Trawers. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Trawers - Remigiusz Mróz страница 27

Название: Trawers

Автор: Remigiusz Mróz

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия: Komisarz Forst

isbn: 978-83-8075-127-9

isbn:

СКАЧАТЬ dłoń. Wszyscy natychmiast wrócili do swoich spraw i kontynuowali przerwane rozmowy.

      Były komisarz wyszedł na zewnątrz i powiódł wzrokiem na boki. Jeden ze strażników znajdował się na samym końcu pawilonu, drugi wchodził po metalowych schodach na wyższy poziom.

      Forst stanął obok Czachora. Oparli się plecami o ścianę.

      – Czego chcesz?

      – Mówiłeś, że któryś z moich dał dupy.

      Wiktor zerknął na niego kątem oka.

      – Nie twierdziłem tak.

      – Jak to, kurwa, nie? Powiedziałeś, że ktoś majstrował przy przesyłce.

      – Ale niekoniecznie któryś z twoich ludzi. Ktoś mógł przejąć paczkę na poczcie.

      Rozmówca skrzywił się, jakby jednym haustem wypił szklankę soku z cytryny. Pokręcił głową.

      – Nie ma takiej opcji – powiedział. – Pilnujemy takich spraw.

      – Więc to rzeczywiście ktoś od ciebie.

      Czachor obrócił się do niego i zmrużył oczy.

      – Lubisz ryzykować, psie.

      Wiktor trwał z kamiennym wyrazem twarzy.

      – Ale jeśli jest tak, jak mówisz, mam problem.

      – Owszem.

      – Ktoś miał w dupie zasady. Zasady, które ja ustaliłem.

      – Zapewne dostał za to niemałą zapłatę.

      – Ta… – mruknął Czachor i na powrót oparł się plecami o ścianę. Wsunął ręce do kieszeni i podkulił jedną nogę. – Nie podoba mi się to.

      – Domyślam się.

      – I wyrwę chwasta, daję ci, kurwa, moje słowo.

      Forst miał nadzieję, że ambicja i potrzeba całkowitej kontroli nad swoimi podwładnymi w końcu weźmie górę. Teraz spryskana perfumami gąbka stała się sprawą osobistą. Wiktor odetchnął w duchu. Przynajmniej na jednym froncie odniósł niewielki sukces.

      – Zrobiłem już wstępne rozeznanie – powiedział cicho Czachor. – Gość, który przygotował dla ciebie kompot, jest czysty.

      – Mhm.

      – Potem przesyłka trafiła do jednego z moich najbardziej zaufanych ludzi, który miał ją spakować i odpowiednio przygotować. Później dostał ją już tylko młodziak, który dostarczył paczkę na pocztę.

      – Więc ustaliłeś krąg podejrzanych.

      – Ej, ej – upomniał go Czachor, spuszczając głowę. – Nie rób ze mnie jakiegoś psa, co?

      – W porządku.

      Rozmówca pociągnął nosem. Sprawiał wrażenie, jakby cały czas usilnie starał się wyciągnąć coś językiem spomiędzy zębów. Splunął na bok.

      – Gąbka była zapakowana?

      – Tak, owinięta folią.

      – Więc wchodzi w grę tylko mój zaufany człowiek.

      Wiktor pokiwał głową.

      – Albo już nie taki zaufany – zauważył.

      – Sprawdzę go. Przyjdź do mojej celi przed ciszą nocną.

      Zanim Forst zdążył odpowiedzieć, Czachor już się oddalał. Jak na zawołanie na schodach pojawił się klawisz, a drugi szybko zmienił kierunek i ruszył ku Wiktorowi. Minęli go, traktując jak powietrze. Najwyraźniej rozmowa z Czachorem na moment gwarantowała mu niewidzialność.

      Wrócił do celi i usiadł na pryczy. Sięgnął po Chandlera, ale tylko po to, by żadnemu z osadzonych nie przyszło na myśl wypytywać go o krótką wymianę zdań. Przez chwilę bezmyślnie przebiegał wzrokiem po tekście. Potem poczuł impuls w skroniach. Zapomniał o migrenie, o tym, by wyprowadzić uderzenie wyprzedzające.

      Szybko wziął gumkę, strzykawkę i porcję kompotu. Poczekał, aż żyły staną się bardziej widoczne, nabrał nieco cieczy do tłoku, a potem wstrzyknął sobie narkotyk. Głęboko zaczerpnął tchu, czując, jak oplata go przyjemnie otępienie.

      Odłożył książkę, wyciągnął się na pryczy i stopniowo odpływał. Głosy współwięźniów zaczęły zlewać się w nieprzerywany, uspokajający szum. Kojo zdawało się miękkie, a Forst miał wrażenie, jakby się lekko kołysało.

      Kiedy się obudził, było już niewiele czasu do zamknięcia cel. Potrząsnął głową, uznając, że tyle musi wystarczyć, by się rozbudził. Wstał zbyt szybko i zakręciło mu się w głowie. Ruszył w kierunku celi Czachora, po drodze wspierając się kilka razy o ścianę.

      Dotarłszy na miejsce, napotkał pełen dezaprobaty wzrok trzech mężczyzn. Czwarty zachęcił go ruchem ręki, by wszedł do środka. Forst stanął na środku celi, czując się jak na dywaniku.

      – Rozeznałem się – oświadczył Czachor. – I chuj.

      – To znaczy?

      – Żaden z naszych ci nie nabruździł.

      – A jednak ktoś…

      – Ktoś, ale na pewno nie mój człowiek. Daję ci moje słowo, czaisz?

      Wiktor skinął głową.

      – A teraz wypierdalaj. I żebym więcej nie słyszał, że któryś z moich ludzi dał dupy.

      W głosie Czachora nie było wściekłości, raczej zwyczajowa niechęć. Wzrok pozostałych więźniów kazał jednak szybko podjąć decyzję o wycofaniu się bez dyskusji. Wracając do swojej celi, Forst myślał o tym, na ile to pewne ustalenia. Musiał przyjąć, że Czachor wyczerpał wszystkie środki, by nie mieć żadnych wątpliwości. Lojalność w jego fachu była kluczowa.

      W takim razie kto spryskał gąbkę perfumami Olgi?

      Odpowiedź na to pytanie mogła być tylko jedna. Któryś z klawiszów.

      Przesyłki były sprawdzane, więc okazji z pewnością nie brakowało. Wystarczyło ściągnąć folię z gąbki, popsikać ją Kenzo Amour, a potem założyć nową. Nie było to ani skomplikowane, ani na dobrą sprawę nielegalne. A Forst przypuszczał, że Bestia z Giewontu oferowała za to niemałą zapłatę.

      Uśmiechnął się w duchu, kładąc się na pryczy. Miał trop.

      Wystarczyło dowiedzieć się, który ze strażników sprawdzał jego przesyłkę, a potem go przycisnąć.

      Zaśmiał się na głos. Kilku więźniów spojrzało СКАЧАТЬ