Trawers. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Trawers - Remigiusz Mróz страница 32

Название: Trawers

Автор: Remigiusz Mróz

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия: Komisarz Forst

isbn: 978-83-8075-127-9

isbn:

СКАЧАТЬ człowieku.

      – Powiedziałem, kurwa, do góry!

      Wiktor spojrzał w kierunku drzwi. Jeśli któryś ze strażników będzie akurat przechodził korytarzem, może zachować się dwojako. Wszystko zależało od tego, czy rozpozna głos więźnia – i czy ten ma u klawiszów chody.

      Nagle Forst poczuł rękę więźnia na klatce piersiowej. Mężczyzna złapał go za fraki i podniósł z pryczy. Wiktor zacisnął usta, z trudem powstrzymując się przed tym, by mu przywalić.

      Stanęli naprzeciw siebie, w odległości kilku centymetrów.

      – Następnym razem rób, co mówię.

      – Mhm.

      – Co tam masz? – zapytał osadzony, wskazując na oprzyrządowanie leżące na koju. – Kompot?

      Forst nie odpowiadał.

      – No co jest z tobą, do kurwy nędzy? Nie potrafisz normalnie mówić?

      – Powiedziałem: zostaw mnie w spokoju.

      Mężczyzna zaśmiał się pod nosem. Wiktor spojrzał mu w oczy i zobaczył, że tuż pod prawą powieką ma wytatuowany cyngwajs. Nigdy nie był to dobry znak, choć ostatni człowiek z tym symbolem okazał się raczej honorowy. Ten na takiego nie wyglądał.

      Więzień sięgnął po pojemnik z ciemną cieczą.

      – Kto załatwia psu mendozę?

      – Czachor.

      – Ta cipa? Niemożliwe. On nie potrafi nawet dobrze dać dupy.

      Dwóch czy trzech innych więźniów się zaśmiało. Forst uświadomił sobie, że prawdopodobnie nikt w celi nie śpi. Wszyscy czekają na rozwój wydarzeń – i nikomu nie było spieszno, by się angażować.

      Trudno. Wiktor wiedział, że taki moment prędzej czy później przyjdzie. Zbudował jako taką renomę wśród współwięźniów, ale w końcu do celi musiał trafić ktoś, z kim będzie musiał się zmierzyć.

      – Konfiskuję to – powiedział mężczyzna z cyngwajsem. – Nie będzie mi tu kurwa pod nosem dawała sobie w żyłę.

      Forstowi po raz kolejny udało się powściągnąć emocje. Musiał podejść do tego na spokojnie, zaplanować każde uderzenie. Stali na tyle blisko, że najlepiej będzie zacząć od ataku bykiem. Zdezorientuje przeciwnika, a potem szybko poprawi prawym i lewym prostym. Cyngwajs cofnie się, a wtedy Wiktor przystąpi do właściwego ataku.

      Problem polegał na tym, że nawet jeśli wygra, na tym się nie skończy. W gruzach legnie wszystko to, na co pracował, bo rozmówca sprawiał wrażenie, jakby miał plecy. Za dzień lub dwa zjawią się jego kumple i nie będzie miało znaczenia, że Forst roztaczał wokół siebie aurę tajemniczości, która w jakiś sposób go chroniła.

      – Biorę też strzykawki – dodał Cyngwajs.

      Wiktor przeklął go w myślach. Kolejną dostawę kompotu mógł załatwić sobie stosunkowo szybko, ale schowanie całego zestawu w jakimś produkcie zajmie z pewnością więcej czasu.

      – W sumie biorę wszystko – ciągnął z zadowoleniem więzień. – Tacy jak ty nie powinni mieć niczego oprócz dyszla w gębie.

      Znów rozległy się ciche, gardłowe śmiechy.

      Forst głęboko nabrał tchu i uznał, że najwyższa pora pożegnać się nie tylko z kompotem i osprzętem, ale także honorem. Jeszcze kilka godzin wcześniej być może wdałby się w bijatykę, mając w głębokim poważaniu konsekwencje. Teraz jednak pojawiła się iskierka nadziei i trudno było o niej zapomnieć.

      Jeśli ta prawniczka była tak dobra, jak twierdziła Olga Szrebska, z pewnością nie brała zupełnie beznadziejnych spraw. Wprawdzie właśnie w ten sposób postrzegał swoją, ale ona musiała dostrzec jakąś szansę. Inaczej nie traciłaby czasu i energii.

      Wiktor wiedział, że nie może pozwolić sobie na komplikacje. Nie teraz.

      – Wyskakuj ze wszystkiego, co masz – powiedział Cyngwajs.

      Forst sięgnął po Chandlera, ale więzień natychmiast wytrącił mu książkę z ręki.

      – W chuja walisz?

      – To wszystko, co mam.

      – Nie pierdol. Dawaj hajs.

      – Nie mam tu ani grosza.

      Osadzony pokręcił głową i wyszczerzył zęby.

      – Więc jak płacisz za dostawy? Biorąc w paszczę?

      Forst poczuł, że ręce same mu się zaciskają.

      – No? – ponaglił go Cyngwajs. – Czekam na odpowiedź, gadzie. Jak opłacasz Czachora?

      – Mam środki na wolności.

      – Świetnie. O to chodzi. Będziesz gadał, nie będziesz się stawiał, to wszystko będzie jak trzeba. Czaisz?

      Wiktor skinął głową. Przypuszczał, że na tym się nie skończy i nie będzie to ostatnia rozmowa, jaką prowadzi z tym człowiekiem. Dotychczas wydawało mu się, że na Podgórzu to Czachor liczy się najbardziej, ale być może się pomylił. A może ten tutaj miał po prostu zakusy na to, by być najważniejszym.

      Tak czy inaczej, stanowił problem. Duży problem.

      – Gdzie są strzykawki?

      – Pod kojem.

      Mężczyzna nogą wysunął pojemnik. Pochylił się i zaczął w nim grzebać.

      Wiktor zrozumiał, że ma szansę. Jedyną i niepowtarzalną. Jeżeli miał zamiar się postawić, musiał to zrobić w tej chwili.

      Wywoła pożar, bez dwóch zdań. Ale czy powinien się tym przejmować? Czy będzie jeszcze co gasić? Przypuszczał, że nie. Z jego życia i tak zostały już tylko zgliszcza.

      Złapał więźnia za włosy, a potem z impetem wyrzucił kolano w górę. Trafił prosto w twarz, przeciwnik jęknął z bólu. Forst cisnął go na ziemię, wziął zamach i kopnął w głowę. Powtórzył raz i drugi, po czym rozejrzał się jak ranne zwierzę.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить СКАЧАТЬ