Название: Dość dobre powody, aby pozostać przy życiu
Автор: Мэтт Хейг
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Биографии и Мемуары
isbn: 978-83-8110-029-8
isbn:
Jednak przez większość czasu nie czujemy tej niemal nieskończonej natury naszego fizycznego jestestwa. Upraszczamy wszystko, myśląc o sobie w kategorii większych części. Ramiona, nogi, stopy, ręce, tors, głowa. Ciało i kości.
To właśnie robią nasze umysły. Aby radzić sobie z życiem, upraszczają je. W określonym czasie koncentrują się na jednej rzeczy. Ale depresja to coś w rodzaju fizyki kwantowej myśli i emocji. Ukazuje to, co zazwyczaj jest w ukryciu. Rozpadasz się, tak jak wszystko, co jest ci znane. Okazuje się, że nie jesteś tylko częścią składową wszechświata, „gwiezdnym pyłem”, jak twierdzi Carl Sagan. Człowiek jest bezkresny i skomplikowany jak wszechświat. Psychologowie ewolucyjni mogą mieć rację, ludzie za bardzo się rozwinęli. Ceną za bycie pierwszym inteligentnym gatunkiem w pełni świadomym istnienia wszechświata jest zdolność do odczuwania jego ciemnej strony.
Nadzieja, której nie było
Rodzice czekali na lotnisku. Wyglądali na zmęczonych, szczęśliwych i zmartwionych jednocześnie. Uścisnęli mnie i pojechaliśmy do domu.
Było mi lepiej. Było mi lepiej. Zostawiłem swoje demony za sobą, nad Morzem Śródziemnym i czułem się dobrze. Dalej brałem tabletki nasenne i diazepam, ale nie potrzebowałem ich. Potrzebowałem pobyć w domu. Potrzebowałem mamy i taty. Tak. Było mi lepiej. Nadal byłem trochę rozdrażniony, ale było mi lepiej. Było mi lepiej!
– Martwiliśmy się o ciebie – powiedziała mama. Wyraziła to na jakieś 87 różnych sposobów.
Obróciła się do mnie z uśmiechem. A raczej się skrzywiła, oczy się jej szkliły. Czułem to. Czułem ten cały ciężar: obecność mamy, to, że jestem synem, któremu nie wyszło, to, że jestem kochany, że jestem rozczarowaniem, że jestem nadzieją, której nie było, a być powinna. Ale było mi lepiej. Może czułem się trochę wyczerpany, ale to było zrozumiałe. Zasadniczo było mi lepiej. Jeszcze mogłem być dla kogoś nadzieją. Jeszcze mogłem dożyć dziewięćdziesięciu siedmiu lat. Mogłem zostać prawnikiem, neurochirurgiem, alpinistą albo reżyserem teatralnym. To był dopiero początek. Początek. Początek.
Zapadła noc. Za oknem ujrzałem drogowskaz „Newark 24”. Newark to miejsce, gdzie dorastałem i do którego wracałem. Miasteczko liczące 40 tysięcy mieszkańców. Miejsce, z którego zawsze pragnąłem uciec, a teraz do niego wróciłem. Ale w porządku. Pomyślałem o swoim dzieciństwie. O szczęśliwych i smutnych dniach w szkole i nieustannej walce o samoakceptację. Dwadzieścia cztery. Miałem dwadzieścia cztery lata. Drogowskaz był znakiem od losu. Newark 24. „Wiedzieliśmy, że to się stanie”. Tylko brakowało na nim mojego imienia.
Pamiętam, że jedliśmy posiłek przy kuchennym stole. Nie mówiłem dużo, ale wystarczająco, żeby udowodnić, że czuję się dobrze, nie jestem szalony, nie mam depresji. Czułem się dobrze. Nie byłem szalony, nie miałem depresji.
