szybą СКАЧАТЬ