Wiry. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wiry - Генрик Сенкевич страница 10

Название: Wiry

Автор: Генрик Сенкевич

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-270-1556-3

isbn:

СКАЧАТЬ bez zbytniego pośpiechu, jakby chcąc okazać Krzyckiemu, że przyjmuje za dobrą monetę jego objaśnienie i że odwrót jej nie jest żadną manifestacją. Krzycki pozostał przez chwilę — zły na siebie, a jeszcze więcej na pannę Anney, a to właśnie dlatego, że nietakt popełnił tylko on i że nie mógł jej nic zarzucić. „W każdym razie — mówił sobie — to jakoś diablo domyślna purytanka..." I począł powtarzać z pewną urazą jej ostatnie słowa: „To zwykle przechodzi..." „Czyli — myślał — chciała mi dać do zrozumienia, że z takiej mąki, jaka jest we mnie, nikt nie wypiecze poety. Może być — i ja sam wiem o tym najlepiej, ale nie potrzebuję, żeby mi to kto potwierdzał." Pod wpływem tych myśli wrócił do salonu w niezupełnie dobrym humorze, ale tam obowiązki gospodarza odwołały go do kuzynek i tego wieczora nie rozmawiał więcej z panną Anney.

      ROZDZIAŁ VI

      Rozdział VI

      Rejent Dzwonkowski odjechał jeszcze tej samej nocy, albowiem z powodu swego urzędu musiał być od rana w mieście. Natomiast Groński, którego pani Otocka prosiła, by ją zastąpił w kancelarii, oraz Krzycki i Dołhański wyruszyli dopiero nazajutrz. Wszyscy trzej byli i zaniepokojeni, i ciekawi, jaki też będzie ten testament, o którym rejent nie wspomniał ani słowem. Dołhański nadrabiał miną, żartami — i okazywał więcej zimnej krwi, niż jej miał rzeczywiście. Głównie bowiem jemu zależało na tym, by mu coś „kapnęło". Był to człowiek, który stracił znaczny majątek, że zaś nie zmienił swych przyzwyczajeń i żył w dalszym ciągu tak, jakby go nie był stracił, więc utrzymywał się na powierzchni życia tylko za pomocą nadzwyczajnych, niemal akrobatycznych wysiłków, z czego zresztą i sam nie robił wcale tajemnicy. W ogóle był darmozjadem i miał miliony wad, ale i pewne towarzyskie przymioty, za które go ceniono. Należąc do arystokratycznego klubu, grywał w karty nader szczęśliwie — lecz nieposzlakowanie. Nie pożyczał nigdy pieniędzy od ludzi swojej sfery, nie robił plotek i był dość wiernym przyjacielem. Brak wykształcenia wypełniał sprytem i pewną chwytnością umysłową. Drwił z siebie ile wlazło, ale nie było bezpiecznie drwić z niego, a ponieważ posiadał przy tym dowcip i pewną graniczącą z cynizmem otwartość, więc nie tylko znoszono go, ale widziano chętnie. Groński, którego Dołhański szczególnie poważał, tak że jemu jednemu pozwalał z siebie żartować, mówił o nim, że gdyby posiadał tyle daru robienia pieniędzy, ile go posiadał do ich rozrzucania, to byłby milionerem.

      Ale w oczekiwaniu na tę zmianę przychodziły na Dołhańskiego czasem ciężkie chwile, a zwłaszcza na wiosnę, gdy gra w klubie słabła i gdy poczynały się rozjazdy. Wówczas odczuwał znużenie po zimowych wysiłkach i wzdychał za tym, żeby mu coś czasem spadło bez trudu. Testament Żarnowskiego mógł być taką gratką, a choć Dołhański nie spodziewał się wiele, gdyż za życia nieboszczyka wcale mu się nie zasługiwał, a nawet otwarcie powtarzał, że go wujaszek nudzi, liczył jednakże, że może okroić mu się cośkolwiek — niechby przynajmniej na chwilowe zaspokojenie wierzycieli, albo jeszcze lepiej, na jakąś modną wielkoświatową plażę francuską.

      Swoją drogą, wyjeżdżając z Warszawy, zapowiadał w klubie, iż wróci siedząc na poduszce wypchanej listami zastawnymi. Obecnie próbował z pewnym nieco sztucznym humorem wmówić Grońskiemu i Krzyckiemu, że właściwie to nie pani Otocka z siostrą ani Krzyccy, ale on powinien być generalnym spadkobiercą.

