Kolory uczuć Tom 3 Słoneczne jutro. Ewa Bauer
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kolory uczuć Tom 3 Słoneczne jutro - Ewa Bauer страница 9

Название: Kolory uczuć Tom 3 Słoneczne jutro

Автор: Ewa Bauer

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Любовно-фантастические романы

Серия:

isbn: 978-83-65684-79-0

isbn:

СКАЧАТЬ się otworzy. Nie myśl już o tym. Dobranoc.

      Jeśli liczyła na to, że bez problemu znajdzie pracę, która choć trochę pasowałaby do jej wykształcenia czy doświadczenia zawodowego, to była w błędzie. Wszyscy znajomi, których pytała o wolną posadę, wzruszali ramionami. Hiszpanię, podobnie jak wiele europejskich krajów, dopadł kryzys. Dodatkowo ciągły napływ ludzi przemieszczających się swobodnie wewnątrz Unii powodował nadmiar rąk na rynku pracy. Pora roku także nie sprzyjała zatrudnieniu. Ani restauracje, ani plantacje czy inne sezonowe miejsca nie potrzebowały dodatkowych pracowników. Na szczęście Anna wciąż dysponowała oszczędnościami zgromadzonymi przez jej męża na rachunku bankowym, co dawało jej względne poczucie bezpieczeństwa. Przynajmniej na razie. Gratulowała sobie pomysłu, żeby wynająć małą kawalerkę, a nie od razu wygodny apartament. Chłopcy nie mieli wielkich wymagań. Choć nie można było mówić o komforcie czy swobodzie w tym maleńkim mieszkanku, czuli się w nim dobrze.

      – Mamo! Widziałem w parku pieska podobnego do Forêta. Czy on też się kiedyś przeprowadzi? Bardzo za nim tęsknię – wyznało dziecko któregoś dnia, gdy jedli obiad.

      – Raczej nie, kochanie. Myślę, że jest mu bardzo dobrze u cioci Teresy i nie chciałby się wyprowadzać. Tam ma ogród, dużo przestrzeni, a u nas… sam widzisz, że nie ma zbyt wiele miejsca.

      – Mógłby spać ze mną. Ja wcale nie zajmuję dużo miejsca.

      Anna przytuliła synka, który powstrzymywał płacz ostatkiem sił. Jej też było smutno. Pamiętała spojrzenie Forêta, kiedy żegnała go u Teresy. Była pewna, że ma doskonałą opiekę. Pies to nie mebel, żeby go tak przestawiać z kąta w kąt.

      – Zbieramy się, chłopaki. Dziś pójdziemy do waszej przyszłej szkoły. Zobaczymy, jak wygląda. Rozmawiałam już z panią dyrektor. Oprowadzi nas i wszystko pokaże.

      – Nie chcę iść do szkoły! – krzyknął Maciek.

      – Jak to? Przecież jeszcze niedawno nie mogłeś się doczekać. Coś się zmieniło?

      – Chciałem, ale jak byliśmy w Polsce. Tu mi się nie podoba.

      – Chodź do mnie. Usiądź. – Zdarzało się, że nawet codziennie musiała przypominać im o dobrych stronach przeprowadzki. Dla nich to wciąż było trudne. – Co ci się nie podoba?

      Chłopiec spuścił głowę. Milczał.

      – A mi się podoba wszystko. Najbardziej morze – odezwał się nagle Kuba. – Pójdziemy dziś na plażę?

      – Dobrze, na promenadę, ale nie będziemy chodzić po piasku, bo jest za zimno.

      – Mówiłaś, że tu jest cieplej niż w Polsce i że można się kąpać w morzu.

      – Tak, to prawda. A wiesz, ile dziś jest stopni w Krakowie? Trzy. A w Barcelonie ile?

      Kuba podbiegł do okna i zerknął na termometr przyczepiony na zewnątrz.

      – Tu jest piętnaście. Ale to wcale nie jest ciepło…

      – Cieplej niż w Polsce, prawda? Teraz akurat jest jesień. Musimy ją przeczekać, potem zimę, a za kilka miesięcy zrobi się wiosna i wtedy będzie dużo cieplej. No dobrze. Chciałam porozmawiać z Maciusiem.

      Synek wtulał się w nią i milczał.

      – Dlaczego uważasz, że szkoła nie jest fajna?

      Wzruszył ramionami. Pogłaskała go czule po plecach.

      – Bo oni mówią inaczej. Ja ich nie rozumiem.

