Название: Miłość czyni dobrym
Автор: Katarzyna Bonda
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Классические детективы
Серия: Wiara, Nadzieja, Miłość
isbn: 978-83-287-1553-0
isbn:
Droga była wąska, zapełniona tirami. Daniel śmigał między nimi i bez lęku wyprzedzał na trzeciego. Kilka razy schował się w ostatniej chwili, raz omal nie urwał komuś lusterka. A może i urwał? Nieważne, bo im więcej koni czuł pod stopą, im głośniej na niego trąbili, tym większą moc czuł w sobie. Zawsze lubił jeździć. Szczególnie taką maszyną. Wystarczająco długo mercedes marnował się pod płotem. Ojciec nie pozwalał go nikomu dotykać. Nawet Emilka musiała jeździć do pracy autobusem. Tym sposobem limuzyna doczekała powrotu Daniela dziewicza i pachnąca salonem. Daniel lubił to połączenie. Z rozkoszą zajmował się docieraniem jej silnika. Czuł, jak mięknie pod jego ręką, ulega mu. Polubili się od pierwszego biegu. Jeszcze niedawno takich aut miał cztery, pięć, siedem. Każde na inną okazję. Jak zegarki. Ta drobna sprawa przypomniała mu o jubilerze. Spojrzał na czasomierz na desce rozdzielczej. Może Lubecki jest jeszcze w sklepie? Warto spróbować. I tak nie ruszą flaków bez niego. Będą czekać z jedzeniem, winem i tortem. Zamiast skręcić do Stasina, zawrócił na Lublin.
Mijał właśnie Czarcie Pole, na którym jako dziecko wylegiwał się na podmokłej łące, kiedy zobaczył cień człowieka. Wyhamował w ostatniej chwili. Dziewczyna nie zwolniła kroku, nie skoczyła w rów.
– Jak łazisz, ofermo? Mogłem cię zabić!
Spojrzała na niego z pogardą.
– I trzeba było.
– Dobrze się pani czuje? – zaczął łagodniej.
Nawet się nie odwróciła. Szła uparcie dalej, obłapiając się ramionami. Wściekła, że jakiś dziad ją zaczepia.
– Może podwiozę? Dokąd idziesz?
Jechał wolno obok niej. Była szczupła, miała wąskie pęciny i długie kasztanowe włosy. Wiatr bawił się nimi, przysłaniając niemal całkowicie twarz, więc Daniel nie zdołał się jej przyjrzeć, ale rysy miała ostre, ptasie. Przeciętna, zakonotował. I coś było z nią nie tak.
– Zaraz się rozpada – ostrzegł. – Cały dzień zbierało się na burzę.
– Nie ma pan innych spraw? Odczep się, człowieku!
Uśmiechnął się mimowolnie, bo choć w jej głosie wyczuł lęk, bezsilność i gniew, trudno było nie przyznać, że miała charakterek. Był już pewien, że jest bardzo młoda. Trawiła go perwersyjna ciekawość, co o tej porze robi sama na tej szosie, która jeszcze niedawno należała do niego. Wraz z lasem i polami aż do rzeki.
– Za zakrętem jest już autostrada. A tą drogą dojdzie pani tylko do Czarnej Łady. Do bagna. Miejscowi nazywają je Czarcim Polem. Szczerze odradzam. O tej porze roku jest szczególnie zwodnicze.
– Wiem – mruknęła i ruszyła, pochylając się jeszcze niżej.
Widział, jak walczy z wiatrem. Musiało jej być porządnie zimno, bo miała na sobie tylko cienki prochowiec. Szyję okręciła apaszką, która jak proporzec wirowała metr za nią. Nogi miała gołe, na stopach czółenka. To nie były buty do marszu na łąkę. Dziś pod aresztem Daniel sam wymarzł się bez płaszcza, więc podejrzewał, jak ona może się czuć.
– Jeśli chcesz, zawiozę cię nad rzekę i tam zostawię. Czy wyglądam na zboczeńca? Nie musisz się bać.
Spojrzała na niego z politowaniem, a potem zaśmiała się gorzko, szyderczo.
– Niczego się nie boję – oświadczyła, kiedy zajęła wreszcie miejsce na siedzeniu pasażera. – Niech pan jedzie do miasta.
– Do Lublina? Gdzieś konkretnie?
– Wszystko jedno. Do jakiegoś hotelu. I błagam, niech pan nic nie mówi.
Na chwilę stracił pewność siebie. Rzadko mu się to zdarzało.
