Drzewo życia. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Drzewo życia - Louis de Wohl страница 3

Название: Drzewo życia

Автор: Louis de Wohl

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 978-83-257-0649-4

isbn:

СКАЧАТЬ godzinach naprawdę żałował, że przybył do Brytanii.

      Dziewczyna rzuciła mu zakłopotane spojrzenie.

      – Przyznałeś, że zabłądziłeś, i przeprosiłeś za to – powiedziała. – Więc teraz chcę ci pomóc.

      – Miło z twojej strony – mruknął Konstancjusz. – Idziemy?

      Skinęła głową i poprowadziła go.

      – Jak daleko jestem od nowego obozu?

      – Co najmniej pięć godzin. Nie zajdziesz tam przed zmrokiem. Zabieram cię do mojego ojca.

      Trybun rozważał to przez chwilę. Stary Koeliusz był uważany za kogoś w rodzaju samotnego wilka. Widziało go tylko kilku oficerów z obecnego garnizonu. Karoniusz, oczywiście, i dwóch lub trzech innych. Spotkanie z nim nie było najlepszym pomysłem – mogło spowodować dyplomatyczne komplikacje.

      Potem wzruszył ramionami. Stał się zbyt ostrożny w pozłacanym cesarskim mieście Mediolanie, gdzie wszystko, co zrobił lub nie, czy też powiedział lub nie, było przeinaczane przez dworzan. Poza tym, jakie miał inne wyjście? Do tego był przemoczony i głodny.

      – Dobrze, księżniczko – powiedział. – Ile czasu nam to zajmie?

      – Pół godziny drogą, którą idziemy. Gdybym szła sama – połowę tego czasu.

      Roześmiał się.

      – Nie nosisz broni – powiedział.

      – Ty też nie musisz – padła szybka odpowiedź. – W tym kraju panuje pokój, jak sądzę. Ale wy, Rzymianie, chodzicie wszędzie, marsz, marsz, marsz... – Naśladowała długi, ciężki krok oddziału wojska, a on znów się roześmiał.

      – Może pewnego dnia podziękujesz bogom za ten ciężki krok legionów, dziecko. Gdziekolwiek maszerują, chronią kraj.

      – Teraz maszerują w Syrii, prawda? – zapytała dziewczyna.

      Rzucił jej szybkie spojrzenie – czy to była uwaga niewinna, czy impertynencka?

      – To ekspedycja karna – odpowiedział powoli.

      – Tak... przeciw kobiecie. Ciekawa jestem, czy ona postrzega to tak samo?

      – Zenobia? Cóż, nie – pewnie nazwałaby to wojną agresywną. Jak oni wszyscy.

      W jej uśmiechu dostrzegł gniew.

      – Ona jest wspaniała. Zwyciężała wcześniej armie dowodzone przez mężczyzn, prawda? I zrobi to znowu.

      – Nie pokona cesarza, dziecko.

      – To się jeszcze okaże. Jest wielką kobietą – tak wielką, jak była Boudika... i Kleopatra... wielką, jak...

      Urwała.

      – Uczyłaś się historii, księżniczko – powiedział Konstancjusz uprzejmym tonem. – Pamiętasz więc, jak zginęły tamte kobiety.

      – A jak zginął cezar? – odparowała, przyspieszając kroku. Potykał się za nią w półmroku. To nie był dobry moment, by upierać się przy wyższości płci męskiej.

      A jednak wspaniale było spotkać dziewczynę z takimi poglądami właśnie tu, w Brytanii.

      – Powiedziałaś, księżniczko, że jak się nazywasz?

      – Elen. Może kiedyś zapamiętasz.

      – Już nie zapomnę. Elen – to w naszym języku Helena. Słyszałaś zapewne o Helenie – tej Helenie – której piękność przywiodła do zguby wielu mężczyzn?

      – Nie słyszałam – odparła pogardliwym tonem dziewczyna. – A piękność jest niczym.

      Konstancjusz, patrząc na nią, pomyślał nie bez zdziwienia, że sama jest niezwykle piękna.

      Rozdział drugi

Kolo.psd

      Król Coel był miłym starszym mężczyzną z opadającym siwym wąsem, krzaczastymi siwymi brwiami i niesfornymi siwymi włosami. Siedział w westybulu, kiedy jego córka wprowadziła Konstancjusza, i choć słudzy nie zapowiedzieli wizyty, nie wyglądał w najmniejszym stopniu na zaskoczonego.

      – Witaj, córko. Witaj, gościu – powiedział. – Niech ktoś przyniesie puchar wina dla szlachetnego Konstancjusza.

      Trybun spojrzał na niego ze zdumieniem.

      – Skąd znasz moje imię, królu? Nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy.

      Coel roześmiał się.

      – Moja córka jest bardzo młoda i trzeba jej wszystko mówić tylko w jeden sposób. Ja jestem bardzo stary i mówi mi się rzeczy na wiele sposobów. Przykro mi, że znosiłeś niewygody z powodu klimatu w moim kraju. Niestety, na to niewiele mogę poradzić.

      Zasuszony mały służący przyniósł wino, co dało Rzymianinowi czas do namysłu. Przypomniało mu się, jak niektórzy mówili, że stary Coel jest trochę szalony, a inni, że jest szczwanym starym lisem udającym szaleńca. Postanowił zostawić sobie osąd na później. Wino, nawiasem mówiąc, było wyborne – massyk z dobrego rocznika.

      – Ale mogę ci zrobić gorącą kąpiel, jaką wy, dziwni ludzie, lubicie – ciągnął król. – Nigdy tego dobrze nie rozumiałem – nie jest dość gorąca, by w niej gotować, i nie dość chłodna, by się nią cieszyć. Ale cóż, wszyscy mamy jakieś dziwactwa i wydajemy się trochę szaleni sobie nawzajem...

      Konstancjusz, przyłapany na nieuwadze, wzdrygnął się i podniósł głowę.

      Coel pobłażliwie się uśmiechnął.

      – Massyk jest dobry – pokiwał głową. – Coś wspaniałego, sama esencja waszego wina. Nie mamy czegoś podobnego w tym kraju. Nawet kiedy wypijesz za dużo, jesteś wesoły jak poeci i śpiewacy. Nie jak nasz miód, po którym się czujesz, jakbyś miał siedem czaszek zamiast jednej. Chyba cię lubię. Masz wyobraźnię i daleko zajdziesz, ale teraz, dziecko, idź się wykąpać. Potem dostaniesz suche ubranie i zjemy wspólny posiłek.

      Król odprawił Konstancjusza pełnym dostojeństwa gestem prawej dłoni, a ten poszedł za zasuszonym służącym bez jednego słowa protestu. Uśmiechał się tylko z zakłopotaniem. Minęły lata, odkąd ktokolwiek nazwał go „dzieckiem”.

Kolo.psd

      Przy stole siedziało ich dwanaścioro: król, Helena, starsza kobieta, której imię brzmiało jak Eurgain, a którą Konstancjusz w myślach nazwał „Wirginią”, ktoś między guwernantką a damą do towarzystwa, i ośmiu starszych mężczyzn, których łańcuchy, opaski i symbole urzędowe wskazywały na to, że są członkami rady lub pełnią podobną funkcję.

      Konstancjusz СКАЧАТЬ