Название: Dość dobre powody, aby pozostać przy życiu
Автор: Мэтт Хейг
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Биографии и Мемуары
isbn: 978-83-8110-029-8
isbn:
– Nadal trwa. Moje serce nadal bije bardzo szybko. Czuję się dziwnie.
Na tyle dziwnie, że nie byłem w stanie tego ukryć, ale tego już mu nie powiedziałem. Samo mówienie stanowiło ogromny wysiłek.
– To adrenalina, nic poza tym. Jak twój oddech? Przyspieszony?
– Nie. To moje serce. Znaczy… mój oddech… jest dziwny… ale wszystko wydaje się dziwne.
Zbadał moje serce. Swoją ręką. Dwa palce przycisnął do mojej klatki piersiowej. Przestał się uśmiechać.
– Brałeś jakieś prochy?
– Nie!
– A kiedykolwiek brałeś?
– Kiedykolwiek? Tak. Ale nie w tym tygodniu. Za to dużo ostatnio piłem.
– Vale, vale, vale – powiedział. – Potrzebujesz diazepamu. Maksymalną dawkę. – Jak na lekarza w kraju, gdzie diazepam jest dostępny bez recepty, niczym paracetamol albo ibuprofen, to były mocne słowa. − To ci pomoże, obiecuję.
Leżę i wyobrażam sobie, że leki działają. Na moment panika obniżyła się do poziomu silnego lęku. Ale chwila tymczasowego odprężenia wywołała jeszcze większą panikę, która mnie dosłownie zalała. Czułem, jak wszystko się ode mnie oddala. Jak w tej scenie z filmu Szczęki, kiedy Brody siedzi na plaży i wydaje mu się, że widzi rekina. Leżałem na sofie, ale czułem, jakbym odsuwał się coraz dalej od rzeczywistości.
Zabójca
W takich krajach jak Wielka Brytania czy Stany Zjednoczone samobójstwo jest jedną z głównych przyczyn zgonów. Na 100 osób więcej niż jedna umiera z tego właśnie powodu. Według danych Światowej Organizacji Zdrowia to częstsza przyczyna śmierci niż rak żołądka, marskość wątroby, rak jelita grubego, rak piersi czy alzheimer. Często popełniają samobójstwo chorzy na depresję, dlatego jest to jedna z najbardziej zabójczych chorób na świecie. Jest nawet bardziej zabójcza niż działania wojenne, terroryzm, przemoc domowa, napady czy przestępstwa z użyciem broni i tym podobne razem wzięte.
Co dziwniejsze, depresja częściej niż inne choroby staje się powodem samobójstwa. A jednak wciąż ludzie nie traktują jej poważnie. Gdyby podchodzili do niej poważnie, nie wypowiadaliby się o niej w sposób, w jaki to robią.
Rzeczy, które ludzie mówią osobom cierpiącym na depresję, a nie mówią w innych zagrażających życiu sytuacjach
„Ej, wiem, że masz gruźlicę, ale mogło być gorzej. Przynajmniej nikt nie umarł”.
„Skąd wiesz, że masz raka żołądka?”
„Tak, wiem, że rak jelita jest ciężką chorobą, ale czy chciałbyś żyć z kimś, kto się z tym zmaga? Do licha! Koszmar”.
„Alzheimer, powiadasz? Hmm, nawet mi nie mów. Cały czas mnie to dopada”.
„Zapalenie opon mózgowych? Daj spokój, myśl rozsądnie”.
„No tak, twoja noga płonie, ale gadanie o tym cały czas niczego nie zmieni, no nie?”
„No okej, może twój spadochron się nie otworzył, ale głowa do góry”.
Odwrotność efektu placebo
Leki na mnie nie działały. Częściowo z mojej winy.