– Jestem arcymistrzem w milczeniu – zapewnił.
– Wątpię.
Chciał coś dodać, ale spojrzała na niego karcąco, więc umilkł. Wtedy uśmiechnęła się kpiarsko, a na ustach, perfekcyjnie wyciętych w serduszko, położyła palec i bardzo powoli, jakby odpływała z tego świata, przymknęła powieki. Trwała tak dłuższą chwilę, aż jej twarz zaczęła przypominać pośmiertną maskę, jaką podziwiał kiedyś w jednym z kościołów w Asyżu. Jechali w zupełnej ciszy, silnik pracował miarowo, a jego na zmianę zalewały fale mrozu i gorąca. Starał się skupić na prowadzeniu, nie zerkać na młódkę, ale czuł buzujące w niej emocje, nokautującą go energię i nie rozumiał, co się z nim dzieje. Pragnął tylko, by ta droga nigdy się nie kończyła, a nieznajoma dziewczyna została na siedzeniu obok jak najdłużej. Nie interesowało go zupełnie, co ona myśli, co czuje, jaka jest jej historia. I wiedział, że on też jej nie obchodzi, bo ani razu na niego nie spojrzała.
Wysiadła pod hotelem Grand bez słowa podziękowania. Długo patrzył, jak zmierza do wejścia. Skulona, z pochyloną głową, zdawało się, że pod lichym płaszczem skrywa potężne skrzydła. Nagle potknęła się o wyszczerbiony chodnik, a kiedy podniosła głowę, zauważył, że potarła oko. Liczył, że się odwróci i ostatni raz będzie miał szansę doświadczyć jej drapieżnego spojrzenia, ale to się nie stało, choć musiała wiedzieć, że ją obserwuje, bo stojący za nim kierowcy otrąbili go kanonadą. Ruszył, dopiero kiedy zaświeciło się następne zielone, a za zakrętem pojął, że znalazł się dokładnie w tym samym miejscu, co przed dwiema godzinami. Na poddaszu przy Kołłątaja 3, pod dziesiątką, świeciło się już światło. Mógł spróbować wejść do Darii, zobaczyć syna, ale nie chciał. Myślał o tej przydrożnej zjawie i nagle odkrył, co go do niej ciągnęło: zazdrość. Jej zapalczywość i zawziętość były większe niż rozpacz, która ją przepełniała. Przeciwko czemu się buntowała? Jakby od tego zależało jej życie. Nigdy nie czuł w sobie takiego ognia. Ból, cierpienie, poczucie pustki, osamotnienia – znał je wszystkie bardzo dobrze; pragnienie odwetu, wściekłość, gniew – te emocje towarzyszyły mu nieustannie. Czasami miał wrażenie, że jego życie jest wojną, i znał doskonale swoją siłę rażenia. Ona zaś miała w sobie ten nieokiełznany płomień niezgody na zniszczenie i była w tym szczera. Jakby należała do innego gatunku wściekłych lub pochodziła nie z tego świata. Była godnym wyzwaniem, jak anielska rękawica rzucona w twarz diabłu. Walczyliby tym samym orężem, ale różniłby ich motyw. Kiedy to sobie uświadomił, odetchnął z ulgą, bo o mały włos skończyłby dziś w pościeli z tą chudą dzikuską, a nie wynikłoby z tego nic dobrego.
Czterdzieści minut później już o niej nie pamiętał. Jadł kolację z rodziną, a tej nocy pierwszy raz od czterech lat spał we własnym łóżku. Kochał się z Emilią gwałtownie, krótko i w absolutnej ciemności. Po wszystkim błyskawicznie zasnął. Nic mu się nie śniło. Nie przypuszczał, że już nigdy nie zobaczy swojej rezydencji w Stasinie: ogrodu zimowego, trzech posesji i posiadłości obsadzonej stu siedemdziesięcioma ośmioma gatunkami drzew, nie licząc krzewów. W głowie mu się nie mieściło, że tak to się poukłada.
Następnego dnia Emilia wspaniałomyślnie zaproponowała dzieciom, by zostały w domu, więc kiedy Daniel zszedł na dół, wszyscy czekali na niego z zaparzoną kawą i paterą wuzetek. O ile Krysia była tylko niespokojna, bo miała test z angielskiego, to Krystiana rozsadzał gniew. Na widok ojca odłożył grę i spojrzał na niego wyzywająco. Był zawiedziony, że Daniel unika konfrontacji СКАЧАТЬ