Słowa i światy. Rozmowy Janiny Koźbiel. Magdalena Tulli
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Słowa i światy. Rozmowy Janiny Koźbiel - Magdalena Tulli страница 9

Название: Słowa i światy. Rozmowy Janiny Koźbiel

Автор: Magdalena Tulli

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 978-83-62247-21-9

isbn:

СКАЧАТЬ polskość, w historię. Prześladowało mnie to pragnienie, odkąd zacząłem pisać prozę. Przy okazji z dziecięcej pamięci wyjąłem dawną topografię wsi, z błoniem w setkach wierzb, ze ścieżkami przecinającymi pola na przeprostki, z wysychającymi stawami, z dawnym brzegiem Dunajca, z szerokim na kilkaset metrów pasem wikliny, gdzie gnieździły się, śpiewały tysiące ptaków. Pragnąłem tego dotknąć wszystkimi zmysłami. Jeszcze raz powrócić do czasu, kiedy wszystko było w zasięgu ręki, nad podziw czyste moralnie, gromadnie wspólne, prawie gotowane do zaśpiewania, chociaż w skrzypcach i w basach trzymało się nagan, granaty, naboje. Później już nigdy nie udało mi się uczestniczyć w czymś tak weselnie, niedzielnie wielkim, nowo narodzonym, oczekiwanym w zachwyceniu, w przeczuciu. I miłość rodzącą się między chłopcem i dziewczyną zobaczyłem tak, jakby jej nigdy nie było, jakby tylko co wyszła z raju. Powoli, słowo po słowie starałem się przekazać ten wzorzec gospodarowania na wsi, który wyszedł z pomyślunku Stanisława Miłkowskiego, agrarysty, z nieustannie powtarzanych o nim opowieści. Po napisaniu książki wydawało mi się, że obraz mojej wsi z dzieciństwa jest może przepoetyzowany. Ale przecież tak się widzi w dzieciństwie, tak się czuje.

      A nie miał pan w ogóle kłopotu z wyborem języka?

      Wiedziałem, że nie mogę skorzystać ze stylu Orkanowskiego czy Reymontowskiego. Tamto widzenie wynikało przecież z ciężkiej walki ze wszystkimi i o wszystko. Moi chłopi mieli czuć się podmiotem historii.

      Jednak byli jakoś zdeterminowani własną etyką?

      Miałem kiedyś okazję posłuchać czytelników w Związku Radzieckim. Nie mogli tego zrozumieć. Że Piotr nosi w sobie winę. Że musi wyspowiadać się swemu synowi. Że to przynosi mu ukojenie.

      Bo – parafrazując pana – wyśpiewał problemy i przestały go one dotyczyć? Jak autora książki? Pana udział w wojnie był przecież ograniczony?

      Byłem chłopcem z rowerem, rozwoziłem broń, jej części, grypsy z więzienia, gazetkę „Odwet” – od czterdziestego roku.

      Pan nie zabijał?

      Ale widziałem wiele śmierci. Siódmego i ósmego września trzydziestego dziewiątego przez bród dunajcowy przeprawiały się niedobitki Armii „Kraków” po bitwie koło Radłowa, jednej z nielicznych zwycięskich. Ponoć padło tam ponad pięciuset Niemców, zniszczono przeszło dwadzieścia czołgów. Trudno jednak było dojrzeć zwycięzców w tym zmiętym tłumie, cuchnącym potem końskim i ludzkim. Widziałem jeńców. I dziesiątki naszych żołnierzy, poranionych, umierających pod opieką kobiet. Do tej pory widzę jednego z nich, przeciętego serią przez pierś, jego głowę na kolanach mojej matki. Prosił o odrobinę ziemniaków i kwaśnego mleka. Jakże to była inna śmierć od naturalnej śmierci chłopa. Już wypracował ręce do ostatka, wychodził nogi do imentu, wypatrzył oczy w polu. Czuje całym sobą, że ona przybywa. Słyszy jej głos, widzi jej twarz, kładzie się do łóżka. I jeszcze raz daje rady synom i córkom. Nie pouczenia, ale część nauk, których nie zdążył przekazać w sposób naturalny – pracując, modląc się, żyjąc w gromadzie. O domu, o polu, o rodzinie.

      Pan zauważył, jak mało rozmawiamy o pańskiej poezji?

      Tak. Czemu? A podejrzewam, że to u mnie najciekawsze…

      Nie potrafię jeszcze. Ale chętnie posłucham, czym jest dla pana.

      Laboratorium, w którym wykluwa się język całej mojej twórczości. Dokonuje się w nim to, co najważniejsze – porządkowanie słowa.

