Trawers. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Trawers - Remigiusz Mróz страница 28

Название: Trawers

Автор: Remigiusz Mróz

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия: Komisarz Forst

isbn: 978-83-8075-127-9

isbn:

СКАЧАТЬ spróbować przekonać go, że najwyższa pora ukrócić złe praktyki. Mogliby zacząć od jego sprawy…

      Tyle że nie było tu takiego człowieka. Nawet jeśli ktoś nie brał w łapę, wszyscy byli pragmatykami. Nie realizowali swoich ambicji, pracując w więzieniu, nie mieli poczucia dziejowej misji. I trudno było im się dziwić. Chcieli dociągnąć do emerytury, a potem mieć spokój. Żaden nie zaryzykuje kariery, by ujawnić nowotwór, który trawi polski system penitencjarny.

      Forst był zdany na siebie. I nie było to niczym nowym.

      Wyjął telefon i spojrzał na godzinę. Dzisiaj już nic nie zdziała, za moment wybije pora zamknięcia cel. Zresztą i tak potrzebował planu. Nie miał zamiaru działać na oślep. Wprawdzie na tym etapie nie miał pojęcia, od czego zacząć, ale przypuszczał, że wszystko niebawem zacznie się krystalizować. Musiało.

      – Forst – rozległ się głos strażnika.

      Wiktor zaklął w duchu i wstał z pryczy.

      – Telefon – oznajmił klawisz, a potem na niego skinął.

      Poprowadził go do aparatu i oddalił się, jakby zupełnie nie obchodziły go wytyczne administracji co do cenzurowania rozmów. Najwyraźniej pod koniec dnia zmęczenie i znużenie były ważniejsze od wypełniania rozkazów co do litery.

      Forst podniósł słuchawkę.

      – Tak mnie naszło, że jest jeszcze jedna możliwość – powiedziała jakaś kobieta.

      Wiktor ściągnął brwi.

      – Kto mówi?

      – Twoja wybawczyni z kancelarii Żelazny & McVay. A teraz mów, ile jeszcze zostało ci wizyt w tym miesiącu?

      Forst uśmiechnął się pod nosem.

      13

      Po kilku próbach Wadryś-Hansen w końcu dodzwoniła się do odpowiedniego miejsca. Ostatni rozmówca w długim korowodzie urzędników zapewnił, że poszukiwanych przez nią informacji może zasięgnąć w Departamencie Legalizacji Pobytu.

      – Chodzi o grupę w Kościelisku – powiedziała, gdy wyjaśniła po raz enty powód, dla którego dzwoni.

      – Dobrze… – odparła urzędniczka. – Ale ma pani jakiś papier?

      – Papier?

      – Nakaz.

      – Nakaz do uzyskania takich informacji? Powinnam móc to sprawdzić od ręki. To nie żadna tajemnica państwowa.

      – Państwowa nie, ale wie pani… ochrona danych osobowych.

      – Moja prośba nie godzi w tę zasadę.

      – Nie jestem przekonana.

      Dominika powiodła wzrokiem wokół, jakby gdzieś w kawiarni, w której siedziała, mogła odnaleźć ratunek. Godzina była odpowiednia, by takie miejsca się zapełniły, ale Wiedeńska przy Drodze do Białego świeciła pustkami. Zapewne była to zasługa zarówno wysokich cen, jak i znacznej odległości od Krupówek. Dla Dominiki kluczowy był ten drugi element. Gotowa była zapłacić więcej, byleby mieć trochę spokoju.

      Nawet jeśli przez wszystkich tych urzędników był on złudny.

      – Zapewniam, że nie prosiłabym o te informacje, gdyby ich pozyskanie miało wiązać się ze złamaniem prawa – powiedziała Wadryś-Hansen, powściągając emocje. – Jestem od przestrzegania przepisów, nie ich łamania.

      – Rozumiem, ale…

      – W razie jakichkolwiek kłopotów może być pani pewna, że to ja poniosę konsekwencje.

      – Tak, ale… wie pani, na razie poruszamy się trochę po omacku.

      – To znaczy?

      – Ta sytuacja jest dla nas nowa.

      – Przecież mieliście do czynienia z uchodźcami.

      – Głównie z Ukrainy. To było zupełnie co innego, oni przechodzili proces krok po kroku, wszystko było zaplanowane i przewidziane w przepisach.

      – A teraz?

      Dominika usłyszała westchnięcie.

      – Teraz to improwizacja. Owszem, miały być kwoty i relokacje uchodźców między krajami, mieliśmy dostać odpowiednio sprawdzonych ludzi, ale…

      – Nagle pojawiła się grupa ze Słowacji.

      – Tak – odparła ciężko urzędniczka. – Nie wiemy nawet, czy ich nie zawrócą. W mediach jest burza, podobno to Słowacy powinni ich u siebie zatrzymać. Ale oni tłumaczą się, że ich nie rejestrowali, że ta grupa po prostu przemknęła po ich terytorium. Wie pani, jak to jest.

      Wadryś-Hansen niespecjalnie to interesowało. Nie na tym etapie. Teraz chciała po prostu dowiedzieć się tego, co było jej potrzebne, by ruszyć ze śledztwem.

      – Straż Graniczna skrupulatnie ich sprawdziła – podjęła. – Na pewno sporządzono wykaz wszystkich rzeczy, które mieli przy sobie uchodźcy.

      – Tak, na pewno.

      – Nic nie stoi na przeszkodzie, by mi pani go ujawniła.

      – Ale na jakiej podstawie? Muszę mieć przepis.

      – Na podstawie rozporządzenia ministra sprawiedliwości, które reguluje obowiązek współpracy jednostek państwowych z prokuraturą.

      – A konkretnie?

      – Konkretnie zaraz zadzwonię do pani przełożonego i powiem mu, że utrudnia pani prowadzenie śledztwa.

      – Jakiego śledztwa?

      Dominika miała wrażenie, jakby starała się przebić głową nie zwyczajny mur, a barierę na miarę chińskiej myśli fortyfikacyjnej.

      – Nie mogę ujawniać takich informacji – odparła. – Ale zapewniam, że to istotna sprawa. Więc przełączy mnie pani do szefa urzędu lub dyrektora generalnego, czy muszę sama znaleźć numer?

      – Ale…

      – Nie mam wiele czasu.

      – A ja nie mam tych danych.

      – Jak to? Nie przekazano ich wam?

      – Nie, na razie dostaliśmy same wypełnione wnioski. O wydanie tymczasowych zaświadczeń tożsamości i o wydanie karty pobytu. Nic więcej nie przyszło.

      – Więc gdzie mogę się dowiedzieć, co ci ludzie wnieśli ze sobą do kraju?

      – Chyba tylko u Straży Granicznej.

      – W porządku. Dziękuję.

      Dominika СКАЧАТЬ