T.T.. Piotr Kulpa
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу T.T. - Piotr Kulpa страница 18

Название: T.T.

Автор: Piotr Kulpa

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Ужасы и Мистика

Серия:

isbn: 978-83-7835-634-9

isbn:

СКАЧАТЬ wspomnień garść…

      Ocean. Niebieskie oczy córki, Matyldy. Ocean możliwości i piękna. Czy je pamięta? Jeszcze jak. Jeszcze jak bardzo pamięta. Szuka ich we wszystkich spojrzeniach młodych ludzi napotykanych w szkole, w bursie, na ulicy. Tego bezapelacyjnego buntu, zadziwienia światem, rozczarowania upadającymi ideałami. Jakby miał na powiekach, od środka, wydrukowane zdjęcia twarzy córki, jakby ktoś wyświetlał na nich pamiątkowy film.

      Tomek mówił dalej:

      …i w albumie jedną fotkę.

      Tato, czy coś jeszcze dałeś mi?

      Tato! Co mi pozostawiasz dziś? 1

      Paweł patrzył na stojącego przed nim chłopca. Właściwie teraz patrzył przez niego. W przyszłość. Kim będzie Matylda? Czy tak jak on będzie się czuła „wymyślona”? Czy brak ojca dotknie ją, tak jak jego? Czy to koło musi się tak toczyć?

      A za przyszłością, jak w pętli, pojawiła się przeszłość, zupełnie jakby nie było między nimi różnicy, jakby były ciągłością i jednością. Zobaczył swoją mamę, klęczącą obok jego łóżka i gładzącą mu świeżo umytą grzywkę. W tę noc, gdy po raz pierwszy nie ucałował go przed snem tata. Mechanik. Wtedy zaczęła opowiadać mu na dobranoc bajkę ułożoną przez siebie, „Bajkę o moim synku”. Znał ją na pamięć. Rozbrzmiewała potem wielokrotnie w jego głowie ciepłym głosem mamy:

      To ja cię wymyśliłam. Najpierw przez wiele miesięcy wyobrażałam sobie swojego ukochanego synka. Nocami modliłam się na głos, wzywając Pana i Niepokalaną Panienkę. Śpiewałam pieśni, czytałam Biblię, paliłam świece w oknie. Hodowałam w doniczkach kilka tulipanów. Na dachu zbudowałam gniazdo dla bocianów. Biegałam na pole i nurkowałam wśród głów kapusty. Co rano z drżeniem rąk uchylałam drzwi, zerkając na wycieraczkę, a nuż leży tam mój synek i płacze.

      Tu zawsze całowała go w czoło, a on wstrzymywał oddech, bo śmierdziało jej z ust papierosami i czosnkiem, którego jadła krocie.

      Na spacerze zaglądałam pod ławki w parku, pod liście łopianu i nawet do wielkich pojemników na śmieci. Pytałam taksówkarzy, czy nie widzieli gdzieś mojego synka. I listonoszy.

      Na ścianach mieszkania rysowałam cię każdego ranka. Dużego, małego, czarnego, białego. Z włosami i bez. Wycinałam z papieru rączki, nóżki i brzuszki. Lepiłam cię setki razy. Tysiące razy. Zakładałam na palec papierową główkę, pocierałam nią policzek i wsłuchiwałam się w nikłe: „Ma-ma”.

      Któregoś razu spędziłam całą noc na cmentarzu, na grobie mojej babci, która była znaną wróżką, prosząc ją o pomoc. Nad ranem, kiedy szron pokrył betonowego aniołka z małym siusiaczkiem, odnaleźli mnie panowie milicjanci.

      Tu zawsze mama chichotała i pukała się palcem w czoło. Paweł nie rozumiał na znak jakiego szaleństwa, a może po prostu wolał się nad tym nie zastanawiać.

      Obiecali mi pomoc, dopiero wtedy wypuściłam z rąk lodowatą rzeźbę. Ale wiedziałam, że to już niedługo.

      Kilkanaście dni później w środku nocy usłyszałam płacz! Bliski i słabiutki. Leżałam pod pierzyną i zastanawiałam się, skąd dobiega. Wtedy… odchyliłam nakrycie i zobaczyłam dzidziusia. Byłeś dokładnie taki, jakiego wymodliłam, wymarzyłam, wyśpiewałam! Delikatny, z różowymi usteczkami i malutkim ptaszkiem między wkręcanymi nóżkami.

