Название: Dość dobre powody, aby pozostać przy życiu
Автор: Мэтт Хейг
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Биографии и Мемуары
isbn: 978-83-8110-029-8
isbn:
Słońce mocno świeciło. Powietrze pachniało sosną i morzem, które znajdowało się na wyciągnięcie ręki, tuż poniżej klifu. A krawędź klifu tylko kilka kroków przede mną. Nie więcej niż dwadzieścia. Jedyny plan, jaki wtedy miałem, to przejść dwadzieścia jeden kroków w stronę klifu.
„Chcę umrzeć”.
W pobliżu zauważyłem jaszczurkę. Prawdziwą jaszczurkę. Poczułem się oceniany. Jaszczurki się nie zabijają. Jaszczurki potrafią przetrwać. Może odpaść im ogon i w to miejsce odrasta drugi. Nie są smutasami. Nie wpadają w depresję. Radzą sobie ze wszystkim, bez względu na surowe i nieprzyjazne środowisko. W tamtym momencie najbardziej chciałem być taką jaszczurką.
Willa znajdowała się za moimi plecami. Najprzyjemniejsze miejsce, w jakim w życiu mieszkałem. Przede mną najpiękniejszy widok, jaki w życiu widziałem. Mieniące się Morze Śródziemne przypominające turkusowy obrus z małymi diamentami, otoczone linią brzegową utworzoną z wapiennych klifów i małe, prawie śnieżnobiałe opustoszałe plaże. Pasowało to do definicji piękna każdej żyjącej istoty. A jednak, mając przed sobą najpiękniejszy widok na świecie, nadal chciałem popełnić samobójstwo.
Nieco ponad rok wcześniej, gdy pisałem pracę magisterską, czytałem sporo tekstów Michela Foucaulta. Głównie Historię szaleństwa. Myśl, że szaleństwu powinno pozwolić się być szaleństwem. Że strachliwe, represyjne społeczeństwo nazywa inność chorobą. Ale to była choroba. To nie tylko szalone myśli. To nie bycie trochę stukniętym. To nie czytanie Borgesa, słuchanie Captain Beefheart, palenie fajki czy wyobrażanie sobie gigantycznego batona Mars. To był ból. W jednej chwili nic mi nie dolegało, a potem nagle wszystko się zmieniło. Byłem chory, nieważne, czy to wina społeczeństwa czy nauki. Nie mogłem po prostu czuć się tak ani sekundy dłużej. Musiałem ze sobą skończyć.
I zamierzałem to zrobić. W chwili kiedy moja dziewczyna została w willi, myśląc, że chcę tylko zaczerpnąć świeżego powietrza.
Ruszyłem, licząc swoje kroki, potem pogubiłem się w liczeniu, błądziłem gdzieś myślami.
– Tylko nie stchórz – powiedziałem do siebie. Albo przynajmniej tak mi się wydawało.
Dotarłem do krawędzi urwiska. Mogłem zakończyć wszystko kolejnym krokiem. To było tak absurdalnie proste. Jeden krok kontra ból istnienia.
Posłuchajcie. Jeżeli kiedykolwiek uwierzyliście, że osoba w depresji chce być szczęśliwa, to niesłusznie. Kompletnie jej na tym nie zależy. Ona po prostu nie chce odczuwać bólu. Chce uciec od umysłu, który płonie, w którym płoną myśli i spalają się jak dobytek w pożarze. Chce poczuć się normalnie. A jeśli to niemożliwe, chce chociaż poczuć pustkę. Jedyny zaś sposób, aby poczuć pustkę, to ze sobą skończyć. Jeden minus jeden daje zero.
Tak naprawdę nie było to jednak łatwe. Depresja to dziwna choroba. Mimo że masz myśli samobójcze, strach przed śmiercią pozostaje taki sam, jakbyś ich nie miał wcale. Jedyną różnicą jest ogromny ból istnienia. Dlatego jeśli słyszysz, że ktoś się zabił, wiedz, że był przerażony śmiercią równie mocno. Nie był to „wybór” w sensie moralnym. I moralizowanie w tej kwestii to wielkie nieporozumienie.