      I świata? Bo odnoszę wrażenie, że w poezji – inaczej niż w prozie – słowo jest dla pana tarczą, którą stara się pan przed światem osłonić.

      Chyba nie ma takiej tarczy. Sądzę, że raczej w wierszach odsłaniam się bardziej niż w prozie, nieustannie się w nich spowiadam przed sobą. Nawet z takich tajemnic, które ledwie przeczuwam.

      Pierwodruk: „Tygodnik Kulturalny” 13/1987

      Z Tadeuszem Nowakiem rozmowa druga

      Raj, którego nie było

      Chciałabym z pańską pomocą pojąć, dlaczego w pełni akceptuję prozę Tadeusza Nowaka – może jedynie „Dwunastu” wzbudza we mnie więcej wątpliwości – natomiast do poezji mam ambiwalentny stosunek. Wydaje mi się, że pan – mistrz słowa, formy – zbyt często czyni z niej zasłonę.

      Przeciwnie, spowiadam się w niej z największych tajemnic, nawet takich, które zaledwie przeczuwam.

      Od „Psalmów” – zgoda.

      Ten tom jest w mojej twórczości rzeczą osobną, pierwszą książką poetycką, stanowiącą jednorodną całość – i formalną, i filozoficzną. Ale już w poprzednich, w „Psalmach na użytek domowy”, w „Kolędach stręczyciela”, w „Jutrzni” jest zapowiedź tego, co nastąpi; bez nich „Psalmy” nie byłyby możliwe.

      Właśnie we wcześniejszych tomikach brakuje mi jakby spójnego światopoglądu, filozofii. Są obrazy, motywy, czasem – mam wrażenie, które może być moją pomyłką – niezbyt spójne…

      Na początku drogi wyobrażałem sobie, że pisanie wierszy to takie śpiewanie przy basach, że wiersz to jakby za każdym razem odpowiedź na zaczepkę weselnika, niekoniecznie mądra, tyle że na określony temat. W pierwszych dwóch tomikach jest jeszcze coś, co jak oścień kaleczy moje widzenie poetyckie. Wychowany byłem w tradycji ruchu ludowego, który zrodził porządek ekonomiczny i moralny; przestrzegałem go, przynajmniej dopóty, dopóki nie znalazłem się w Krakowie i nie „wstąpiłem w szeregi członków” Koła Młodych. Wtedy przy zetknięciu z tym, co mieli do powiedzenia poeci uznani, zrezygnowałem z mojego weselnego widzenia poezji. Były to czasy, kiedy trzeba było zapisywać rytm bębna, bijącego do ataku na wszystkie rejony myślenia; z widzenia poetyckiego próbowano uczynić deskę do zapisywania jednej myśli. Dałem się skusić na ten rytm.

      Czy do końca? Może nie. I dlatego ta poezja jest mało przekonująca?

      Dla mnie jest w ogóle nieprzekonująca. Także z tego powodu, że jest nijaka formalnie – takie tam polityczne przyśpiewki. Trafia się – jak to u ludzi pochodzących ze wsi – czasem jakiś prawdziwy obraz. Na przykład w wierszu o Nowej Hucie zobaczyłem i pokazałem niebywałą zbiorowość ludzką, wyrwaną z wielkiej kultury i przesadzoną w rozryte butami i traktorami bagno. Zapominającą o tym, że dziedziczy cokolwiek, zostającą bez niczego. Bez języka. Nigdy dotąd nie zdarzyło mi się obserwować prób porozumiewania się przy pomocy pięciu słów. A im to wystarczyło. Podobnie poetom wielkiej grupy, którzy też w tym czasie posługiwali się tysiącem może słów. Właśnie dlatego trzeba mówić, że były to wiersze stalinowskie.

      Bez drążenia w głąb słowa, przy dobrowolnej rezygnacji z wyobraźni.

      Próbowano nam amputować naszą wyniesioną z domu wyobraźnię; również tradycję, światopogląd. Jeśli to dotyczy młodych ludzi, zazwyczaj się udaje, przynajmniej młodych pochodzących ze wsi i małych miasteczek. Dopiero w pięćdziesiątym czwartym, piątym możliwy stał się kontakt z poezją Dwudziestolecia, poezją francuską, krajów anglosaskich, hiszpańskojęzycznych. Odkryłem wtedy – choć wcześniej znałem „Ocalenie” Miłosza i wiersze Czechowicza – że wyobraźnia ludzka jest nieskończona, że może być świeża.

      To СКАЧАТЬ