      — Jedna z kuzynek — mówił — jest to ciepła wdówka, która ma gruby majątek po mężu, a druga to muza na dorastaniu, której powinna wystarczać ambrozja. Jaka szkoda, że nie jestem jedynym krewnym nieboszczyka.

      Tu zwrócił się do Władysława:

      — Krzyccy mi także niepotrzebni. Ponieważ jednak mieliście, jak słyszałem, jakieś zatargi graniczne z Rzęślewem, mam nadzieję, że nic nie dostaniecie.

      — Co ci po nadziei — rzekł Groński — ogranicz przede wszystkim swoje potrzeby.

      — Przypominasz mi mego nieboszczyka ojca — odpowiedział Dołhański.

      — Zapewne, że musiał ci to często powtarzać.

      — Zbyt często, a przy tym dawał mi, jako przykład, siebie, ale ja dowiodłem mu, jak dwa razy dwa cztery, że mogę i powinienem żyć na większą od niego skalę.

      — Cóżeś mu powiedział?

      — Powiedziałem mu tak: Naprzód, papa ma syna, a ja jestem bezdzietny, a po wtóre i szlachcic jestem lepszy od papy.

      — A to jakim sposobem?

      — Bardzo prostym, gdyż liczę o jedno pokolenie więcej.

      — Brawo! — zawołał Krzycki. — Cóż ojciec na to?

      — Nazwał mnie durniem, ale widziałem, że mu się to podobało. Ach! żeby pani Otockiej tak się podobały moje koncepty, jak niegdyś papie! Ale jestem przekonany, że i moja stałość, i mój apetyt na nic się nie przydadzą. Kuzyneczka jest zresztą praktyczniejszą, niż się zdaje. Myślałbyś, że obie z siostrą żyją tylko zapachem kwiatów, a jednak dowiedziawszy się o możliwym spadku, w te pędy przyjechały do Jastrzębia.

      — Mogę cię zapewnić, że się mylisz. Matka zaprosiła te panie jeszcze zeszłego lata w Krynicy, a teraz, przynajmniej na tydzień przed śmiercią wuja Żarnowskiego, przypomniała im obietnicę. Odpisały, że nie mogą przyjechać, bo mają gościa. Wówczas matka zaprosiła i gościa.

      — Jeśli tak, to co innego! — i nie tylko twoją matkę rozumiem, ale ponieważ ty jesteś przystojny chłopiec i w dodatku młodszy ode mnie, zaczynam się obawiać o najsłuszniej mi należny majątek kuzynki Otockiej.

      — Możesz się nie obawiać — odpowiedział sucho Krzycki.

      — Czy to ma znaczyć, że wolałbyś od rubli funty? Ze względu na kurs i ja bym wolał, boję się tylko, by ich za dużo nie utonęło w kanale w drodze z Anglii.

      — Jeśli ci na rym zależy — rzekł Groński — to o ścisłą liczbę możesz spytać pannę Anney. Ona jest tak szczera, że ci z pewnością odpowie.

      Tak, ale trzeba jeszcze, żebym ja uwierzył.

      — Gdybyś się znał choć trochę na ludziach, to byś jej uwierzył.

      — W każdym razie obawiałbym się nieporozumienia, bo gdyby mi odpowiedziała po polsku, mogłaby się sama omylić, a gdyby po angielsku, mógłbym ja niedokładnie zrozumieć.

      Ona po polsku lepiej mówi, niż ty po angielsku.

      — I wyznaję, że mnie to zawsze dziwi. Bo skąd?

      — Przecież ci mówiłem — odrzekł z pewną niecierpliwością Groński — że uczyła się od dzieciństwa, ponieważ jej ojciec był to taki Anglik, który miał ogromną sympatię do Polaków.

      — De qustibus non est disputandum — odpowiedział Dołhański. I następnie znów zaczął mówić o nieboszczyku Żarnowskim i o starym rejencie, przedrwiwać ruch jego bezzębnych szczęk, wściekłość spojrzeń — i wreszcie zapowiadać, że jeśli mu nic nie „kapnie", to się zastrzeli pod progiem pani Otockiej albo pojedzie do Górek, by oświadczyć się o rękę panny Włóckiej.

      Lecz СКАЧАТЬ