T.T.. Piotr Kulpa
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу T.T. - Piotr Kulpa страница 16

Название: T.T.

Автор: Piotr Kulpa

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Ужасы и Мистика

Серия:

isbn: 978-83-7835-634-9

isbn:

СКАЧАТЬ plecionką i Pawełek od czasu do czasu, kiedy mamusi nie ma albo wpada w ten głęboki sen po tabletkach, ściąga go z gwoździa i pociera o ścianę w korytarzu. Mechaci się i potem dzięki temu mniej szczypie przy karceniu, a przynajmniej tak sobie Pawełek wyobraża, że takie włoski na wierzchu muszą przecież łagodzić ból. Bo inaczej jakże go przeżyć?

* * *

      – Trzymaj! – szepcze Tidinek i podnosi duży kamień, którym wbija kołki w serca wampirów. Kołki są wystrugane z orzecha. Chłopcy wiedzą, że powinna być osika, ale gdzie ją znaleźć? Więc musi wystarczyć leszczyna, bo orzech w końcu też jest na „o”. Wampiry leżą związane sznurkiem, w narożnikach pięcioramiennej gwiazdy, tak zwanego piętogramu, jak fachowo nazywa ją Tadanek. Normalnie taką gwiazdę rysowali piętami na ziemi, ale teraz wreszcie trafili na prawdziwy znak. Znaleźli ten piętogram, gdy po ostatniej burzy woda z ulewy podmyła posadzkę w starym poniemieckim kościele. Płyty zapadły się, a pęknięcia utworzyły gwiazdę. Może nie jest idealna, ale to na pewno nie przypadek – stary kościół, poniemiecki w dodatku, no i piętogram – musi im się udać. A i ulewa była nie byle jaka – pioruny biły jeden za drugim, w krzyż na dachu i w staw za kościołem, aż włosy Pawełkowi stawały na rękach.

      Tadanek odwraca głowę, gdy przytrzymuje związanego wampira. Wampiry to nietoperze, wiadomo. Ale Tadankowi jakoś tak nieswojo się robi, gdy patyk, który sam zastrugał, przebija cienką skórę i przechodzi na wylot przez jazgoczącego cienkim głosem potworka. Pawełek też się nie chciał zgodzić, ale Tidinek wszystko obmyślił. Musi być krew, żywa krew, czyli ze świeżo ubitego wampira.

      – Nie ma co kombinować! – mówi i wali kamieniem w kołek. – Były lalki, była wątróbka i co? Nic! Teraz musi się udać.

      Ma wprawę. Już cztery razy próbowali odnaleźć przejście do zaświatów, więc kołków nabił się dość dużo. Ręka ani mu drgnie, nawet gdy ciemne krople pryskają na nos i usta. Tym bardziej że o mało nie spadł na posadzkę z wysokości dachu, gdy czołgał się po drewnianych belkach pod sklepieniem, by zdobyć śpiące nietoperze. Więc teraz mści się na ślepych zwierzakach za strach i drzazgi w udach.

      – I co będziemy robić, jak już tam wejdziemy?

      Pawełek nie jest przekonany do pomysłu odwiedzenia zaświatów. Już nie. Robi się późno, mamusia może się obudzić w każdej chwili. Wyglądało co prawda na to, że dziś też, jak wczoraj, wzięła swoje proszki, a wtedy zazwyczaj budzi się dopiero rano, ale coś mówi Pawełkowi, że tym razem może się pomylić.

      – Jak to co? Tam są skarby! Ska-rby! – Tidinek podkreśla głośno, uzupełniając ostatnie, piąte ramię piętogramu drobnym, włochatym ciałkiem.

      Wstaje z kolan i patrzy na swoje dzieło. Dwa nietoperze wyplątały skrzydła z pętającego je sznurka i wierzgają teraz, nabite na patykach. Tadanek marszczy się, bo lubi zwierzęta, nawet takie okropne wampiry, co to wkręcają się we włosy i wysysają ludziom krew. Nie chce patrzeć na te męczarnie. Podchodzi i ciężką nogą miażdży główki niedobitków. Cichnie pisk i teraz tylko wiatr, hulający w osamotnionej wieży, wypełnia groźbami świat chłopców. Pawełek pociąga nosem. Czuje się zły, niedobry. Nie tak to sobie wyobrażał, to miała być zabawa.

      – Ej, chłopaki, co jest?! – mówi Tidinek. – To tylko zabawa!