      Miałeś wkręcane nóżki, wiesz? Kiedy byłeś niegrzeczny albo chciałeś uciekać na schody, mogłam zawsze wykręcić ci nóżki i spać spokojnie. Ty kochany urwisie!

      Te ostatnie słowa lubiła też powtarzać, gdy myła mu pupę i ptaszka. Paweł zadrżał.

      Taką ją pamiętał. Uśmiechniętą szeroko, z mokrą grzywką spadającą na oczy. Z pianą na czole, klęczącą przy blaszanej wannie. Z wielką, ciepłą dłonią gmerającą między jego wkręcanymi nóżkami.

      To wtedy zaczęła mu opowiadać, skąd się wziął. Wtedy też powiedziała mu, że wyprowadził się od nich tata, mechanik, ten wielki facet z włosami na piersiach, które lubił szarpać i pocierać. Sięgał głową do końca drzwi i podnosił go pod sam sufit. Prawdziwy olbrzym, o wielkich dłoniach z wytatuowanymi na palcach różnymi słowami, o których znaczenie Pawełek obiecywał sobie spytać, jak tylko podrośnie. Bał się go i lgnął do niego jak ślepy szczeniak do cycka. Mechanik. Mama zaczęła tak o nim mówić, gdy uderzył ją i skrzyczał. Któregoś wieczoru zdmuchnęła Pawłowi pianę z nosa, prysnęła na niego wodą i powiedziała: „Od dziś będziemy mieszkać sami. Tylko ty i ja. Mój synek ze swoją mamusią”.

      Paweł pamiętał, że zaśmiał się i rzucił w nią kłębkiem piany. Chciał spytać co z tatą, ale popatrzyła na niego tak jakoś surowo. Już nigdy nie nazwała go tatą, a Paweł czuł, że lepiej go też tak nie nazywać. Mechanik. Jego mechanik.

      Jeszcze dziś myślał tak o nim. Rozsądek podpowiadał mu, kim był naprawdę tamten mężczyzna, i że wtedy nie wyprowadził się ot tak, tylko ot tak umarł, ale gdzieś w środku, w najgłębszych zakamarkach duszy, w głębi serca czuł, że jego, Pawła Lupkę, wymyśliła mama.

      – Panie Pawle, wszystko w porządku? – Lupka drgnął, czując szarpnięcie za ramię. Obok stał Tymek i dłonią lepką od lukru tarmosił go za koszulkę. – Telefon panu dzwonił w kieszeni. Ale pan odjechał, aż się wystraszyliśmy.

      Telefon! Paweł odłożył gitarę na łóżko i wstał.

      – Przepraszam, chłopcy, jestem bardzo niewyspany… Wrócę jeszcze do was… Jeśli mogę?

      Tomek wzruszył ramionami. Siedział na łóżku, patrząc ponownie w ekran smartfona, ze słuchawkami w uszach. Kiedy wychowawca wyszedł, oparł głowę o ścianę i powtórzył ostatni wers piosenki Floydów:

      To kamyczek był tylko, z jakich wznosi się mur.

      Koniec końców wszystko to są kamienie na mur.

2

      Tej nocy Paweł Lupka popełnił błąd.

      Kiedy o dwudziestej drugiej skończył swój dyżur w bursie, był podekscytowany i rozdrażniony. Słyszał w głowie słowa piosenki, wypowiadane przez Tomka Prudla, chłopca, który budził jego niepokój i przyciągał go jednocześnie. Głos, który znał, nie był naturalnym głosem Tomka. To było jak przekaz medium.

      Paweł nie lubił „tych rzeczy”, ale trochę się znał na paranormalnych epizodach. Niekiedy wręcz się tego wstydził i nikomu by o tym nie powiedział. Jego mama pasjonowała się okultyzmem, a wszystko zaczęło się po przygodzie w niemieckim kościele, gdy garbaty kościelny, Gruca, doniósł jej o satanistycznych wyczynach jej synka. Zaskoczyła go. Spodziewał się jednak jakiejś kary, tymczasem mama zaczęła znosić do domu książki o magii i czytywać je przed snem, sobie i jemu. Więc wiedział, że takie „mówienie głosami” jest charakterystyczne dla mediów, osób kontaktujących się z „tamtym światem”. Co prawda przez wiele lat w duchu śmiał się z tego – oczywiście gdy już wystarczająco podrósł, СКАЧАТЬ



<p>1</p>

Przeł. Tomasz Prudel.