Название: Drzewo życia
Автор: Louis de Wohl
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Биографии и Мемуары
isbn: 978-83-257-0649-4
isbn:
I ta wąska miednica...
Wyszedł, znowu na palcach, a uśmiech, którym starał się dodać otuchy stojącemu w korytarzu Konstancjuszowi, był trochę wymuszony.
Trybun to zauważył.
– Lepiej, żeby wszystko poszło dobrze – powiedział szorstko. – Inaczej...
– Wszystko pójdzie dobrze – zapewnił go pospiesznie Bazylios. – Miałem wcześniej trudniejsze przypadki, szlachetny trybunie... nie, nie wchodź teraz, pani chce spać i będzie potrzebowała wszystkich sił...
Pożegnał się, a Konstancjusz wrócił do swojego gabinetu, ostatniego pokoju w prawym skrzydle domu, który był zbudowany, jak większość eleganckich willi, z drewna na kamiennych fundamentach. Pokoje miały kształt prostokąta, a ściany pokryte były ornamentami z malowanego gipsu. Hypokaustum ogrzewało trzy z ośmiu pomieszczeń; w przedniej części domu znajdował się duży korytarz, a z tyłu drugi, mniejszy. Ogród był starannie utrzymany, ocieniony przez drzewa i otoczony kamiennym murem pokrytym zielonymi płytkami.
Nie było tu hałasu, prawie żadnego, choć mieszkali zaledwie o kilometr od Domus Palatina, w którym rezydował legat konsula, w samym sercu Eburacum. A Domus Palatina był sercem nie tylko Eburacum, lecz całej Brytanii – przynajmniej w czasach Petroniusza Akwili. Za jego poprzedników istniał jakby podział na pół: Eburacum było stolicą północy, Londinium – południa. Nie dlatego, że Petroniusz Akwila był szczególnie silną osobowością – choć silniejszy od Karoniusza i wyższy od niego rangą – tylko dlatego, że obecnie cesarz nie interesował się specjalnie Brytanią. Podział na dwie części był zwyczajnie sprawą cesarskiej polityki. Podziel kraj, a podzielisz armię okupanta, co oznacza, że gdyby jakiś ambitny brytyjski dowódca miał własne plany, nie wystarczy mu wojska, by posłać je do walki.
Cóż, niczego takiego nie spodziewano się ze strony Petroniusza Akwili. Trzydziesty Piąty Legion nigdy nie powrócił z Galii, do której został wysłany półtora roku temu, wraz z trzema oddziałami jeźdźców i wojskami pomocniczymi, nie było też żadnych uzupełnień. Teraz jeden cały legion stacjonował na północy, drugi na południu, do tego dwanaście oddziałów konnych i jakieś dwadzieścia pięć tysięcy żołnierzy pomocniczych, czyli wielobarwna zbieranina. Razem mniej niż czterdzieści tysięcy ludzi. Za mało, by realizować własne ambicje. Przynajmniej jeśli ma się trochę rozsądku, a Petroniusz Akwila miał.
Tak było dobrze. Nie ma większego pecha, niż zostać wciągniętym do rebelii przez ambitnego dowódcę – chyba że jest militarnym geniuszem i wygrywa. W większości wypadków oznaczało to kilka miesięcy radosnych podbojów – tak zawsze się działo na początku – potem wielką bitwę, spektakularną klęskę i koniec wojskowej kariery, jeśli nie coś gorszego. Nie, coś takiego powinno być podejmowane tylko w odpowiednim momencie przez właściwego człowieka dysponującego wystarczającą liczbą wojska.
Konstancjusz uśmiechnął się blado. Przyjemne rozmyślania jak na zwykłego trybuna.
Ale trybun nie musi pozostać trybunem przez całe swoje życie – szczególnie kiedy zdobył szacunek przełożonego, a Karoniusz nie czuł się lepiej po kuracji w Aquae Sulis. Staremu brzuchaczowi dobrze było dowodzić Dwudziestym Legionem, którego żołnierze mieszkali w obozie, jak gdyby trwała wojna, zamiast się bawić w Londinium, Verulamium lub Camulodunum – on był daleko i brał te cudowne kąpiele. Nie uczestniczył w ich ćwiczeniach – i nie wiedział, co o nim mówią. Ale wszystko dochodziło tu, do Eburacum, wiernie przekazywane przez tajne służby. Karoniusz zostanie tu tylko przez sześć miesięcy, najwyżej rok...
