Drzewo życia. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Drzewo życia - Louis de Wohl страница 8

Название: Drzewo życia

Автор: Louis de Wohl

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 978-83-257-0649-4

isbn:

СКАЧАТЬ wzięła głęboki oddech. Chciała zapytać: „Czym jest dobro?”, ale pytała o to już wcześniej i wciąż pamiętała odpowiedź: „Dobro jest tym, co mówi serce, nie pożądanie. Wiesz o tym, tylko czasem zdradzasz swoją wiedzę”. Nie powiedziała nic.

      Król zachichotał.

      – Jesteś zła, bo nie możesz nim rządzić. Ale gdybyś mogła, czułabyś do niego pogardę. Co w tym dobrego?

      Zacisnęła zęby.

      – Chcę być jak Zenobia. Nie jestem stworzona do tego, by siedzieć w domu, plotkować ze służbą i rządzić małymi sprawami.

      – Jeśli nie umiesz rządzić małymi sprawami, jak możesz rządzić wielkimi?

      Podniosła z ożywieniem wzrok.

      – Więc będę rządzić wielkimi, ojcze? Nigdy mi tego nie powiedziałeś. Będę?

      – Nie, jeśli chcesz być Zenobią, Elen.

      – Ale ona jest wielka, ojcze. I rządziła swoim mężem. Jest prawdziwą królową. Chcę być jak ona.

      – To mnie dziwi – powiedział król i poczuła, że lekko się uśmiecha.

      – Tak czy inaczej, nie poślubię Konstancjusza – powiedziała gniewnie. – Traktuje mnie jak dziecko, a sam jest dzieckiem. I nie wierzy w swoich własnych bogów, naprawdę – ani w żadnych innych.

      – Zawsze chcesz mieć wszystko od razu – odparł enig­matycznie król.

      – Potraktowałam go tak, jak na to zasługuje, ojcze.

      – Uspokój umysł – powiedział łagodnym głosem król. – Jak inaczej usłyszysz głos serca?

      Odpowiedziała zniecierpliwionym gestem, ale opuściła rękę i usiadła zupełnie bez ruchu.

      – Przyjeżdża tu co drugi dzień, przez wszystkie te tygodnie – rzekł król.

      – Prezenty – Helena wzruszyła ramionami. – Prezenty, by podtrzymać twoje dobre nastawienie, bo cię potrzebują. Grają w tę swoją prymitywną grę. Prezenty, kiedy cię potrzebują – żelazny pręt, kiedy przestaną. Wiesz o tym.

      – Co drugi dzień to często – odparł spokojnie król.

      – On myśli tylko o swoich ambicjach – odrzekła z goryczą Helena. – Ciągle tylko Rzym i Imperium. Powiedziałam mu ostatnim razem, że nie powinien tracić cennego czasu na grzecznościowe wizyty. Teraz obejmie dowodzenie, bo Karoniusz znów wyjeżdża. To źle dla wojska, kiedy dowódca jest zbyt często nieobecny. Więcej już nie przyjedzie.

      Król jakby jej nie słyszał.

      – Parul mówi mi, że mają kłopoty w ich wiosce na po­łudniu – powiedział. – W zeszłym tygodniu sztorm zniszczył jedenaście statków i uszkodził wiele domów. Pojadę tam po południu, ale wrócę wieczorem. Idź teraz. Dałem Gullo rozkazy, by podano uroczysty posiłek w godzinę po zachodzie słońca.

      Spojrzała na niego ze szczerym zdziwieniem. Uroczyste posiłki były ważnymi wydarzeniami, z udziałem co najmniej pięćdziesięciu dostojników i pań z wyższych sfer. Chciała zapytać, jaka to okazja i kto został zaproszony. Ale głowa króla opadła na pierś i zobaczyła, że znów śpi, jak często mu się ostatnio zdarzało.

      Wstała cicho, musnęła pocałunkiem potargane siwe włosy i poszła na polanę.

      Zostawienie go samego w lesie było dość bezpieczne. Wiedziała, że jego nie zraniłby nawet wilk. A jeśli chodzi o nią, była uzbrojona – miała włócznię i krótki sztylet.

      Po chwili odwróciła się. Wciąż go widziała, starego, siwego i niemal tak zasuszonego jak Gullo. Dotarło do niej, że może niedługo umrzeć, i ta myśl sprawiła jej fizyczny ból.

      Nie chcę, by umarł, pomyślała ze złością. Potrzebuję go. Jest jedynym, którego potrzebuję.

      Za polaną ciągnął się pas lasu, na końcu którego widać było główną drogę wzdłuż rzeki.

      Coś zbliżało się drogą, jeszcze daleko, coś podobnego do lśniącego żuka. A jednak przyjechał...

Kolo.psd

      Spotkali się koło pałacu. Był sam, a gdy zeskoczył z konia, zobaczyła, że jest bardzo podekscytowany, jak gdyby miał dobre wieści.

      – Trybunie, co cię znów tu sprowadza, odrywając od obowiązków?

      – Ty – odpowiedział natychmiast i pokazał wszystkie zęby w uśmiechu. – Nie, nic nie mów, Heleno. Masz rację. Bez wątpienia wywierasz na mnie zły wpływ. A co gorsza, zwiększa się on z każdym dniem.

      Poszli w stronę pałacu, a krzepki służący zajął się koniem.

      – Czy twój ojciec jest w domu, Heleno?

      – Nie. Pojechał odwiedzić wioskę na południu, w której sztorm wyrządził wielkie szkody.

      – Jest ojcem swojego ludu – pokiwał głową Rzymianin. Zdjął hełm z brązowym orłem Dwudziestego Legionu, do którego go teraz przydzielono.

      – Solidny – rzuciła od niechcenia Helena. – I ładnie zrobiony.

      – Och, taki nakaz – Konstancjusz wzruszył ramionami. – Robią je teraz w Treveri. Zbroje, rękojeści mieczy i włócznie są robione w Narbonensis, w mieście zwanym Massilia. Ważne miejsce. Ostrza są z Hiszpanii.

      – Czy cokolwiek jest robione samym Rzymie?

      Znów usłyszał ten sarkastyczny ton, z którym nigdy nie umiał sobie dobrze radzić. Ale dziś specjalnie mu to nie przeszkadzało.

      – Oczywiście, jesteście imperium – ciągnęła. – My jesteśmy tylko biednym małym narodem – a dla was barbarzyńcami, jak sądzę. A jednak szczycimy się tym, że żyjemy na naszej własnej ziemi i z naszej własnej ziemi. Moja włócznia i sztylet zostały zrobione przez rzemieślników mojego ojca. Nie zmuszamy innych narodów, by na nas pracowały, i nie zmuszamy ich, by walczyły za nas w naszych wojnach – jak to robią Rzymianie.

      Przystanął, a między jego brwiami pojawiła się zmar­szczka.

      – Czemu tak bardzo nienawidzisz Rzymu, Heleno? Zawsze chciałem cię o to zapytać. To nie dlatego, że ten czy ów Rzymianin nie umiał się zachować wobec córki króla Koeliusza. Ty jesteś ponad takie rzeczy. Ale co to jest?

      Patrzyła gdzieś poza nim.

      – Nie czuję nienawiści do Rzymu – powiedziała powoli. – Kocham swój kraj. Rzym nic dla mnie nie znaczy.

      – A jednak jesteś częścią Rzymu – drażnił się z nią. – Ziemia, na której stoimy...

      – Jest ziemią rzymską? Naprawdę? – Wyprostowała się do СКАЧАТЬ