Wiry. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wiry - Генрик Сенкевич страница 7

Название: Wiry

Автор: Генрик Сенкевич

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-270-1556-3

isbn:

СКАЧАТЬ pannie Maryni przez rejenta Dzwonkowskiego, który chciał jej wyjaśnić w ten sposób związek dwóch frazesów w koncercie Brucha. Następnie inne rozmaite frazesy odzywały się ustawicznie, dopóki towarzystwo nie wróciło do domu. Groński znał manię starego człowieka i zazdrościł mu, że znalazł coś w życiu, co wypełniło mu je tak całkowicie. On sam był bardzo wykształconym dyletantem, ale nie zaczepił o nic życia na stałe i nie poświęcił niczemu swych wszystkich sił duchowych wyłącznie. Płynęło to po części z winy okoliczności, po części z jego własnej. Najgłębszą treścią jego duszy był lekki, smutny sceptycyzm. Jeden z jego przyjaciół, Kłoczewski, nazywał go Eklezjastą we fraku. Jakoż ostatnim wynikiem rozmyślań Grońskiego nad przyszłością i życiem ludzkim zarówno indywidualnym jak zbiorowym było przekonanie, że ta przyszłość i to życie może stać się z czasem inne — nigdy lepsze. Otóż myślał, że może warto by było nie szczędzić wysiłków, by kiedyś było lepiej — nie warto, by było tylko inaczej. Ta myśl chroniła go jednak od krańcowego pesymizmu, rozumiał bowiem, że miara szczęścia i nieszczęścia nie leży na zewnątrz, lecz w samym człowieku, i że skoro inaczej nie znaczy lepiej, to tym samym nie znaczy i gorzej. W gruncie rzeczy był przekonany, że zarówno jedno jak i drugie jest tylko pomyłką i złudzeniem, a wszystko razem, nie wyłączając życia, jedną wielką ułudą. W ten sposób kłaniał się przez morze wieków prawdziwemu Eklezjaście.

      Ale będąc jednocześnie człowiekiem uczuciowym, popadał w ustawiczne sprzeczności ze samym sobą, uczucie bowiem zawsze czegoś chce — a tymczasem jego smutny sceptycyzm mówił mu, że nie warto niczego chcieć. Gryzła jego uczuciowość jeszcze i ta myśl, że jego poglądy są przeciwne życiu, a tymczasem życie jest koniecznością, a zatem, kto podgryza zwątpieniem jego korzenie, ten ludziom szkodzi. Groński nie chciał szkodzić nikomu — a zwłaszcza swoim, i z tego powodu Eklezjasta, który twierdził, że wszystko jest marnością, kłócił się w nim z patriotą, który odpowiadał, że na przykład cierpienie narodowe nią nie jest. Ale taki stan rzeczy rodził w nim ustawiczną rozterkę, tak że zazdrościł ludziom zdolnym do czynów, którzy idą przez życie bez żadnych: po co? i dlaczego? — jak również i ludziom, oddanym bezwzględnie jednemu wielkiemu uczuciu.

      Dla starego rejenta Dzwonkowskiego i dla panny Maryni takim wielkim uczuciem była muzyka, toteż Groński, ilekroć widział ich razem, tylekroć miał przed oczyma jakby żywy przykład, że jednak istnieją rzeczy, którymi można sobie wypełnić życie od zarania aż do ostatniej chwili... byle ich nadto nie analizować.

      ROZDZIAŁ IV

      Rozdział IV

      Przy wieczerzy stary rejent zajęty był w dalszym ciągu również tylko muzyką i panną Zbyłtowską. Innym, z wyjątkiem pani domu, od której zależało pozwolenie na koncert, odpowiadał dość opryskliwie, a zwłaszcza Dołhańskiemu, gdy ów kilkakrotnie jeszcze usiłował wydobyć z niego jakąś wiadomość o testamencie. Gniewna i apoplektyczna twarz jego wypogodziła się dopiero po oświadczeniu pani Krzyckiej, że nie ma nic przeciw poświęceniu reszty wieczoru poważnej muzyce i że sama rada posłucha panny Maryni, której nie słyszała od ostatniego dobroczynnego koncertu w Krynicy.