Potem dowództwo nad Dwudziestym. Wydawać prawdziwe rozkazy temu motłochowi; Karoniusz był starym belfrem i miewał zmienne nastroje – czasem był zbyt ostry, a czasem zbyt łagodny. Dowódca musi być bardziej zrównoważony i mieć silne poczucie sprawiedliwości. Oficerowie od razu to wyczuwają, podobnie jak żołnierze. Sprawiedliwe traktowanie całkiem zmienia postać rzeczy – tak samo jak poczucie humoru. Poza tym jako dowódca południa mógłby rozruszać te koszmarnie leniwe coloniae i skłonić je do działania. Verulamium, na przykład, było w przerażającej kondycji – gdyby Aurelianowi lub jego następcy przyszło nagle do głowy zrobienie inspekcji, lepiej nie myśleć o konsekwencjach. Podobnie jak nadbrzeżne fortyfikacje: Isca była praktycznie bezużyteczna, podobnie jak Segontium. Należałoby wybudować linię zupełnie nowych umocnień, by zabezpieczyć wyspę przed kłopotami – och, dosyć. Jeszcze nas tam nie ma. Nie szkodzi – będziemy. A wtedy...
Żeby tylko urodził się chłopiec! Bazylios powiedział, że nie można mieć pewności, choć to prawdopodobne. Prawdopodobne – dlaczego? Bo ojciec tak chce? Miał takie rozbiegane oczy, przeklęty Grek. Powiedział, że miał wcześniej trudniejsze przypadki. Dlaczego to był trudny przypadek? Helena była zdrową młodą kobietą, pragnęła tego dziecka bardziej niż czegokolwiek na świecie, nieraz to mówiła. Idiotycznie to natura urządziła – znacznie łatwiej dla klaczy czy krowy.
Zdawało się, że to ją poskromiło – oczekiwanie na dziecko...
To było coś. Tak czy inaczej, z czasem nabierze rozsądku, mała buntowniczka. Nigdy nie będzie lubiana przez żony starszych oficerów, zwłaszcza przez takie snobki jak stara wiedźma Petroniusza Akwili, chełpiąca się przynależnością do rodziny Marcjuszy. Ale nie musi. Niektórzy koledzy może próbują robić karierę, wykorzystując atrakcyjną żonę, ale on nie będzie.
Żeby tylko urodził się chłopiec! Teraz mógł się urodzić w każdej chwili. Durbowiks, galijski kamerdyner, powiedział mu, że modlą się za panią w kwaterze służby. Cóż, taki był zwyczaj. Durbowiks tylko uprzedził jego rozkazy, dowodząc tym, że jest mądrym człowiekiem.
Konstancjusz pomyślał przez chwilę o statuach Larów i Penatów, bóstw ogniska domowego, stojących w atrium. Potem jednak odrzucił tę myśl. Zapali trochę kadzidła na małych ołtarzach, kiedy Helena zacznie rodzić, tak trzeba. Galijska służba modliła się do Esusa-Teutatesa, lub Epony... nie, to była bogini koni, a służba brytyjska oczywiście do Trzech Matek i prawdopodobnie do całego mnóstwa pomniejszych bóstw: Camulusa, Ancasty i Harimelli, Vanaunsa, Viradectis i kogo tam jeszcze. Cóż, może istnieli, a może nie. Skąd można to wiedzieć? Co do Heleny, nigdy nie mówiła o tych sprawach. Lepiej tak, niż w kółko o nich paplać jak żona Karoniusza, która była tak przesądna, że podejrzewali ją nawet kiedyś, iż skłania się do żydowskiego kultu Jezusa, czy jak się nazywał ten człowiek, którego stracili w czasach Tyberiusza, a może Kaliguli? Jakie to zresztą ma znaczenie? Helena pewnie miała własne dziwne poglądy na ten temat, jak i stary Koeliusz. Rzymska ceremonia zaślubin w małej świątyni Junony w Camulodunum nie wywarła na niej wielkiego wrażenia – jedyną rzeczą, jaka zdawała się mieć dla niej znaczenie, była modlitwa jej ojca, którą wyszeptał nad nimi obojgiem w starej dębowej sali koło Coel Castra. Jakiś dziwny bełkot.
Na Jowisza, trudno było w cokolwiek wierzyć – oprócz fatum, oczywiście, albo trzech kobiet, które przędą nić żywota. СКАЧАТЬ