Słowa i światy. Rozmowy Janiny Koźbiel. Magdalena Tulli
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Słowa i światy. Rozmowy Janiny Koźbiel - Magdalena Tulli страница 13

Название: Słowa i światy. Rozmowy Janiny Koźbiel

Автор: Magdalena Tulli

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 978-83-62247-21-9

isbn:

СКАЧАТЬ co to jest pięćset lat? Staram się jak najczęściej patrzeć na byt sub specie aeternitatis – z punktu widzenia wieczności, jak tego nauczał Spinoza. Z tego punktu widzenia niezmienny jest tylko Duch, jakkolwiek by go pojmować.

      Na ile dla tożsamości człowieka ważna jest jego płeć?

      To – obok ekstremizmu religijnego – jeden z najbardziej kontrowersyjnych tematów w dialogu Zachód – islam. Napisano wiele tomów o upokorzeniu i poniżeniu kobiety w islamie, a także w innych kulturach religijnych Afryki i Azji. W księgarniach zawsze jest spory wybór wszelkiej maści pamiętników kobiet Zachodu, które nieopatrznie wyszły za mąż za muzułmanów, w wyniku czego ich życie zmieniło się w piekło. Jeśli to nie oczywiste bzdury, to historie, które nie stanowią o stosunku islamu do kobiet, są tylko mikrowycinkiem zła, które ma miejsce w każdej kulturze. Nie ulega wątpliwości, że podział ról mężczyzny i kobiety w życiu jest inny w islamie niż w Europie. Inny, powtarzam – ani gorszy, ani lepszy. O tożsamość muzułmanki trzeba zapytać ją samą.

      Nie przypadkiem pytam pana, człowieka, który żyje nie gdzie indziej, tylko w Aleksandrii, a na życie patrzy głębiej niż ideologizujący czy politykujący publicyści.

      Ale mogę wypowiedzieć się na ten temat tylko jako mężczyzna. Z tego, co widzę dookoła mnie w Aleksandrii, czy z tego, co znam z moich wypraw do muzułmańskich krajów, u muzułmanki, tak jak i u muzułmanina, tożsamość religijna i rodzinna jest niesamowicie mocna. To zresztą dosyć częsty przedmiot kpin ze strony ludzi Zachodu. Oprócz obskurantyzmu religijnego Zachód zarzuca społeczeństwom muzułmańskim coś, co nazywa „klanowością” albo „plemiennością”, co samo w sobie ma wydźwięk pejoratywny. Czuć w tym echa orientalizmu i kolonializmu. Kiedyś nieodżałowany, wielki Ryszard Kapuściński zastanawiał się na przykład, dlaczego o czterdziestomilionowej wspólnocie Joruba z Nigerii mówi się na Zachodzie „plemię”, a o czteromilionowej Norwegów mówi się nie inaczej jak „naród”? To niezwykle interesujące spostrzeżenie, nieprawdaż?

      Przyznaje się pan do fascynacji Gombrowiczem, choć – jak pan napisał – jest on „cały z Zachodu”. Jak pan to godzi?

      Najbardziej mnie inspiruje jego fascynacja samym sobą. Tak, jego niewiarygodny wręcz egotyzm i egocentryzm, z którego stworzył sztukę, wręcz kult. Ja – mimo iż nie dorastam Gombrowiczowi do pięt – też jestem zafascynowany samym sobą i proszę dobrze mnie zrozumieć, to nie pycha i zarozumialstwo, tylko nieodgadniona, przyprawiająca o dreszcz tajemnica własnego „ja”. Przecież nie ma niczego beze mnie, prawda? Wszystko to ja. Świat beze mnie? Przecież to nonsens. To tak niewyobrażalne jak nieskończoność Wszechświata i początek Wszystkiego. To tak nieskończone jak struktura źdźbła trawy czy budowa mrówki. Gombrowicz, jak żaden inny polski pisarz, nieustannie pytał: czym to wszystko jest? Dlaczego tak jest? Powiem pani teraz straszną herezję: Gombrowicz jest dla mnie jednym z najbardziej mistycznych pisarzy, jakich znam. On – zawołany ateista i ateistą obwołany. Jego Kosmos to Księga. On, że zacytuję sam siebie, „cały zbudowany z Zachodu”. W swoim nieustannym filozofowaniu, w swoich ekstazach duchowych nigdy, ani słowem, nie odwołał się do Wed, Popol-Vuh, Awesty, Koranu czy Księgi Dróg i Cnoty Laoziego. Nie odwołał się, bo ich nie znał. W kółko tylko Hegel, Kant, Schopenhauer i Heidegger. W sumie też mistycy, prawda? Tylko trochę inni.

      Rozumiem… W „Domu” odwołuje się pan do Peerelu jako swoistej macierzy, „starej kultury”. Jest w tym coś z prowokacji, ale i wielki sentyment.