Stałem tam przez chwilę, zbierając się na odwagę, żeby ze sobą skończyć. A potem zbierając się na odwagę, żeby żyć. Żeby być. Żeby nie być. W tym momencie śmierć była bardzo blisko. Kilkanaście gramów przerażenia więcej i szala by się przechyliła. Być może istnieje wszechświat, gdzie postawiłem ten jeden krok, ale to nie ten.
Miałem rodziców, siostrę i dziewczynę. Czworo ludzi, którzy byli tak blisko i którzy mnie kochali. W tamtym momencie marzyłem szalenie o tym, żeby nie mieć nikogo. Żywej duszy. Miłość uwięziła mnie na tym świecie. A oni nie wiedzieli, jak to jest być mną, co dzieje się w mojej głowie. Może gdyby mogli pobyć w moim umyśle choćby przez dziesięć minut, powiedzieliby: „OK, masz rację. Powinieneś skoczyć. Nie możesz odczuwać przecież tyle bólu. Weź rozbieg i skocz. Zamknij oczy i po prostu to zrób. Gdybyś płonął, mógłbym cię ugasić kocem, ale płomienie są niewidoczne. Nic nie możemy zrobić. Więc skacz. Albo daj mi broń, a ja cię zastrzelę. Taka forma eutanazji”.
Ale to tak nie działa. Gdy chorujesz na depresję, twój ból jest niewidoczny.
Ponadto, szczerze mówiąc, bałem się. A jeżeli nie zginę? Jeżeli będę sparaliżowany, uwięziony w swoim ciele, bez możliwości ruchu? Na zawsze.
Uważam, że jeśli odpowiednio uważnie słuchamy, życie zawsze daje nam powód, żeby nie wybierać śmierci. Może on być związany z przeszłością – będą to ludzie, którzy nas wychowali, czy nasi przyjaciele, kochankowie – lub z przyszłością – wówczas będą to szanse, które będziemy po kolei eliminować.
Dlatego postanowiłem żyć dalej. Wróciłem do willi i zwymiotowałem cały stres.
Rozmowa przeszłości z teraźniejszością – część pierwsza
JA WTEDY: Chcę umrzeć.
JA TERAZ: Hmm, tak się nie stanie.
JA WTEDY: To okropne.
JA TERAZ: Nie, to wspaniałe. Zaufaj mi.
JA WTEDY: Nie umiem sobie poradzić z bólem.
JA TERAZ: Wiem. Ale będziesz musiał. Warto.
JA WTEDY: Dlaczego? Czy przyszłość jest idealna?
JA TERAZ: Nie, oczywiście, że nie. Życie nigdy nie jest idealne. I nadal, od czasu do czasu, czuję się przygnębiony. Ale jestem teraz w lepszym momencie swojego życia. Ból nie jest taki okropny. Dowiedziałem się, kim jestem. Jestem szczęśliwy. Teraz, w tym momencie. Burza przeszła. Uwierz mi.
JA WTEDY: Nie mogę.
JA TERAZ: Dlaczego?
JA WTEDY: Jesteś z przyszłości, a dla mnie nie ma przyszłości.
JA TERAZ: Właśnie ci powiedziałem, że jest…
Leki
W tamtym czasie nie odżywiałem się dobrze, ale też nie odczuwałem głodu. Z powodu tych szalonych rzeczy, które działy się z moim ciałem i mózgiem. Andrea kazała mi jeść. Poszła do lodówki i przyniosła karton gazpacho don simon (w Hiszpanii piją go jak sok owocowy).
– Wypij − powiedziała, odkręcając nakrętkę i wciskając mi karton do ręki.
Wziąłem łyk. W tym momencie zdałem sobie sprawę, jaki jestem głodny. Wypiłem trochę więcej. Wypiłem połowę, ale musiałem pójść do łazienki, żeby zwymiotować. W sumie zwrócenie gazpacho don simon nie musi oznaczać choroby, ale Andrea nie chciała ryzykować.
– O mój Boże − powiedziała. – Idziemy.
– Gdzie? − zapytałem.
– Do przychodni.
– Dadzą mi leki. Nie chcę ich brać.
– Matt, СКАЧАТЬ