W swojej książce Lekarze, naukowcy, szarlatani Ben Goldacre pisze: „Każdy należy do grupy osób reagujących na placebo. Należysz do niej i Ty. Twoje ciało oszukuje umysł. Nie można Ci ufać”[2]. Może to działać w dwie strony. W najgorszym okresie, kiedy depresji towarzyszyły nieustające napady lęku, dzień w dzień, całą dobę na okrągło, bałem się wszystkiego. Dosłownie bałem się własnego cienia. Gdy patrzyłem na cokolwiek – buty, poduszkę, chmurę – wystarczająco długo, odczuwałem wrogość tego przedmiotu, jakieś negatywne siły. W bardziej zabobonnych czasach można by mnie wziąć za diabła. Ale najbardziej ze wszystkiego bałem się leków i wszystkiego, co mogłoby zmienić mój stan umysłu (alkohol, brak snu, nagłe wiadomości, a nawet masaż).
Później, podczas lżejszych napadów lęku, często łapałem się na tym, że przyjemność sprawiał mi alkohol. To miłe, przyjemne łagodzenie egzystencji przynosi sporą ulgę, tak że zapominasz o nadchodzącym kacu. Po ważnych spotkaniach szedłem do baru, piłem całe popołudnia i ledwo zdążałem na ostatni pociąg do domu. Ale w 1999 roku byłem bardzo daleko od stosunkowo normalnego poziomu dysfunkcji.
Ironia polega na tym, że w momencie kiedy najbardziej chciałem, by stan mojego umysłu się poprawił, jednocześnie nie chciałem wchodzić z nim w żadne interakcje. Nie dlatego, że nie chciałem znowu poczuć się lepiej, lecz dlatego, że nie wydawało mi się to możliwe albo wydawało się mniej prawdopodobne niż pogorszenie samopoczucia. A ten drugi scenariusz mnie przerażał.
Moim zdaniem częściowo winna była odwrotność efektu placebo. Gdy zażywałem diazepam, wpadałem w panikę, która się nasilała, kiedy orientowałem się, że lek ma na mnie wpływ. Nawet jeżeli efekt był pozytywny.
Kilka miesięcy później podobna sytuacja miała miejsce, kiedy zażyłem dziurawiec zwyczajny, a nawet, do pewnego stopnia, ibuprofen. Zatem nie tylko diazepam tak na mnie działał, a nie jest najsilniejszym lekiem na rynku. Poza tym inne osoby też doświadczały zjawiska odrealnienia po jego zażyciu, więc (przynajmniej dla mnie) to on musiał stanowić część problemu.
Pada, a ja nie mam parasola
Lek to bardzo atrakcyjne rozwiązanie. Nie tylko dla osób z depresją, prezesów firm farmaceutycznych, ale dla całego społeczeństwa. Jest odzwierciedleniem koncepcji, którą wbiły nam do głowy setki tysięcy reklam telewizyjnych: kupowanie rozwiązuje problemy. To wyraz podejścia: nie-marudź-i-weź-tabletkę. W ten sposób tworzy się podział na „nas” i na „nich”, wszyscy mogą się odprężyć i – używając ulubionego wyrażenia Michela Foucaulta – poczuć nierozumnymi. Trzeba być nijakim w społeczeństwie, które wymaga normalności, a jednocześnie doprowadza do szaleństwa.
Leki antydepresyjne i przeciwlękowe nadal wywołują we mnie strach. Nie pomaga też, że ich nazwy – fluoxetine, venlafaxine, propranolol, zopiclone – brzmią jak imiona czarnych charakterów rodem z science fiction.
Tabletki nasenne to jedyne leki, po których czułem się chociaż odrobinę lepiej. Miałem tylko jedno opakowanie, jeszcze kupione w Hiszpanii, gdzie farmaceuci noszą białe kitle i mówią jak lekarze. To chyba była dormidina. Tabletki nie pomagały mi zasnąć, ale nie śpiąc, nie odczuwałem całego tego przerażenia. Albo przynajmniej trzymałem się od niego na dystans. Z drugiej strony wiedziałem, że bez trudu mogę się od nich uzależnić, więc strach przed ich niezażywaniem mógłby się łatwo zamienić w strach przed ich zażywaniem.
Pigułki nasenne pozwoliły mi funkcjonować na tyle, bym dał radę wrócić do domu. Pamiętam nasz ostatni dzień w Hiszpanii. Siedziałem СКАЧАТЬ
2
B. Goldacre, Lekarze, naukowcy, szarlatani. Od przerażonego pacjenta do świadomego konsumenta, przeł. A. Romanek, Gliwice 2011, s. 92.