      Ale w tym momencie gdzieś obok uderza piorun i błysk wlewa się do kościoła przez wybite okna i wielkie drewniane drzwi, otwarte nagle wichurą. Jedno ich skrzydło z takim impetem wali o ścianę, że spada z niej kropielnica, z brzękiem grubej blachy uderzając o posadzkę, i toczy się w stronę piętogramu. Ląduje w końcu w zapadlisku, tłumiąc hałasem jęki Pawełka.

      – To dobry znak! – krzyczy Tidinek, wznosząc ręce ku sklepieniu. – Zaczęło się!

      Potem wydarzenia toczą się szybko i Pawełek wiele z nich nie pamięta. Albo nie chce zapamiętać. Najpierw chyba uderza kolejny piorun, i tym razem prosto w kościół, bo huk pojawia się razem ze światłem. Tidinek staje w centrum piętogramu i z uniesionymi rękami zaczyna mówić w jakimś obcym języku. Głośno, ochryple charczy, a potem zaczyna piszczeć jak dziewczyna.

      – Khhhiii! Khhhaaa! Iiijjja! Iiijjja! Jami jama do! Doji na madi maaadi, gore doji na!

      Tadanek kuli się przed błyskami i hukami, ale po chwili wybucha histerycznym śmiechem i pokazuje ręką w stronę częściowo oberwanego balkonu, gdzie były organy. Z dziurawego dachu leci woda i fragmenty dachówek. Światło błyskawic ślizga się po strugach deszczu. Pawełek, mokry i przerażony, nie może oderwać wzroku od prężącego się Tidinka.

      – Raga mhara doji! Doji na! Doji naaa!!!

      Pawełka ciągnie w stronę piętogramu. Robi dwa kroki w kierunku Tidinka, napiętego teraz jak struna, unoszącego się na czubkach palców. Ale wtedy łapie go za rękę Tadanek.

      – Stój! Patrz!

      Chłopcy podnoszą głowy i przez chwilę wydaje się, że niepotrzebnie. W tym momencie rozbłysk oświetla wnętrze kościoła i ich oczom ukazuje się wielka postać na balkonie. Garbata, ze skrzydłami! Pawełek drży i piszczy. Mają swoje zaświaty! Swoje skarby! Przecież to…

      – Diabeł… – szepcze Pawełek, gdy garbus rusza w stronę schodów.

* * *

      Ucho piecze, a z naderwanego kącika prowadzi ścieżka zaschniętej krwi. Pawełek szoruje podłogę w salce katechetycznej, na kolanach, szczotką ryżową. Tidinka i Tadanka z nim nie ma, oczywiście. Jak zawsze im się upiekło. Zanim pan Gruca w swojej rozwianej pałatce przeciwdeszczowej zszedł po schodach z balkonu w kościele, Pawełek został sam. Tidinek i Tadanek się ulotnili, zostawiając przyjaciela z całym tym bałaganem piętogramu i krwistego rytuału. To dobrze, że wielki zgarbiony kościelny dał się ubłagać i nie zaprowadził Pawełka od razu do mamy, tylko nakazał mu w ramach kary sprzątnąć piętogram i wyszorować podłogę w salce. Więc Pawełek, płacząc i sycząc z bólu, bo okaleczone od szczotki palce szczypią, gdy zanurza je w wiadrze z wodą z proszkiem, szoruje zielone deski, jedna po drugiej.

      Teraz zostaje mu już tylko jedna, przy drzwiach, w których staje właśnie pan Gruca.

      – Przepraszam za to ucho, nie powinienem cię tak szarpać. Byłem bardzo zły i wystraszony – mówi i wyciąga w stronę Pawełka jabłko. To jedna ze słynnych koszteli z parafialnego sadu, których pilnuje przed chłopcami jak oka w głowie. – To dla ciebie. Ładnie się uwinąłeś i napracowałeś.

      Kładzie owoc na parapecie w ganku. Pawełek kiwa głową i zabiera się za ostatnią deskę. Jest rozżalony na siebie, że wziął udział w tej zabawie, na Tidinka i Tadanka, że ją wymyślili, a potem go zostawili, i na mamę, bo nie pozwala mu zapraszać kolegów do siebie. Gdyby bawili się w domu, to wszystko by się nie wydarzyło.

      – A właściwie to co ty chciałeś zrobić? Wiesz co to za znak, ta gwiazda?

      Pawełek przeczy szybko ruchem głowy, bo nie chce wiedzieć. Chce zapomnieć o całym zdarzeniu. Wstydzi się. Wyciera szmatą ostatnią deskę i wstaje, prostując obolałe kolana. Pan Gruca siada na stołku i przyciąga go za rękę do siebie. Poprawia mu grzywkę i patrzy w oczy. Jest ogromny, jego dłoń jest ciężka, ale СКАЧАТЬ