Trawers. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Trawers - Remigiusz Mróz страница 31

Название: Trawers

Автор: Remigiusz Mróz

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия: Komisarz Forst

isbn: 978-83-8075-127-9

isbn:

СКАЧАТЬ się po niewłaściwej stronie sceny politycznej.

      W końcu Wadryś-Hansen udało się zlokalizować Osicę. Stał w grupie kilkunastu policjantów, którzy nie sprawiali wrażenia, jakby potrafili opanować sytuację. Przeciwnie, widać było w ich oczach strach.

      – Zaraz rozpęta się tutaj piekło – powiedział Edmund.

      – Jeśli pańscy ludzie nadal będą trząść się jak osiki, z pewnością tak będzie.

      – Co takiego?

      – Swoją niepewnością zachęcają tłum do burdy.

      Osica spojrzał na podkomendnych i z wyraźnym trudem przełknął ślinę.

      – To pierwszy raz, kiedy mamy do czynienia z czymś takim – powiedział.

      Nie musiał o tym wspominać, widać to było już na pierwszy rzut oka. Wadryś-Hansen schowała ręce do kieszeni płaszcza i popatrzyła na zgromadzonych policjantów. Gdyby protestujący zdecydowali się na szturmowanie szkoły, w ciągu minuty przedarliby się przez lichy kordon.

      – Wezwał pan posiłki?

      – Tak. Jedzie jakiś oddział wojska z Nowego Sącza.

      – Wojska?

      – A nie widzi pani, że ten tłum coraz bardziej gęstnieje?

      Dominika widziała zarówno tych dołączających, jak i odchodzących. Niektórzy najwyraźniej musieli uznać, że atmosfera jest dla nich zbyt narodowa.

      – Tu jest Polska, nie Bruksela, tu się zboczeń nie popiera! – darł się zapiewajło.

      Za moment ktoś go pewnie upomni, że jeśli będzie dalej tak sobie folgował, odejdzie więcej ludzi. Tego dnia zapewne wszyscy w okolicy chcieli wyrazić swój sprzeciw wobec przyjmowania imigrantów, ale niewielu chciało palić kukły przedstawiające Żydów.

      – Ile oni wiedzą? – zapytała Wadryś-Hansen, patrząc niepewnie na kilku osobników w kapturach, którzy odpalili race.

      – Niewiele. Tylko tyle, że było zabójstwo i podejrzany może być któryś z uchodźców.

      – To bynajmniej nie niewiele.

      Osica skinął głową.

      – W każdym razie wystarczy, żeby zaraz doszło do zamieszek – dodała Dominika, a potem obróciła się i skierowała w kierunku głównego wejścia.

      – Dokąd pani idzie?

      – Rozmówić się z tymi ludźmi. I uratować sytuację.

      14

      Forstowi nadal trudno było uwierzyć w to, że znalazł się ktoś na tyle niezrównoważony, by podjąć się jego obrony. Właściwie nawet nie obrony, bo został już prawomocnie skazany i wyczerpał drogę odwoławczą. Zajmowanie się jego sprawą nie mogło przysporzyć żadnemu prawnikowi popularności ani splendoru, ale najwyraźniej Joanna Chyłka nie należała do osób, które by się tym przejmowały.

      Miała stawić się w areszcie jutro z samego rana. Chciał wyciągnąć z niej nieco więcej informacji, ale okazała się… uparta. A może było to niedomówienie.

      Twierdziła, że teoretycznie istnieje jeszcze możliwość, której nie wykorzystał, ale nie obiecywała mu niczego. Kiedy zapytał o jej honorarium, odburknęła tylko, że i tak go na nią nie stać. Miała zainkasować procent od wygranej.

      Początkowo Wiktor nie rozumiał, o jakiej wygranej w kwestii finansowej mowa. Szybko jednak zrozumiał, że adwokat liczy na odszkodowanie od państwa. Na podstawie tego mógł przypuszczać, że chce się zwrócić do europejskiego wymiaru sprawiedliwości.

      Forst pamiętał sprawę sprzed kilkunastu lat, kiedy Skarb Państwa przejął kamienicę jakiegoś łomżanina, a ten zwrócił się o pomoc do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Mężczyzna wygrał i dostał sto dwadzieścia tysięcy euro, czyli mniej więcej pół miliona złotych. Jeśli prawniczka miała na celowniku podobną kwotę, mógł zrozumieć, dlaczego zdecydowała się zająć jego sprawą.

      Niespecjalnie jednak przypadła mu do gustu pod względem charakterologicznym. Spodziewał się kłopotów.

      Po rozpoczęciu ciszy nocnej w celi natychmiast ustały wszystkie rozmowy. Forst stosunkowo niedawno przyjął kolejną dawkę kompotu i nie spodziewał się problemów z zaśnięciem. Wizja kolejnej batalii sądowej o swoją wolność nie dawała mu jednak spokoju. Nadzieja nagle stała się zbyt duża, a optymistyczna przyszłość zbyt wyraźna.

      Wyobrażał sobie, jak opuszcza mury Podgórza i zaczyna tropić mordercę. Zacząłby od strażnika, który skropił gąbkę. Na wolności mógłby bez trudu go odnaleźć, a potem przycisnąć.

      Nie w drodze formalnej. Wiedział, że kariera w policji tak czy inaczej bezpowrotnie przepadła. Nie musiał jednak nosić odznaki, by dopaść Bestię z Giewontu.

      Obrócił się na drugi bok, starając się odsunąć od siebie te myśli. Rysowały przyszłość w zbyt jasnych, nierealnych barwach. Tymczasem nadzieja była tym, co często pogrążało więźniów.

      Forst otworzył oczy i wbił wzrok w sufit. Jakby na potwierdzenie płonności, wręcz śmieszności jego pozytywnych myśli, w celi rozległo się przeciągłe pierdnięcie. O tej porze więźniowie nie musieli uprzedzać o tym, że chcą wypuścić gazy. Przed ciszą nocną należało jednak poinformować pozostałych, że nadchodzi „pula”, a przedtem upewnić się, że nikt nie je ani nie pije. Zasady były żelazne.

      Wiktor potarł skronie. Czuł, że zaczyna ćmić go po lewej stronie. Może jednak nie przyjął wystarczająco dużo narkotyku? Albo jego organizm zaczął się uodparniać? Nie podchodził do tego bezrefleksyjnie, zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później osiągnie taki efekt.

      Westchnął i sięgnął pod kojo.

      – Te, kurwa, co się tak wiercisz? – rozległo się z pryczy obok.

      Forst tradycyjnie nie odpowiadał.

      – Pytam o coś.

      Nie rozpoznawał głosu, więc zapewne był to jeden z nowo przybyłych. Wczoraj czy przedwczoraj pojawiło się jakichś dwóch. Wiktor nawet na nich nie spojrzał, zupełnie go nie interesowali. Zmiany w kilkunastoosobowej celi nie były zresztą niczym dziwnym – jeśli ktoś uzbierał odpowiednio duży fundusz, mógł zabiegać o przeniesienie do lepszego miejsca.

      – Głuchy jesteś, psie?

      Forst wyciągnął strzykawkę i pojemnik, a potem owinął sobie gumkę wokół ręki. Niemal mógł już poczuć idylliczną falę spokoju, która rozlewa się po całym jego ciele. Trzeba było przyznać dwóm polskim chemikom, którzy po raz pierwszy wytworzyli kompot, że byli prawdziwymi wirtuozami.

      Były oczywiście minusy. Wiktor doskonale je dostrzegał. W ogólnym rozrachunku jednak atuty heroiny znacznie nad nimi przeważały. СКАЧАТЬ