      – Rozmawialiśmy już o tym. Szybko nauczycie się hiszpańskiego, a sam wiesz, że nie zawsze trzeba mówić w tym samym języku, żeby się dobrze bawić. Lubicie Amelię, prawda? Chociaż ona nie zna polskiego, to jakoś się dogadujecie.

      – Ale ona jest miła.

      – Na pewno spotkacie wiele miłych dzieci. Najważniejsze jest to, że jesteście razem. Zawsze możecie na siebie liczyć i sobie pomóc, prawda? A z czasem będziecie mówić po hiszpańsku tak samo dobrze jak inni. A może i po katalońsku! Tak, jestem tego pewna. No, zbieramy się. – Delikatnie odsunęła Maciusia, żeby wstać. – Nie martw się, synku. Obejrzymy dziś szkołę, a potem pomyślimy, co mogłoby poprawić ci humor.

      Dziecko z ociąganiem poszło do łazienki, by przygotować się do wyjścia. Anna długo patrzyła za nim, zastanawiając się, co zrobić, by obaj synowie poczuli się w tym mieście jak u siebie. Miała nadzieję, że szkoła wywrze na nich pozytywne wrażenie. Wprawdzie pójdą do niej dopiero od semestru letniego, czyli po Wielkanocy, ale od stycznia będą mogli przychodzić na kilka godzin w tygodniu, żeby oswoić się z otoczeniem. Na szczęście szkoła umożliwiła im taką formę integracji.

      Tego dnia Anna planowała jeszcze jedno spotkanie. Umówiła się z byłym szefem Ortega España, Miguelem Ortega Martezem. Kiedy do niego zadzwoniła, by poinformować, że jest w Barcelonie i chciałaby porozmawiać, zdziwił się nieco, ale zaproponował, żeby spotkali się w foyer hotelu Paseo de Gràcia przy ulicy o tej samej nazwie. Nie śmiała zaproponować innego miejsca. Lokalizacja wskazywała, że to bardzo drogi hotel i sama kawa może ją sporo kosztować. Nie wypadało przychodzić tam z dziećmi, dlatego miała nadzieję, że będzie mogła zostawić je w szkole, by trochę pobawili się z rówieśnikami. Omówiła to z dyrektorką podczas rozmowy telefonicznej, jednak synowie mogli pokrzyżować jej plany, zwłaszcza Maciek, który od rana był nie w humorze.

      Zebrali się wreszcie i chwycili za hulajnogi. Zakup sprzętu sportowego był strzałem w dziesiątkę. Dzieci chętnie jeździły po mieście tym środkiem transportu. Wywoływali powszechne poruszenie wśród pieszych, kiedy równo turkotali po płytkach chodnikowych. Anna, próbując za nimi nadążyć, miała niezły jogging. Bieganie za bliźniakami doskonale rozgrzewało nawet w bardzo chłodne dni, dlatego zarzucała lekką kurteczkę na koszulę, rezygnując ze swetrów czy bluz.

      Szkoła znajdowała się kilka przecznic dalej w kompleksie z przedszkolem, zapleczem sportowym i edukacyjnym. Do tej placówki chodziła też Amelia, córka Carlosa. To Marta umówiła Annę z dyrekcją, próbując przekonać, by dano Polce możliwość zapisania chłopców od razu, a nie od semestru letniego, jednak z przyczyn organizacyjnych okazało się to niemożliwe.

      Kiedy dotarli do szkoły, trwała przerwa. Dzieci biegały tam i z powrotem, śmiejąc się radośnie. Maciek i Kuba zerkali na nie z zainteresowaniem, ale trzymali się blisko Anny, na wypadek gdyby potrzebowali jej pomocy. Mama była dla nich gwarantem bezpieczeństwa, więc lepiej było zanadto się nie oddalać, zwłaszcza że rówieśnicy w większości mówili po katalońsku. Z hiszpańskim chłopcy już się oswoili, nawet jeśli nie rozumieli zbyt wiele, to przyjęli, że prędzej czy później będą w tym języku mówić. Kataloński ich onieśmielał.

      – Dzień dobry. Czy to moi przyszli uczniowie? – zagadnęła ich czarnowłosa pani w dziwnych okularach.

      Chłopcy patrzyli na nią z mieszanką fascynacji i strachu. Czerwone oprawki trzymały bardzo mocne szkła, co sprawiało, że oczy pani dyrektor wydawały się bardzo duże.

      – Podajcie СКАЧАТЬ