Jedliśmy zapiekankę rybną. Chyba zrobili ją specjalnie dla mnie. Jedzenie dla polepszenia nastroju. Siedziałem przy stole i jadłem zapiekankę rybną. Była dziesiąta trzydzieści. Poszedłem do toalety na dole. Włączyłem światło, pociągając za sznurek. Ściany były w kolorze ciemnego różu. Wysikałem się, spuściłem wodę i zauważyłem, że mój umysł się zmienia. Zamroczyło mnie, zmieniło się światło. W sensie psychologicznym.
Czułem się lepiej. Czułem się lepiej. To tylko małe wątpliwości. Kropka atramentu w szklance czystej wody. W chwili gdy zdałem sobie sprawę, że jednak nie czuję się tak całkiem dobrze, zrozumiałem też, że jestem naprawdę bardzo chory.
Cyklon
Wątpliwości są jak stado jaskółek. Podążają jedna za drugą. Gapiłem się na siebie w lustrze. Gapiłem się na swoją twarz, aż przestałem ją rozpoznawać. Wróciłem do stołu, usiadłem. Nie powiedziałem nikomu, jak się naprawdę czuję. Gdybym powiedział prawdę, spotęgowałoby to moje uczucie. Zachowując się normalnie, stawałem się trochę bardziej normlany. Zachowywałem się więc normalnie.
– Jak późno! – zauważyła nagle mama. – Muszę wstać jutro wcześnie do pracy. (Była dyrektorem przedszkola).
– Idź spać – powiedziałem.
– Tak, idź spać, Mary – dodała Andrea. – Ogarniemy łóżka i resztę.
– Łóżko jest w jego pokoju, materac na podłodze, ale chętnie odstąpimy wam nasze łóżko na dzisiejszą noc – powiedział tata.
– Nie ma potrzeby, damy sobie radę – odparłem.
Tata jeszcze położył mi rękę na ramieniu i uścisnął je.
– Dobrze, że tu jesteś – rzekł.
Nie chciałem płakać. Po pierwsze, nie chciałem, żeby widział, jak płaczę, a po drugie, gdybym zaczął płakać, poczułbym się gorzej. Dlatego nie płakałem. Poszedłem spać.
Następnego dnia wstałem i one już były. Depresja i lęki. Razem. Ludzie opisują depresję jako ciężar, i to rzeczywiście trafne. Prawdziwy ciężar w sensie fizycznym, ale i w sensie przenośnym i emocjonalnym. Dla mnie jednak ciężar nie jest najlepszym słowem do opisania tego, co czułem. Gdy leżałem na materacu, na ziemi – nalegałem, żeby Andrea spała na łóżku nie z powodu zwyczajnej rycerskości, lecz dlatego, że tak właśnie bym zrobił, gdybym był normalny – czułem się uwięziony w oku cyklonu. Na zewnątrz, dla innych przez najbliższe miesiące wydawałem się wolniejszy niż zazwyczaj, jakbym był w jakimś letargu, ale wszystko, czego doświadczałem w moim umyśle, było szybkie, niemiłosiernie i przygniatająco szybkie.
Moje objawy
Parę innych rzeczy, których wtedy doświadczyłem:
W lustrze widziałem obcą osobę.
Mrowienie, prawie bolesne w okolicy ramion, dłoni, w klatce piersiowej, gardle i na karku.
Niezdolność do myślenia o przyszłości. (I tak miałem jej nie dożyć).
Obawa przed szaleństwem, wykluczeniem, zamknięciem w wyściełanym pokoju w kaftanie bezpieczeństwa.
Hipochondria.
Lęk separacyjny.
Agorafobia.
Bezustanne ogromne przerażenie.
Wyczerpanie psychiczne.
Wyczerpanie fizyczne.
Świadomość bycia bezużytecznym.
Napięcie w klatce piersiowej i sporadyczny ból.
Wrażenie, że spadam, chociaż stałem bez ruchu.
Bóle kończyn.
Sporadyczna СКАЧАТЬ