Название: Trawers
Автор: Remigiusz Mróz
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Крутой детектив
Серия: Komisarz Forst
isbn: 978-83-8075-127-9
isbn:
– A jednak…
– Nie.
– Daję ci słowo – zaoponował Forst.
– Które jest dla mnie warte mniej niż gówno spuszczane w kiblu. Co ty kombinujesz, gadzino?
A jednak nie poszło do końca po jego myśli.
– Posłuchaj…
– Nie – uciął Czachor. – Spierdalaj stąd, zanim dostaniesz oklep, przy którym tamta afera bęckowa z Monte będzie tylko miłym wspomnieniem.
Trzech pozostałych osadzonych ożywiło się. Nie podnieśli się z prycz, ale spojrzeli kontrolnie w kierunku progu, gotowi działać.
– Zapłacę więcej, niż byłbyś…
– Wypierdalaj!
Forst usłyszał, jak towarzysze Czachora podrywają się na równe nogi. Szybko się wycofał, klnąc w duchu. Dobrze przygotował grunt, był ostrożny, ale ostatecznie tylko łut szczęścia mógł sprawić, że ta rozmowa potoczy się po jego myśli. A w jego przypadku uśmiech losu był równie prawdopodobny, co stabilna pogoda w sierpniu w Tatrach.
Wrócił do celi i ułożył się na pryczy. Poczuł nadchodzący ból głowy i uznał, że najwyższa pora przyjąć kolejną dawkę kompotu. Miał zamiar poleżeć chwilę, złapać oddech, a potem zabrać się do roboty.
– Słyszałeś? – rozległ się głos jednego ze współosadzonych.
Wiktor w pierwszej chwili go zignorował. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem któryś z więźniów sam się do niego odzywał.
– Psie.
Forst spojrzał w bok i przekonał się, że przy pryczy stoi najstarszy ze skazańców.
– Pytałem, czy słyszałeś, co mówią w NSI.
– Nie.
– Ten kabel, co zeznawał przeciwko tobie, wyhuśtał się na tygrysie.
– Co takiego?
– Bez bałachu. Michał Sznajderman, tak?
Wiktor usiadł na łóżku i spojrzał w oczy rozmówcy.
– Mówili przed chwilą – dodał więzień. – Znaleźli go, jak dyndał już kilka godzin.
Forst potrzebował chwili, by ta informacja do niego dotarła. Michał Sznajderman nie należał do osób o słabej psychice – przeciwnie, miał głębokie poczucie misji, przez co trudno było spodziewać się, że przedwcześnie zakończy swoje życie.
Wniosek mógł być tylko jeden. Bestia z Giewontu zacierała ślady. Przygotowywała się do kolejnego etapu swoich działań.
11
Dwóch mężczyzn ustawiło głośnik tuż za wejściem do sali gimnastycznej, a potem podpięło do niego przewód od mikrofonu. Jeden z nich podał urządzenie Dominice Wadryś-Hansen. Prokurator postukała w membranę, rozległo się echo.
Odchrząknęła, a potem spojrzała na Osicę. Kiwnął głową.
– How many of you speak English? – zapytała.
Cały gwar nagle ucichł. Kobiety w hidżabach przyciągnęły do siebie dzieci, jakby obawiały się, że donośny dźwięk z głośnika jest zapowiedzią problemów. Wszelkie rozmowy zostały przerwane, a oczy zebranych zwróciły się na Wadryś-Hansen.
Dominika czekała, aż ktoś podniesie rękę, ale uchodźcy zamarli. Odwróciła usta od mikrofonu.
– Panie inspektorze, zorganizuje mi pan jakiś podest? Większość mnie nie widzi.
– Jak pani chce.
Osica po chwili wrócił z krzesłem. Wadryś-Hansen spojrzała na nie bez przekonania, ale ostatecznie nie miała zamiaru wybrzydzać. Edmund wystawił rękę, by pomóc jej wejść, poradziła sobie jednak bez jego pomocy.
Potoczyła wzrokiem po zebranych.
– Does anyone speak English?
Cisza. Wyglądało na to, że ani jeden z uchodźców nie zna angielskiego.
– I just need to ask you a few simple questions.
Nadal nie odpowiadali. Wadryś-Hansen przyglądała się ich twarzom, starając się ustalić, czy naprawdę nie rozumieją. Nie dostrzegła błysku zrozumienia w oczach któregokolwiek z nich.
– Spricht hier jemand Deutsch? – spróbowała.
Powoli kończyły jej się języki, których mogła użyć. Ostatnim ratunkiem był szwedzki, ale wątpiła, by ktokolwiek w Syrii od lat spodziewał się ucieczki i zawczasu zaczął naukę tego języka.
– Finns det någon här som talar svenska?
Tak jak przypuszczała, nikt nie podniósł ręki. Spojrzała w dół na wójta.
– Jak się z nimi porozumiewaliście?
– Godał z nimi tłumacz przysłany przez UDSC.
– I gdzie jest teraz?
– Nie wiem. To był jakiś chłop z Bahrajnu, na stałe mieszkający w Krakowie.
– Ma pan do niego kontakt?
– Nie. Ja w ogóle jestem… tak jakby poza tym. Przyjechał tutaj, zebrał ich, podał kilka informacji, pobrewerzył sobie z nimi, a potem kazał się ozyjś. Musi pani godać z UDSC.
Dominika zaklęła w duchu. Miała nadzieję, że samo wspomnienie o urzędzie sprawi, iż uchodźcy będą skorzy do współpracy. Chciała uniknąć długiej drogi formalnej, ale najwyraźniej nie pozostało jej nic innego, jak na nią wejść.
Czekała jeszcze przez chwilę, licząc na to, że jednak znajdzie się ktoś, kto mówi po angielsku. Wodziła wzrokiem po zebranych, ale nikt się nawet nie poruszył. Sprawiali wrażenie przestraszonych, jakby rzeczywiście nie rozumieli, co mówi kobieta z mikrofonem.
– Come on… – zaapelowała. – It’s for your own good.
I tym razem nie doczekała się żadnego odzewu. W końcu musiała uznać swoją porażkę. Zeszła z krzesła i obróciła je oparciem do Osicy.
– Widzi pani… – burknął podinspektor.
– Co widzę?
– To nie żadni uchodźcy.
– Po СКАЧАТЬ