      „Stara kultura” to coś pogrzebanego, zapomnianego, antycznego wręcz. Proszę pamiętać, że kultura Polski Ludowej to także, w znaczącym stopniu, spuścizna Polski przedwojennej. Tej, której udało się przetrwać masakrę narodu. I do tej kultury także się odwołuję. Dorobek kulturalny tamtych czasów został zupełnie pogrzebany. To prawda, że w porównaniu z szarością i siermiężnością Peerelu żyjemy teraz w świecie wypucowanym, wychuchanym, pulsującym światłami reklam, olśniewającym kolorami. Ale jednocześnie dziś sztuka to supermarket z trującym, sztucznym, ale pięknie opakowanym jedzeniem. Żyjemy w społeczeństwie pozbawiającym się coraz bardziej człowieczeństwa, humanizmu, w którym głębokie przeżywanie świata zostało wyparte na margines życia. To agresywny, materialny świat, który stacza się w otchłań bezmyślności, pustki i samookłamywania, technoświat, od którego uciekłem. W Peerelu na każdym rogu była księgarnia czy biblioteka. Teatry i filharmonie nabite ludźmi po brzegi. I to wcale nie tylko zwożonymi z jednostek żołnierzami. Bilety kosztowały śmieszne grosze. Książki też. Wysokość nakładów – często kilkudziesięciotysięcznych – była zawsze podawana. Dzisiaj to rzecz rzadko spotykana, no chyba że mamy do czynienia z pamiętnikiem znanej piosenkarki albo bzdurami typu fantasy. Ja kupuję czasami starą polską i zagraniczną literaturę na Allegro, płacąc za nią jak za makulaturę. Na wagę wręcz. Niewielu po nią sięga.

      W pana słowach czuję gorycz i lęk… Jakiego człowieka pan się boi? Z najmocniejszych fragmentów „Domu” wynika, że chama.

      Tak, chama. Łysego, naćpanego chama w dresie i bogatego chama-decydenta w drogim garniturze. Zresztą ta granica chamstwa powoli się już zaciera.

      Chama nie było w Peerelu?

      Och, oczywiście, że był. Ale masowe chamstwo nie zalewało narodu tak, jak teraz. Dla mnie chamstwo to nie tylko opryskliwe ekspedientki, pijaczki w bramach i brudne ulice. To styl myślenia, życia, zachowania, ubierania się, agresywnego narzucania się innym. Tak, to też kultura. Chamstwo po osiemdziesiątym dziewiątym odrodziło się w Polsce jak rak. To nowotwór, który wszystko przenika i zżera. To do niego – chama, pod jego oczekiwania i gust powstaje prawie wszystko. Kultura popularna, ta, która rozlewa się wokół, niczym ściek, staje się domeną coraz bardziej pustego, prymitywnego człowieka. Człowiekiem, który tak żyje, łatwiej potem manipulować. To jest forma totalitaryzmu kulturalnego. Bardzo skuteczna. Dla tego chama powstają idiotyczne, kretyńskie seriale i programy rozrywkowe o ogromnej, wielomilionowej oglądalności, ale coraz częściej także coś, co udaje sztukę.

      Pan jednoznacznie negatywnie ocenia to zjawisko?

      Tak, choć można powiedzieć, że nie jest to kretynizm wprost. A bierze się stąd, że cham chce się odchamić. Nie wystarcza mu już talk-show i Big Brother. W związku z tym, w ślad za zapotrzebowaniem rynku, coraz więcej pojawia się kompozytorów, pisarzy (bardzo proszę tutaj o wybaczenie), muzyków, reżyserów teatralnych oraz innych artystów, którzy często łączą te sztuki – bo modne jest zjawisko tzw. fusion – i udają, że tworzą „sztukę wyższą”. Powstają książki, sztuki teatralne, całe opery, msze, monumentalne requiemy, a także coś, co określa się modnie jako „projekty”, które na pierwszy rzut oka czy ucha wyglądają jak prawdziwe dzieła sztuki, ale okazują się kopiami, replikami sztuki, wyłącznie pustymi kolorowymi opakowaniami (…).

      Aleksandria – Pruszków, grudzień 2009

      Z Piotrem Ibrahimem Kalwasem rozmowa druga

      Z lekka utykając

      Motto, którym pan opatruje „Tarikę” („«Czy nie chce się pan do nas przyłączyć?» – zapytał mnie niedawno pewien znajomy, gdy siedziałem sam po północy w pustej już prawie kawiarni. «Nie, nie chcę» – odpowiedziałem”), może sugerować, że czuje się pan samotny. Także w tej kulturze wspólnotowej, rodzinnej, jak to pan charakteryzował w poprzedniej rozmowie. Może to wyraz rozczarowania po „arabskiej wiośnie ludów”?

      Motto do mojej nowej książki, zaczerpnięte z Kafki, dotyczy polskich pisarzy współczesnych, СКАЧАТЬ