Krzyżacy. Henryk Sienkiewicz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krzyżacy - Henryk Sienkiewicz страница 50

Название: Krzyżacy

Автор: Henryk Sienkiewicz

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ się, poczęła udawać, że bije Zbyszka.

      — A masz ci za mój rozbity nos! a masz! a masz!

      — Wina! — zawołał rozochocony dziedzic Zgorzelic.

      Jagienka skoczyła do komory i po chwili wyniosła kamionkę[866] z winem, dwa kubki piękne, wygniatane w srebrne kwiaty, roboty wrocławskich złotników, i parę gomółek[867] z daleka pachnących.

      Zycha, mającego już w głowie, rozczulił ten widok zupełnie, więc przygarnął do siebie kamionkę, przycisnął ją do łona i sądząc widocznie, że to Jagienka, począł mówić:

      — Oj, córuchno ty moja! oj, niebogo sieroto! Co ja, biedny chudzina, w Zgorzelicach pocznę, jak mi cię zabiorą — co ja pocznę!...

      — A trza ją będzie niezadługo dać! — zawołał Zbyszko.

      Zych zaś w mgnieniu oka z rozczulenia przeszedł do śmiechu:

      — Chy! chy! A dziewce piętnaście roków[868] i już ją do chłopów ciągnie!... już jak którego choć z daleka uwidzi[869], to aże kolanem o kolano trze!...

      — Tatusiu, bo sobie pójdę — rzekła Jagienka.

      — Nie chodź! dobrze z tobą...

      Po czym jął mrugać tajemniczo na Zbyszka.

      — Zajeżdża ich tu dwóch: jeden młody Wilk, syn starego Wilka z Brzozowej, a drugi Cztan[870] z Rogowa. Żeby cię tu zastali, zaraz by wzięli na cię zgrzytać, jako i na się wzajem zgrzytają.

      — O wa! — rzekł Zbyszko.

      Po czym zwrócił się do Jagienki i mówiąc jej: ty, wedle polecenia Zycha, zapytał:

      — A ty którego wolisz?

      — Żadnego.

      — Wilk, sierdzisty[871] pachołek!—zauważył Zych.

      — Niech w inną stronę wyje!

      — A Cztan?

      Jagienka poczęła się śmiać.

      — Cztan — mówiła zwracając się do Zbyszka — takie ci ma kudły na gębie jak cap, że mu oczu nie widać — i sadła tyle na nim co na niedźwiedziu.

      A Zbyszko uderzył się w głowę, jakby coś sobie nagle przypominając, i rzekł:

      — Ale!... kiedyście tacy dobrzy, to was jeszcze o jedną rzecz poproszę: nie ma też u was w domu niedźwiedziego sadła, bo stryjkowi na lek potrzebne, a w Bogdańcu nie mogłem dopytać?

      — Było — rzekła Jagienka — ale chłopaki na dwór wynieśli do smarowania łuków — i psi do szczętu zjedli... Bodajże to!

      — Nic nie ostało?

      — Do czysta wylizane!

      — Ha! to nie ma innej rady, jeno trza będzie w boru poszukać.

      — Uczyńcie obławę, bo niedźwiedzi nie brak, a jeśli myśliwskiego sprzętu chcecie, to damy.

      — Gdzie mi tam czekać! Pójdę na noc pod barcie[872].

      — Weźcie z pięciu naroczników[873]. Są między nimi chłopy sprawne.

      — Nie będę kupą chodził, bo jeszcze mi zwierza spłoszą.

      — To jakże? Z kuszą pójdziecie?

      — A co bym z kuszą w boru po ciemku zrobił? Miesiąc[874] teraz przecie nie świeci. Wezmę widły z zadziorami, topór dobry i pójdę jutro sam.

      Jagienka umilkła na chwilę, po czym w twarzy jej odbił się niepokój.

      — Poszedł od nas łońskiego roku[875] — rzekła — myśliwiec Bezduch i niedźwiedź go rozdarł. Zawsze to jest nieprzezpieczna[876] rzecz, bo on, jak samego człowieka w nocy uwidzi, a tym bardziej przy barciach, to zaraz na zadnie[877] łapy staje.

      — Żeby uciekał, to by się go nie dostało — odrzekł Zbyszko.

      Tymczasem Zych, który się był zdrzemnął, zbudził się nagle i począł śpiewać:

      A ty, Kuba, od roboty,  

      A ja, Maciek, od ochoty!  

      Idźże rano z sochą[878] w pole!  

      A ja z Kasią w żytko wolę.  

      Hoc! hoc!    

      Po czym do Zbyszka:

      — Wiesz? jest ich dwóch: Wilk z Brzozowej i Cztan z Rogowa... a ty...

      Lecz Jagienka bojąc się, żeby Zych nie powiedział czegoś nadto, zbliżyła się szybko do Zbyszka i jęła wypytywać:

      — I kiedy pójdziesz? jutro?

      — Jutro, po zachodzie słońca.

      — A do których barci?

      — Do naszych, do bogdańskich, niedaleko od waszych kopców[879], wedle Radzikowego błota. Powiadali mi, że tam o misia łatwo.

      Rozdział dwunasty

      Zbyszko wybrał się, jak zapowiedział, gdyż Maćko czuł się coraz gorzej. Z początku podtrzymywała go radość i pierwsze domowe zajęcia, lecz trzeciego dnia wróciła mu gorączka i ból w boku ozwał mu się[880] z taką siłą, iż musiał się położyć. Zbyszko poszedł naprzód w dzień, obejrzał barci[881], zobaczył, że jest blisko ogromny ślad na błocie — i rozmówił się z bartnikiem Wawrkiem, który nocami sypiał w pobliżu w szałasie, razem z parą srogich podhalskich[882] kundli, ale właśnie miał się już wynieść do wsi z powodu chłodów jesiennych.

      Obaj rozrzucili szałas, zabrali psy, tu i ówdzie rozsmarowali trochę miodu po pniach, by zapach znęcił zwierza, za czym Zbyszko wrócił do domu i począł się gotować na wyprawę. Ubrał się dla ciepła w kubrak łosiСКАЧАТЬ



<p>866</p>

kamionka — naczynie ceramiczne.

<p>867</p>

gomółka — okrągła bryła sera.

<p>868</p>

roków (gw.) — lat.

<p>869</p>

uwidzieć (daw.) — zobaczyć.

<p>870</p>

Cztan — skrócona forma imienia Przecław.

<p>871</p>

sierdzisty (daw.) — śmiały, czupurny.

<p>872</p>

barć — wydrążony w drzewie ul dla leśnych pszczół.

<p>873</p>

narocznik — słowo wieloznaczne: chłop płacący roczną daninę bądź przedstawiciel ludności niewolnej zobowiązany do bliżej niesprecyzowanych świadczeń wojskowych.

<p>874</p>

miesiąc (daw.) — księżyc.

<p>875</p>

łońskiego roku (gw.) — zeszłego roku.

<p>876</p>

nieprzezpieczny — dziś popr.: niebezpieczny.

<p>877</p>

zadni — tylny.

<p>878</p>

socha — prymitywny, drewniany pług.

<p>879</p>

kopce — kopcami często oznaczano granicę posiadłości.

<p>880</p>

ozwać się (daw.) — odezwać się.

<p>881</p>

barć — wydrążony w drzewie ul dla leśnych pszczół.

<p>882</p>

podhalski — dziś popr.: podhalański.