Niespokojny płomień. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Niespokojny płomień - Louis de Wohl страница 4

Название: Niespokojny płomień

Автор: Louis de Wohl

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 978-83-257-0653-1

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      – Ponieważ jesteś w niebezpieczeństwie, mój synu, a w przyszłości stanie się ono jeszcze większe.

      – Masz na myśli Kartaginę?

      – Skąd wiesz? Podsłuchiwałeś!

      – Daj spokój, mamo, trudno było nie słyszeć. Nie moja wina, że ojciec przemawia jak retor z trybuny, choć ma za publiczność jedną osobę.

      – Nie masz dla ojca wiele szacunku.

      – Mam go dostatecznie wiele, zapewniam cię, matko. Myślisz, że zdobędzie pieniądze od Romanianusa? Bardzo chcę pojechać do Kartaginy. Mam dość zabaw z chłopkami-roztropkami z tej mieściny, zapomnianej przez bogów i ludzi.

      – Nie wiem. Romanianus to dobry człowiek. Może się tak stać, że pojedziesz do Kartaginy, i to sam. Augustynie, błagam cię, unikaj kobiet. Ja... ja wiem, że nie jesteś już dzieckiem, chłopcem, ale nie jest oznaką wielkości u mężczyzny, jeśli traci czas na kobiety pozbawione cnoty. Ani oznaką siły. To słabość.

      Augustyn uśmiechnął się sarkastycznie.

      – Bez tej słabości matko, nigdy bym się nie urodził. Ani ty, ani ojciec. Mam wrażenie, że wiele można by powiedzieć na obronę tej słabości.

      – Małżeństwo to zupełnie inna kwestia, mój synu. Małżeństwo to rzecz święta, pobłogosławiona przez Boga. Ale nie możesz się jeszcze ożenić, bez względu na to, jak bardzo gotuje się w tobie młoda krew. To... to by ci uniemożliwiło studia, karierę, pozbawiłoby cię pozycji w świecie. Byłbyś przykuty do domu. Musiałbyś przyjmować każdą pracę, aby zapewnić byt żonie, a później i dzieciom. Ja... być może nie powinnam tak mówić... nie wiem. Tak bardzo pragnę, byś w pełni wykorzystał dary, które otrzymałeś, mój synu. A jednak, jeśli pojedziesz do Kartaginy...

      – Nie martw się, matko. Nie mam zamiaru się żenić. To, co dotąd widziałem, każe mi się zastanawiać, po co ludzie to robią. A jeśli chodzi o te kobiety pozbawione cnoty, to tylko takie babskie gadanie. Wiem, jak mam postępować... No cóż, dobranoc, matko. Mam nadzieję, że ojciec znajdzie drogę do domu... Mówiono mi, że Romanianus ma dobrą piwnicę. Idę do łóżka. Minie wiele godzin, nim wróci. Dobranoc.

      Powoli odszedł i zniknął w głębi domu.

      Matka nie poszła za nim. Westchnęła głęboko. Uniosła w górę twarz, która wtedy po raz pierwszy stała się widoczna w świetle młodego księżyca i niezliczonych gwiazd. Alipiusza naszła dziwna myśl, która nawiedzała go zawsze, kiedy ją widział. Że prawdziwa twarz Moniki jest widoczna tylko wówczas, gdy szuka swojego Boga. Złożyła ręce, modliła się.

      Jego własna rodzina nie należała do chrześcijan. Wyznawali niejasną wiarę w starych bogów, uwięzionych pod żelaznym jarzmem Ananke, bogini przeznaczenia. W głównej izbie domu stały lary, bogowie domowego ogniska, ale gdyby ktoś zaczął się do nich modlić, popatrzono by na niego jak na dziwaka, w dodatku słabowitego na umyśle. Matka Alipiusza umarła już dawno, a ojciec niewiele myślał o modlitwie. Nie należy męczyć bogów, zwykł był powtarzać. Zbyt wielu ludzi już to robi. Bogowie pewnie są wdzięczni, jeśli choć niektórzy z nas zostawiają ich w spokoju. O ile w ogóle istnieją, bo przecież różnie z tym może być. Raz, czy dwa razy do roku chodził do świątyni Tanit, dla której żywił potajemną sympatię, do czego się nawet czasami przyznawał, i zabierał ze sobą zwykle Alipiusza. Świątynia została zamknięta za cesarza Konstantyna, ponownie otwarta za Juliana, a potem znowu zamknięta i znów otwarta – i teraz niewiele to ludzi obchodziło. Alipiusz widział wielu modlących się ludzi. Niektórzy robili to sztywno, niektórzy mechanicznie. Ale nigdy nie widział, by ktoś modlił się tak, jak matka Augustyna.

