Drzewo życia. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Drzewo życia - Louis de Wohl страница 12

Название: Drzewo życia

Автор: Louis de Wohl

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 978-83-257-0649-4

isbn:

СКАЧАТЬ i czuła lekkie zawroty. Znów zaczął ją boleć krzyż, mocniej niż poprzednio. Stopy niechętnie utrzymywały jej ciężar. Trudno było sobie wyobrazić, że kiedyś biegała po lesie, przeskakiwała przez strumienie, tańczyła...

      – Odchyl się do tyłu, dziecko!

      Teraz stał za nią. Czuła jego obecność, jak przyjaznej armii wspierającej wojownika. Ale nie mogła się odchylić, nie mogła.

      – Jestem tutaj, mam otwarte ramiona, dziecko, odchyl się... odchyl!

      Chwycił ją i poczuła, jak ciągnie ją do tyłu, bardzo powoli. Szarpnął nagle jej ciałem, z lewej do prawej strony. Krzyknęła, a jej krzyk zmroził krew w żyłach tych, którzy tłoczyli się na korytarzu.

      – Stań prosto! – zagrzmiał starzec. – Stań, Elen! Spłodziłem królewską krew, prawda?

      Stanęła. Miała krew na dolnej wardze, ale stała.

      Pojawił się w zasięgu jej wzroku, wysoki i wyprostowany, z błyszczącymi oczami. Otworzył ramiona.

      – Skacz, Elen!

      Spojrzała w dół. Podłoga była daleko, jak przepaść, jak bezdenna otchłań. To był koniec. Zawirowało jej w głowie – uniosła ręce jak ptak skrzydła, roześmiała się i skoczyła w jego ramiona. Jej stopy poddały się, miała wrażenie, że zapada się do wnętrza ziemi. Ale przez jej własny krzyk przebił się zwycięski okrzyk króla Coela:

      – Wejdźcie – wszyscy!

      Wtedy wreszcie zemdlała.

Kolo.psd

      Kiedy odzyskała przytomność, zobaczyła nad sobą niespokojną twarz Konstancjusza. Widziała go, ale jej wzrok przyciągała z magiczną siłą kołyska, w której leżał jej syn.

      Król Coel siedział przy kołysce, przyglądając się w milczeniu dziecku. Zasłony były rozsunięte i do pokoju wpadało dzienne światło.

      – Daj mi go – powiedziała. – Daj mi mojego syna.

      Stary człowiek podniósł ostrożnie małe zawiniątko i zaniósł jej.

      – Dobra krew – powiedział. Nie zdziwił się ani trochę, że znała płeć dziecka.

      Pochłaniała go oczami.

      – Urodził się o świcie – rzekł król Coel. – Jak go nazwiecie?

      – Konstantyn – odrzekł szybko Konstancjusz.

      Król roześmiał się.

      – Konstantyn – mały Konstancjusz. Dobrze, że będzie nosił imię swego ojca, bo będzie czynił tak, jak jego ojciec, choć z czasem go przewyższy.

      Trybun chciał odpowiedzieć, lecz Helena położyła na jego ręce zmęczoną białą dłoń. Widziała oczy ojca.

      – Posiądzie kraj, po którym jeździ – rzekł łagodnym głosem król Coel. – Będzie radością dla swojej matki i śmiercią dla swego syna. I zobaczy Drzewo Życia.

      Rozdział szósty

Kolo.psd

      – Tarcza w górę – powiedział setnik. – Wyżej, wyżej! Dobrze. Tylko oczy muszą być ponad nią. Kiedy wróg pośle nad nią serię strzał, nie musisz jej podnosić – schyl głowę o parę centymetrów i będziesz bezpieczny. O tak – widzisz?

      – Nigdy tego nie zrobię – odparł gniewnie chłopiec. – Wróg pomyśli, że się go boję.

      Potężny setnik uśmiechnął się.

      – Czy miałby rację?

      Chłopiec się zaczerwienił.

      – Oczywiście, że nie! Jak śmiesz...

      – Więc to łatwe – rzekł Marek Fawoniusz. W Dwudziestym Legionie nazywali go Facilis, ponieważ wszystko było dla niego łatwe. Wyśledzić patrol numidyjski na pustyni – łatwe. Zbudować obóz z umocnieniami pierwszej i drugiej klasy po czternastogodzinnym marszu – łatwe. Oczyścić gospodę z tuzina pijanych gladiatorów, którzy wszczęli awanturę – łatwe. – Ty się nie boisz, ale wróg o tym nie wie. Wspaniale! Lepiej być nie może. Zmyliłeś wroga co do prawdziwej sytuacji – zdecydowana korzyść. Wróg oszukany to wróg w połowie pokonany.

      Chłopiec jednak potrząsnął energicznie głową.

      – Nie chcę, by ktokolwiek myślał, że się boję – powtórzył z uporem. – Uważaj, zaraz cię zaatakuję!

      – Bardzo staromodne – mruknął Fawoniusz. – Teraz nie zapowiadamy ataku, tylko po prostu atakujemy – i trzymaj przez cały czas tarczę w górze, bo cię dosięgnę, zanim ty zdążysz mnie... o tak!

      Chłopiec zachwiał się do tyłu, kiedy włócznia setnika wyrwała tarczę z jego ręki. Zamiast próbować ją odzyskać, schylił głowę i znów zaatakował, jak szarżujący baran. Był tak szybki, że wojskowy weteran ledwo zdążył wyrzucić tarczę do przodu i chłopiec znów się zachwiał, nie podnosząc głowy.

      – Metal jest twardszy od kości – rzekł flegmatycznie Fawoniusz. – Kto nauczył ciebie barbarzyńcę takich sztuczek, Konstantynie? Na pewno nie ja. Chodź, podnieś tarczę i walcz jak Rzymianin. To łatwe.

      Para na pergoli wychodzącej na trawnik siedziała bez ruchu, obserwując tę scenę. Konstancjusz dostrzegł błysk niepokoju w oczach żony.

      – Wszystko w porządku – powiedział. – Fawoniusz zna się na swojej robocie.

      – Oczywiście, że tak – padła odpowiedź. – Nie martwię się o to. Ale Konstantyn jest wciąż nieobliczalny – jego temperament wpędzi go kiedyś w kłopoty i nikt go nie upilnuje. Znów atakuje, mały głupol.

      Konstancjusz uśmiechnął się z zadowoleniem. Wybrał Marka Fawoniusza na wojskowego nauczyciela dla swojego syna, ale zrobił to na życzenie Heleny. Była wspaniałą matką. Porównywał ją z Rzymiankami, które znał w Mediolanie, Rzymie i Neapolu. Helena była bardziej rzymską matroną niż którakolwiek z nich: Domitylla, Sabina czy Wipsania. Pasowałaby do czasów Republiki, kiedy kobiety były mężczyznami, a mężczyźni półbogami. Dzisiejsze kobiety były pieskami kanapowymi lub sukami, a mężczyźni – kobietami.

      – Teraz lepiej – powiedziała Helena. – Jeszcze się nauczy. Widziałeś to? Piękne pchnięcie. I jest uparty. Dlaczego się uśmiechasz, legacie Konstancjuszu?

      Jej mąż głośno się roześmiał.

      – To łatwe, jak by powiedział Fawoniusz. Śmieję się, bo jestem szczęśliwy. Jestem szczęśliwy, bo mam ciebie i tego dzieciaka. Patrz, znów popełnił błąd. Dobrze zrobi małemu głupolowi, jeśli czasem się wyłoży. O, krwawi.

      – СКАЧАТЬ