      Przy końcu wieczerzy począł się staruszek znów jednak niecierpliwić uważając, że szkoda czasu na jedzenie i na rozmowy, choćby nawet o muzyce, ale lekkie, błahe, a wygłaszane przez profanów, nie mających o niej pojęcia. Zajęły go nieco dopiero wywody Grońskiego, który począł mówić o początkach muzyki i zwalczać darwinowską teorię, że pieśń i gędźba powstała w jakimś zamierzchłym okresie życia ludzkości z miłosnego oznajmiania się i nawoływania po lasach — mężczyzny i kobiety. Groński podzielał zdanie tych, którzy podobnym poglądom przeciwstawiali fakt, że u najdzikszych właśnie ludów nie istnieją żadne ślady pieśni miłosnych, a natomiast istnieje muzyka i śpiew wojenny. Teoria nawoływania się po lasach wydała się paniom poetyczniejszą. Groński uspokoił je jednak, że to nie zmniejsza cywilizacyjnego znaczenia muzyki, ale przeciwnie nawet dowodzi, że ona, wraz z tańcem, jest jednym z pierwszych czynników wprowadzających do rozproszonych gromad ludzkich pewną organizację.

      — Papuasi — mówił — którzy łączą się dla wykonania wojennego czy obrzędowego tańca wedle rytmu swej, choćby najdzikszej muzyki, już się czemuś poddają, już wprowadzają jakowyś ład i zawiązują pierwszy węzeł społeczny.

      — To się znaczy — zauważył Dołhański — że i wszystkie narody utworzyły się z jakiegoś pierwotnego: Wlazł kotek na plotek...

      — Bo tak jest! — odpowiedział gniewliwie stary rejent. Po czym, zwracając się do Grońskiego:

      — Niech pan mówi dalej. Przynajmniej można się czegoś dowiedzieć.

      — Niech pan mówi — powtórzyła panna Marynia.

      Więc Groński jął mówić dalej o dziejach muzyki: jak przez cały ciąg wieków służyła wojnie, obrzędom zarówno państwowym, jak świeckim i religii, a nader późno dopiero rozwinęła własne skrzydła, na których unosi się obecnie jak orzeł, nad całą ludzkością.

      — Dziwna sztuka — kończył — najbardziej pierwotna, a dziś więcej od innych na nauce oparta; najściślej w pewne techniczne warunki jak gdyby w jakoweś tamy i groble ujęta, a najbardziej bezbrzeżna, najbardziej mistyczna i najbardziej przelewająca się gdzieś poza krańce bytu i życia, co właśnie może jej daje tę niepojętą władzę nad ludzką duszą — najmniej wyraźnym językiem mówiąca i najidealniejsza, a najpotężniej podniecająca do czynów... Tak!... Polskim pułkom pruskie kapele grały pod Gravelotte Jeszcze Polska nie zginęła!... I wszędzie można obaczyć to samo... Zagrajcie Francuzom Marsyliankę, Niemcom Wacht am Rein — a ręce poczną im drgać. Nawet flegmatycznym Anglikom i Amerykanom płoną oczy, gdy usłyszą Rulle Britania! albo Yankee Doodley... Dziwna sztuka! najbardziej kosmopolityczna i najbardziej zarazem narodowa — powszechna i indywidualna...

      — Jednej rzeczy pan nie powiedział, że to chyba ze wszystkich sztuk najczystsza — dodała pani Otocka.

      — Próbowano i ją znieprawić — odrzekł Groński — ale rozpasanie nie może być rytmicznym ani harmonijnym, i dlatego z tych prób urodził się tylko jakiś antychryst muzyki.

      Lecz Krzycki, który się trochę nudził i wolałby był rozmawiać z jasnowłosą panną Anney, ozwał się z widoczną chęcią zakończenia rozmowy:

      Tak, to jasne, że nie tylko każdy naród, ale i każdy człowiek ma swoją muzykę. Ja na przykład gotów jestem zawsze słuchać koncertu lub opery, ale wyznaję, że gdy czasem przy robocie w polu chłopaki i dziewczyny rozśpiewają się tak, że aż w widłach i grabiach dzwoni — to to jest właśnie moja muzyka.

      — Słowianinie, Lechito, Piaście — pójdź w moje objęcia! — odpowiedział cedząc Dołhański.

      Krzycki zarumienił się nieco z obawy, czy młodej Angielce i wykwintnym krewniaczkom nie wyda się zanadto prostakiem, ale one spoglądały owszem na niego z pewną sympatią i tylko staremu klasykowi rejentowi broda poczęła się schodzić z nosem w sposób nie wróżący nic dobrego, a z ust wydobył się na wpół wyraźny pomruk:

      — Niektórym wystarcza i to, gdy im zacznie w uszach dzwonić.

      Ale pomiarkowawszy, że pani Krzyckiej nie mogą być miłe zaczepki skierowane przeciw jej synowi, rzucił na nią niespokojnym wzrokiem i umilkł.

СКАЧАТЬ