Zemsta i przebaczenie Tom 1 Narodziny gniewu. Joanna Jax
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zemsta i przebaczenie Tom 1 Narodziny gniewu - Joanna Jax страница 21

Название: Zemsta i przebaczenie Tom 1 Narodziny gniewu

Автор: Joanna Jax

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-7835-553-3

isbn:

СКАЧАТЬ kanciarze – roześmiał się Walter.

      – Nigdy nie twierdziłem, że ich lubię albo że są łatwymi partnerami w interesach, mówię tylko, że rasizm i ksenofobia nie powinny cechować nowoczesnego państwa. – Stary von Lossow był uparty.

      – W takim wypadku oni rządziliby nami, w naszym kraju, a nie my nimi. I uwierz, Martinie, oni nas by nie oszczędzali. Dlatego czasami należy im utrzeć nosa, a jak potrzeba, to i skórę przetrzepać. Oni są gośćmi, więc niech zachowują się jak goście. – Antoni Chełmicki poklepał swojego przyjaciela po ramieniu, chcąc zakończyć rozmowę, która stawała się coraz bardziej burzliwa.

      Mężczyźni skończyli grę późno w nocy. Wszyscy byli na lekkim rauszu i dlatego Julian zdecydował się nieco przewietrzyć. Walter postanowił mu towarzyszyć.

      – Nie szła ci coś dzisiaj karta, Julianie – roześmiał się przyjaciel.

      – W istocie, nie było dzisiaj najlepiej, ale bądź pewien, że jutro, jak mi wyparuje wódka z głowy, to się odegram – odpowiedział Julian.

      – A ja to mam ochotę pójść na dziwki. Do takiego prawdziwego burdelu, gdzie wybieram sobie dziewczynę i nie muszę się cały wieczór umizgiwać, tylko robię swoje i wychodzę rozluźniony. Albo do lokalu, gdzie są same chętne dziewczyny – westchnął Walter.

      – W Warszawie burdeli są dziesiątki. Moi koledzy często tam chadzają, ale ja się boję francę złapać – odpowiedział z lekkim żalem Julian.

      – W porządnym burdelu nie złapiesz francy, dziewczyny są czyste. – Walter poklepał Juliana po ramieniu.

      – Kochany przyjacielu, nie ma czegoś takiego jak czysta prostytutka. Ale wiesz co, mnie też już męczy ten celibat. Możemy wyjechać nieco wcześniej i się zabawić. Znam kilka adresów godnych polecenia.

      – I za to cię lubię, Julianie. – Walter wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

      – Podobno w Warszawie jest Igor. Może zabierzemy i jego? – zapytał Julian.

      – Pewnie, zabierzmy Łyszkina komunistę i zróbmy sobie kawalerski wieczór – wybełkotał Walter.

***

      Premiera Nocnych motyli odbyła się przy pełnej sali. Było to zrozumiałe, bo większość miejsc zajmowali krytycy, dziennikarze i wpływowi goście, z których zdaniem liczyli się wszyscy. Wojnicz kręcił się niespokojnie za kulisami, co chwilę zerkając przez szparę w kotarze. Sprawdzał, kto przyszedł, a kto zignorował zaproszenie. Miał jednak nadzieję, że nazwisko Niemcowa i coraz bardziej docenianej w branży Hanki Lewinówny przyciągnie znane w Warszawie osoby. Tak też się stało, ale Wojnicz zamiast się uspokoić, zaczął się denerwować, że coś pójdzie nie tak. Po spektaklu zaś wybrańcy z sali oraz cały zespół występujący w Nocnych motylach mieli zakończyć wieczór na zakrapianej imprezie w Gastronomii, gdzie przygotowano na tę okazję specjalną salę.

      – Żeby tylko wszystko poszło jak trzeba – denerwował się Wojnicz, miętosząc sznur, którym podciągano i opuszczano kurtynę.

      – Niech się pan tak nie denerwuje. Nawet jeśli się nie uda, to nie jest przecież koniec świata – mruknął Niemcow, stojący obok i czekający na rozpoczęcie przedstawienia.

      – To jest koniec świata, panie Niemcow. Zainwestowałem wszystkie pieniądze w ten spektakl i raut po przedstawieniu. Jeśli będzie klapa, będę musiał zamknąć teatr – westchnął.