      Nic nie przerywało ciszy. Jej usta nie poruszały się. Ale miało się wrażenie, że wystrzeliwuje swą wolę prosto w niebo, niczym strzałę z łuku, niczym cały grad strzał, a one lecą coraz wyżej i wyżej, aż docierają do tego czegoś, co kryje się za ciemną purpurą nocy i srebrnym połyskiem gwiazd.

      Jej twarz, blada i pełna mocy, była również niczym gwiazda, kolejna srebrzysta iskierka. Jeśli ten jej chrześcijański Bóg istniał naprawdę, musiała do niego dotrzeć jej modlitwa.

      Zrobiło się chłodno, ale Alipiusz pocił się mocno, a ręce mu drżały. Źle czynił stojąc tutaj i podpatrując tę okropną rzecz.

      Wycofał się chyłkiem.

      Kiedy wrócił do domu, ojciec jeszcze nie spał. Siedział w swoim gabinecie i czytał. Kiedy uniósł głowę i spojrzał na syna, Alipiusz wybuchnął:

      – Ojcze, czy mogę jechać na studia do Kartaginy?

      Wielki, posiwiały mężczyzna aż otworzył usta ze zdumienia. A potem się uśmiechnął.

      – No cóż, nie wiedziałem, że jesteś taki ambitny. Porozmawiamy o tym rano. Idź teraz do łóżka, już późno.

      Całkiem zapomniał o laniu.

96642.png

      Rozdział trzeci

Kolo.psd

      Kartagina to było coś okropnego. Wprawdzie życie w Tagaście nie było spełnieniem marzeń, ale za to Kartagina była urzeczywistnieniem wszystkich nocnych koszmarów. Alipiusza trochę już nudziły ciągle te same ulice i place w rodzinnym mieście i ciągle te same twarze, a ponadto nigdy nie zdołał przywyknąć do ochrypłego wycia szakali i przenikliwego chichotu hien, które w nocy podchodziły pod same mury, szukając odpadków z targu mięsnego, czy innych jadalnych śmieci.

      Ale to było nic w porównaniu z rykami, rżeniem, piskiem, wrzaskiem i krzykami, jakie słychać tu było wszędzie. Kupcy i ich klienci przekrzykiwali się nawzajem, na ulicach pełno było rydwanów, wozów ciągniętych przez woły i jeźdźców. Alipiusz czuł się tu jak obce ciało, które w każdej chwili może zostać usunięte z drogi dobrym kopniakiem.

      Tłumy ludzi i pojazdów wypełniające ulice były wręcz niewiarygodne. Powiadano, że rzymskie władze poważnie rozważają pomysł postawienia na głównych skrzyżowaniach trębaczy. Na jeden sygnał trąby miałyby ruszać tłumy na linii północ-południe, a na dwa sygnały te na linii wschód-zachód. Ale czy taka okropna rzecz była w ogóle do pojęcia? Przecież całe miasto podzieliłoby się zaraz na dwie wrogie armie, bez przerwy formujące się i rozchodzące i formujące na nowo, a spokojni obywatele musieliby iść albo stawać na komendę jakiegoś niewolnika. Na szczęście ten szalony pomysł przepadł w radzie miejskiej, ponieważ było jasne, że przynajmniej połowa ludzi, nie mając żadnego doświadczenia wojskowego, nie zwracałaby najmniejszej uwagi na trębaczy i na wszystkich rogach ulic trzeba by było rozmieścić zbrojnych, żeby wymuszali przestrzeganie tej tyrańskiej dyscypliny.

      Już kilka minut po przybyciu na miejsce Alipiusz zgubił się wśród wyjącego tłumu, a kiedy wreszcie pokonał nieśmiałość i zwrócił się do najbliższego przechodnia z pytaniem, gdzie znajduje się ulica złotników, okazało się, że rozmawia z koniem przywiązanym koło drzwi. Powtórzył swoje pytanie, tym razem zwracając się do młodego człowieka odzianego we wspaniałe szaty z żółtego jedwabiu i z pierścieniami na niemal wszystkich palcach. Młodzieniec zmierzył СКАЧАТЬ