Vortex. Zbiór opowiadań science-fiction. Jarosław Prusiński
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Vortex. Zbiór opowiadań science-fiction - Jarosław Prusiński страница 6

Название: Vortex. Zbiór opowiadań science-fiction

Автор: Jarosław Prusiński

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Сказки

Серия:

isbn: 978-83-7859-537-3

isbn:

СКАЧАТЬ lądowniku!

      – A dodatkowy zdalnik był jej potrzebny, żeby kontynuować badania. Bez pytania kogokolwiek o zgodę…

*

      Dostał strzał z paralizatora, zanim zdołał się wyplątać z kombinezonu, za pomocą którego łączył się ze zdalnikiem. Zobaczył tylko błysk i poczuł uderzenie w pierś. Nawet nie widział, kto do niego strzelał. Kiedy się ocknął, siedział związany na podłodze, obok swoich podwładnych, w messie statku.

      – Na moje nieszczęście dołączyłam do załogi prymitywów – powiedziała Amanda, stojąc nad nimi z paralizatorem w rękach. – Dlatego musiałam się tak zachować. Nie rozumiecie, czym jest ten ocean? Nie rozumiecie kim On jest?! Ja zrozumiałam. Setki pokoleń waszych, równie jak wy głupich, przodków modliło się do Niego, marząc o raju. I setki kolejnych będzie się do Niego modlić, nie wiedząc, nie rozumiejąc…

      – Przestań pieprzyć, Amanda! – kapitan odzyskał kontrolę nad mięśniami szczęki. – Rozwiąż nas, to może zapomnę o tym wybryku. On cię otumanił. Nie wiem, jak to możliwe, skoro byłaś tam tylko jako zdalnik, ale jakoś tego dokonał. Tutejszy ocean prawdopodobnie musiał się nauczyć ludzi, naszego sposobu myślenia, działania naszych mózgów. Dlatego tak długo mu zajęło rozpracowanie załogi bazy. Ale teraz już działa szybko, bardzo szybko. Potrafi nawet sforsować barierę między sobą a mózgiem ludzkim, jaką jest zdalnik. Możliwe, że zetknął się już wcześniej ze zdalnikami bazy i znalazł sposób, w jaki można dotrzeć do mózgu osoby sterującej. Ta ciecz działa jak narkotyk, paraliżując wszystkie połączenia neuronowe w mózgu. Nie jesteś sobą, Amanda.

      – To wy jesteście otumanieni. A ja właśnie odzyskałam możliwość jasnego myślenia. Dzięki Niemu.

      – Co zamierzasz teraz zrobić, Amanda? – spytała spokojnie Kate.

      – Pójdę do Niego!

      – Jak? Chcesz wylądować? Wiesz, że lądowania na obcych planetach są zabronione. To co wyląduje na innej planecie, musi tam zostać na zawsze.

      – Nie muszę lądować, chociaż mogłabym, bo wasze zakazy nic mnie nie obchodzą.

      – Kapsuła – domyślił się Bil.

      – Właśnie.

      – Amanda – powiedział kapitan z rozpaczą w głosie. – Jesteś naukowcem, postaraj się myśleć trzeźwo. Ten Szwed, komandor… Zwykle jest tak, że załoga się ściera ze sobą, czasem kłóci, ale też przyjaźni. W wolnych chwilach piją razem piwo albo wódkę, poklepują się po plecach i psioczą na dowódcę. Wspierają się. A dowódca zawsze jest sam. Ocean kusił go tym, czego on pragnął najbardziej. Brakiem samotności. A ten Martin? Dlaczego musieli go szprycować środkami uspokajającymi? Bo się bał! Był przepełniony lękiem, więc ta ciecz wzmocniła jego strach, obiecując mu azyl. Dlatego wył jak pies. Ze strachu! A ty, Amanda? Jesteś żarliwą katoliczką, no to ciecz pokazała ci drogę do Boga. Nie widzisz tego? Jesteś zmanipulowana, odurzona. To przejdzie za jakiś czas, musisz się tylko uspokoić.

      Amanda stała z ustami rozciągniętymi w uśmiechu. Nie patrzyła na nikogo konkretnego. Jej spojrzenie utkwione było gdzieś w dal, poza pokład statku. Przestała słuchać, tak jak rodzice często przestają słuchać małych dzieci, żeby dać odpocząć umysłowi bombardowanemu setkami pytań i dziecięcych konfabulacji. Zasłuchała się jedynie we własne myśli, pogrążyła w marzeniach. W tych, które miał spełnić fioletowy ocean.