      – Już proszę przestać, wychodzi pan na scenę. To pana wielka chwila. – Niemcow delikatnie popchnął Wojnicza do przodu.

      Kurtyna była jeszcze opuszczona, a ostatni widzowie zajmowali krzesła.

      – Szanowni państwo… – rozpoczął Wojnicz.

      Gdy kurtyna poszła w górę, pierwszy na scenę wszedł zespół taneczny, potem kilka skeczów przedstawił Myszor, po nim znowu dziewczyny, a na końcu na scenę weszła Hanka Lewinówna z nowym repertuarem. Gdy zaczęła śpiewać, wszyscy zapomnieli o Myszorze i jego dowcipach, a występy zespołu tanecznego zbledły. Każdy oniemiał z zachwytu, gdy Hanka wykonała swoje nowe utwory. Zmysłowo, nieco nostalgicznie, z charakterystyczną chrypką, jakby wyciszając fajerwerkowy charakter przedstawienia. Gdy skończyła, rozległa się burza oklasków, a nawet wybredniejsi krytycy wstali z miejsc. Nikt już nie szeptał o zapachu stęchlizny, niewygodnych krzesłach i lekko wyświechtanej kurtynie, ale o występie Hanki Lewin.

      – I po co ja tyle pieniędzy wydawałem na raut! – wykrzyczał rozentuzjazmowany Wojnicz w garderobie tancerek. – Dziewczęta, tylko szybciutko się przebierajcie, samochody czekają. Dzisiaj będziecie traktowane niczym aktorki z Hollywood.

      – A to stary sknera – mruknęła ruda dziewczyna. – Jak to mu szkoda dla nas pieniędzy? Raz się szarpnął na porządną kolację i już łzy krokodyle wylewa.

      – Hollywood! – parsknęła Alicja i odkleiła sztuczne rzęsy. – Ciekawe, czy tam też w garderobach są szczury?

      – Swoją drogą ciekawe, że nie pozdychały u nas z głodu – zachichotała inna. – Przecież my ciągle się odchudzamy.

      – Pewnie tylko przechodzą do Wojnicza, bo nasz grubasek lubi sobie podjeść – dodała kolejna.

      Nastrój był jednak wesoły, bo wszystko się udało. Obyło się bez wpadek, pomyłek i innych kataklizmów, takich jak chociażby wybijająca toaleta, której zapach potrafił przegonić nawet najbardziej wytrwałych widzów spektaklu. Wojnicz oczywiście zrzucał to na karb niezbyt ładnie poprowadzonego przedstawienia, ale zmarszczone nosy opuszczających salę, niestety, nie pozostawiały złudzeń.

      Sala bankietowa Gastronomii – restauracji usytuowanej na rogu Nowego Światu i Alei Jerozolimskich – w istocie była przygotowana prawie po królewsku, a stoły uginały się pod ciężarem półmisków z przekąskami. Gdy już wszyscy zaproszeni goście przybyli na miejsce i zrobiło się małe zamieszanie, Hanka z Alicją udały się do toalety, by przypudrować nosy. Minęły zatłoczoną salę główną i przechodziły właśnie wzdłuż baru, gdy Alicja szarpnęła za rękaw Hankę.

      – Zwariowałaś, ta suknia kosztowała fortunę, chcesz mi ją porwać? – warknęła Hanka.

      – Patrz, kto tam siedzi – powiedziała Alicja. – Julian Chełmicki w towarzystwie kolegów i dziwek z Gastronomii…

      – O proszę, jaki wierny narzeczony – prychnęła Hanka. – Oni wszyscy tacy sami. A tego jednego to widziałam w Chełmicach, jak śpiewałam na urodzinach starego. Jakiś kompletnie nawiedzony Rosjanin, Łyżkin czy Łubin, nawet nie pamiętam, bo mnie zdenerwował.

      – Czemu? – bezwiednie zapytała Alicja, zajęta myśleniem o Julianie.

      – Gadał coś o moich zniszczonych butach… – burknęła.

      – Prawdziwy dżentelmen… – westchnęła Alicja.

      Stały przed ogromnymi lustrami w toalecie i poprawiały makijaż. Alicja była СКАЧАТЬ