.
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу - страница 4

Название:

Автор:

Издательство:

Жанр:

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ masz jakieś ciało do dyspozycji, chociaż sztuczne…

      – Powinienem dostać jakiś dodatek za zadawanie się z takim durniami jak wy – odezwał się kapitan, odrywając w końcu wzrok od szarej trawy. – Lądownik, schodzimy do bazy. Odbiór.

      Głośniki zamontowane na ramionach robotów zacharczały, a potem odezwały się głosem Bila:

      – Przyjąłem.

      Weszli do pierwszego modułu. Wszystko działało. Elektryka i elektronika bez zarzutu, atmosfera tlenowa. Można byłoby oddychać, gdyby zdalniki tego potrzebowały. Przeszli korytarzami, otwierając kolejno wszystkie drzwi. Messa, kabiny, łazienka, salon, laboratorium, wszystko w nieskazitelnym stanie. Jedyne czego tam brakowało, to ludzie.

      – Sorbo, zerknij na komputery – głos dowódcy zadudnił głucho w pustym pomieszczeniu.

      – Były czyszczone – odpowiedział po dłuższej chwili zmagania się z klawiaturą. – Profesjonalnie. Na dyskach widzę program czyszczący.

      – Da się odzyskać?

      – Wszystko się da – w głosie Sorbo słychać było przechwałkę. – Zabiorę dyski do lądownika i wrzucę je na regenerację. Tylko to trochę potrwa, bo dysk jest fizycznie ścierany na cząsteczki i jednocześnie budowana jest matryca…

      – Gówno mnie to obchodzi – warknął kapitan. – Mniej gadaj, więcej rób.

      Kate popatrzyła na dowódcę z dezaprobatą. To znaczy tak by popatrzyła, gdyby można było oddać emocje zimnymi szkiełkami kamer. Miała ochotę na kapitana od początku tej misji. Na dotyk, zapach ciała, na pocałunki, na wszystko. Gdyby tylko nie był takim skończonym dupkiem! Z przerażeniem uświadomiła sobie, że ma ochotę na coś jeszcze. A właściwie nie ochotę, ale nieodpartą potrzebę.

      – Muszę siku! – powiedziała z rozpaczą.

      – No to sikaj tutaj – zaśmiał się Siergiej. – Nam to nie przeszkadza.

      Kapitan się nie śmiał. Oczywiście nikt nie miał wątpliwości, że to nie zdalnik miał potrzebę, tylko osoba nim sterująca. Kate, siedząca w statku, znajdującym się na orbicie.

      – Sikaj w majtki, skoro nie pomyślałaś o tym w przerwie – warknął.

      – Jesteś cholernym draniem! – głos Kate się łamał, jakby walczyła z płaczem. – Rozłączę się tylko na chwilę.

      – Na chwilę? W trakcie misji?!

      – Niech się rozłączy, kapitanie – wstawił się Siergiej. – Poczekamy kilka minut.

      – Dobra. Rób, co masz robić, ale nie będziemy czekać. Idziemy do następnego modułu. Dołączysz do nas.

      W kolejnym module było to samo, co w pierwszym. Żadnych śladów jakiejkolwiek katastrofy, żadnych uszkodzeń. Wszystko wyglądało tak, jakby opuszczono go najwyżej godzinę temu. Bez pośpiechu i paniki. Jakby mieszkańcy wyszli sobie na spacer i nie wrócili.

      W pomieszczeniu laboratorium stały szklane cylindry, od małych, kilkucentymetrowych po wielki, prawie dwumetrowy o ściankach grubości dziesięciu centymetrów, stojący na samym środku. Wszystkie były popękane, jakby coś w środku nich wybuchło.

      – Ciekawe co za eksperymenty oni tu robili – odezwał się Siergiej wskazując cylindry. – Wysadzali coś?

      – Kapitanie – zacharczał Karlton przez głośnik. – Kate nie może się połączyć ze zdalnikiem.

      – No wiedziałem, że będą z nią problemy! – dowódca nie krył irytacji. – Sorbo, zobacz co z jej zdalnikiem. Może trzeba go wynieść na zewnątrz, żeby miał lepszy sygnał?

      Sorbo wybiegł z modułu ciężko dudniąc krokami. Chwilę po tym, jak ucichły kroki, jego głos rozbrzmiał w komunikatorze:

      – Nie ma jej! Zdalnika tu nie ma!

      – Jak to, kurwa, nie ma?! A gdzie jest?

      – Diabli wiedzą!

      – Bil, masz ją na monitorach?

      – Nie. GPS4 prawdopodobnie jest uszkodzony. Nie mam lokalizacji.

      – Ożeż wy, pieprzone… – kapitan najwyraźniej walczył ze sobą, żeby nie rozwinąć całego, dostępnego mu arsenału obelg. – A tej pindzie cholernej szczać się musiało zachcieć! Akurat teraz!!

*

      – Ktoś ma jakiś pomysł?

      Dowódca stał na szeroko rozstawionych nogach, podpierając się pięściami o stolik messy. Wszyscy zebrani: Bil, Kate, Siergiej i Amanda, spuścili głowy.

      – A gdzie Sorbo? – zreflektował się nagle kapitan.

      – No, jak to gdzie? – zacharczał Bil. – Został w lądowniku, żeby pilnować zdalników.

      – No tak, faktycznie… No więc? Jakieś pomysły?

      – Tubylcy – rzucił Siergiej, wpatrując się w blat stołu. – Zabrali robota, kiedy przeszliśmy do drugiego modułu.

      – Musieliby być praktycznie przy nas, żeby zdążyć tego dokonać w siedem i pół minuty – dowódca pokręcił głową. – Czemu aparatura zbliżeniowa nic nie wykryła? No i gdzie wynieśli zdalnika? Poza tym, nie wierzę w tubylców. Gdyby jacyś tubylcy stali za zniknięciem członków bazy, to byłyby jakieś ślady walki.

      – Sądzisz, że fakt zniknięcia zdalnika należy powiązać z losem ludzi w bazie? – odezwała się Amanda.

      – A jak mam sądzić? Mam zakładać dwa niezależne źródła znikania?

      – Jakieś bakterie? – Kate spojrzała na Amandę. – Coś powodującego błyskawiczny rozkład materii?

      – Wybiórczy? Niczego innego nie nadgryzło tylko zeżarło zdalnika? – zagrzmiał dowódca. – Ktoś ma coś mądrzejszego do powiedzenia?

      – Będziesz się mnie czepiał za to, że poszłam się wysikać?

      – Będę się czepiał twojej głupoty!

      – Uczep się swojej! Wielki dowódca, który nie przygotował zwiadu jak należy! Gdzie fly’e, gdzie czujka? Polazłeś tam jak na wycieczkę całą watahą!

      – To dobre określenie – kapitan zaśmiał się pogardliwie. – Wataha! Nawet nie muszę się silić na wymyślanie dla was epitetów.

      – Kretyn!

      – Zamilcz, samico wilka! Jak się takie coś nazywa? Suka?

      – Wadera – zakaszlał Karlton.

      Siergiej otworzył usta, żeby zainterweniować, ale kłótnia skończyła się jak ucięta nożem. Nikt się więcej nie odezwał. Kapitan osunął się ciężko na swoje krzesło i ukrył twarz w dłoniach. Po dłuższej chwili Bil wstał, zakaszlał СКАЧАТЬ