      – Ten ocean to obcy? – odezwał się Siergiej. – To obca inteligencja?

      – Inteligencja? Taka sama, jaką mają rośliny wabiące owady. To organizm, który do perfekcji opanował sztukę wabienia ofiar. Nic więcej! Tam czeka ją tylko śmierć. Ona chce popełnić samobójstwo!

      – Niech to zrobi – odezwała się Kate, patrząc na dowódcę. Zrozumiała, że Amanda jest już daleko stąd, że nigdy nie będą w stanie jej przekonać. Za to ona może spróbować im udowodnić, że się mylą. Wpieranie innym swoich przekonań, to fundament każdej religii. Z pewnością byłaby w stanie ich wszystkich zabić, lądując statkiem na środku oceanu. – Niech weźmie kapsułę. To tylko zbędny balast.

      Kapitan otworzył usta, ale się nie odezwał. Za to odezwał się Bil swoim charczącym głosem:

      – Polecę z nią.

      Wszyscy z osłupieniem spojrzeli na Karltona. Nawet Amanda.

      – Mam ostatnie stadium choroby – zakaszlał i uśmiechnął się. – Przerzutów jest tak dużo, że nic już mi nie pomoże.

      – Nic nie mówiłeś! – kapitan nie odrywał od niego wzroku. – Wyleczymy cię! To się leczy!

      – Można by było – Bil uśmiechnął się smutno. – Jeszcze kilka miesięcy temu, było to możliwe. Gdybym oczywiście miał sto tysięcy na kurację, bo moje ubezpieczenie tego nie pokrywa. Teraz nie pomógłby mi nawet milion. Mam guzy wszędzie, nawet w mózgu. Od dwóch miesięcy jadę na lekach przeciwbólowych, a mimo to ból narasta. Nic nie ryzykuję. Jeśli ten ocean to tylko pułapka, taka jaką muchołówka zastawia na muchy, emitując zapach zepsutego mięsa… Pójdę z nią, dowódco. Nie mam nic do stracenia.

*

      Biała czasza spadochronu otworzyła się nad oceanem. Patrzyli, jak kapsuła ratunkowa wolno opada w dół. W stronę fioletu. Kate spojrzała z ukosa na dowódcę. Ukradkiem wycierał łzy w mankiet bluzy. Przysunęła się do niego i włożyła swoją dłoń w jego.

      – Dlaczego on to robi? – odezwała się cicho. – Do czego mu są potrzebni ludzie?

      – Czort go wie – głos dowódcy nie zdradzał emocji, z którymi się zmagał. – Może się tak odżywia? Możliwe, że zeżarł już wszystkie żywe organizmy na tej planecie, więc nie pogardził też nami.

      – Jeśli brakowało mu pożywienia, to powinien zdechnąć… Zanim tu przybyli ludzie.

      – A skąd wiesz, jaki to ma metabolizm? Jak długo toto żyje? A może on był w hibernacji? Może dlatego baza mogła funkcjonować tak długo? A potem się ocknął. Załoga bazy zaczęła go badać, dźgać impulsami elektrycznymi, więc się obudził. I był cholernie głodny!

      Kate splotła swoje palce z jego palcami i przytuliła się do niego.

      – Przepraszam cię za wszystko – szepnął jej do ucha.

      – Jesteś po prostu dupkiem – powiedziała łagodnie. – Jakoś będziemy musieli z tym żyć.

      Kontakt

      Masterson klął pod nosem, wysiadając z samochodu, jednocześnie walcząc z parasolem, który próbował otworzyć pomimo wiatru i zacinającego z ukosa deszczu. Było już po północy i nie mógł sobie darować, że odebrał telefon od szefa. Rano powiedziałby, że już spał i nie słyszał melodyjki telefonu. Niestety odruchowo odebrał i teraz brodził po kostki w kałużach, idąc w stronę wejścia obserwatorium. Listopadowy deszcz padał pod takim kątem, że parasol i tak się do niczego nie przydał. Masterson zdążył wypowiedzieć wszystkie znane mu przekleństwa, zanim cały mokry znalazł się w środku. Griszin czekał na niego w holu z uśmiechem na twarzy.

      – Dobrze, СКАЧАТЬ