Miłość czyni dobrym. Katarzyna Bonda
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Miłość czyni dobrym - Katarzyna Bonda страница 6

Название: Miłość czyni dobrym

Автор: Katarzyna Bonda

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Классические детективы

Серия: Wiara, Nadzieja, Miłość

isbn: 978-83-287-1553-0

isbn:

СКАЧАТЬ otworzyły się. W trójkącie światła dostrzegła postać w kitlu. Zmierzała w jej kierunku. Natasza natychmiast zacisnęła powieki, udając, że śpi. Doktor podszedł do jej łóżka, podniósł kartę. Zbliżył się do niej, zbadał puls. Postarała się nie stawiać oporu. Przegub leżał bezwładnie w jego dłoni. Potem uniósł jej nogę. Miała wrażenie, że lekarz dotyka obcego ciała. Nic nie czuła. Czyżbym była sparaliżowana?

      – Jest poprawa? – usłyszała zaspany i pełen nadziei głos mamy.

      Choć Zoriana mieszkała w Polsce niemal całe dorosłe życie, nigdy nie wyzbyła się akcentu. Wschodni zaśpiew wciąż przebijał, kiedy była zdenerwowana. A teraz była.

      – Jeszcze za wcześnie, pani Szwarc. Trzeba czekać.

      – Ile?

      To wstał tata. Natasza domyśliła się, że rodzice są wykończeni. Nie miała pojęcia, jak długo tu leży. Ile czasu minęło od jej wizyty u Ivanki? Bolała ją głowa. Czy skóra jest przecięta? Piekło, szarpało. Dlaczego Ivanka nie kładzie w salonie dywanów?

      – Nie obudziła się?

      – Była przytomna. Mówiła. Ciało jest sprawne – oświadczył doktor. – Do paraliżu nie doszło. Wygląda na to, że jeśli chodzi o konsekwencje upadku, poza stłuczeniem głowy i kilkoma siniakami nic jej nie jest. Ale to nie pierwszy raz Natasza zemdlała, prawda?

      – Nie pierwszy – potwierdziła szeptem mama.

      – Sprawa może być poważniejsza, niż nam się wcześniej wydawało – zaczął doktor.

      Ojciec, kategorycznie:

      – Jak bardzo?

      Mama, błagalnie:

      – Co jest jej? Pan powie nam prawdę. Ja muszę wiedzieć.

      Lekarz zawahał się, a potem Natasza poczuła dotyk w okolicy obojczyka.

      – Nic nie czuje – jęknęła mama i zaszlochała. – Nastka, moje dziecko! Ona nieżywa?

      Za chwilę zacznie się lament, pomyślała Natasza ze wstydem.

      – Żywa – pośpieszył z wyjaśnieniem lekarz. – Niech pani zachowa spokój. Wprowadziliśmy ją w śpiączkę farmakologiczną. Wszystko jest pod kontrolą. Może pomówimy w gabinecie? Niedobrze by było, gdyby córka się teraz wybudziła. I proszę zabrać rzeczy. Potrzebujemy tej sali dla innych pacjentów.

      – Panie doktorze, my zapłacimy – zapewnił ojciec.

      – Nic nie pomożecie, jedźcie do domu. Pacjentka musi zostać.

      – Jak długo?

      – Może do końca.

      Mama zaczęła płakać. Natasza z trudem powstrzymywała się, by nie krzyknąć, że wszystko słyszy. Dlaczego oni tego nie widzą? Otworzyła oczy. Nic. Nikt nie zwrócił na nią uwagi. Wszyscy skupiali się na jej zapłakanej mamie.

      – Co to znaczy do końca? – wyjąkała mama i do Na­taszy nareszcie dotarł sens tych słów. – Przecież ona zdrowa. Poza kilkoma omdleniami nic jej nie dolegało. Ona ma studia.

      – Słyszała pani o chorobie Takayasu?

      Cisza. Natasza spróbowała odchrząknąć. Teraz wszyscy odwrócili się w jej kierunku, ale tylko na chwilę, bo lekarz zniżył głos do szeptu.

      – Zwana inaczej chorobą bez tętna. Polega na przewlek­łym zapaleniu tętnic łuku aorty i jej rozgałęzień. A także proksymalnych naczyń wieńcowych, tętnic nerkowych i płucnych. Bardzo trudno zdiagnozować ją we wczesnym stadium, ponieważ objawy są bardzo ogólne. Zwykle ludzie nie łączą ich ze sobą. Dopiero kiedy zaczynają się regularne utraty przytomności… Ale wtedy zwykle jest za późno.

      – Regularne? – wyjąkała matka. – Za późno? Na co za późno? Jurek, ty coś z tego rozumiesz? – Szarpnęła męża za rękaw.

      – Czy córka skarżyła się na złe samopoczucie, gorączkę, nocne poty, bóle stawów?

      – Czasami – przyznał ojciec. – Może. Nie wiem.

      – Schudła znacząco?

      – Tak, nawet ja robiła jej wymówki, że tak poszczuplała – potwierdziła Zoriana.

      – Dalsze objawy zależą od stopnia upośledzenia krążenia w naczyniach zajętych przez chorobę – wyjaśniał doktor. – Pod koniec w tętnicach podobojczykowych i tętnicach obwodowych nie wyczuwa się tętna. Tak jak pani sama widziała. Ciśnienie mierzone na kończynach górnych jest istotnie różne. To bardzo rzadka choroba. Wymaga stałego monitorowania.

      – Czy na to się umiera?

      – Niestety tak.

      Wyszli na korytarz. Dalej Natasza słyszała już niewyraźnie, bo lament mamy zagłuszał kwestie lekarza. Wyłapała tylko sanatorium, powikłania, dożywotnią opiekę ambulatoryjną i wyrok: nim nadejdzie lato, dojdzie do następnego udaru.

      Jak cudownie znów mieć kontrolę. Daniel rozparł się wygodnie w nowiutkim mercedesie, który już pół roku przed jego wyjściem Emilia wzięła w leasing u Kondrato­wicza. Właściciel salonu po starej znajomości przymknął oko na zaświadczenie o zarobkach i przygotował najbogatszą wersję, jaką Skalski wybrał z katalogu. Auto czekało na niego na podjeździe i kiedy tylko przyjechali do Stasina, Daniel postanowił je wypróbować. Miał godzinę, bo tyle zajmie zagrzanie obiadu i nakrycie do stołu, a tego wieczoru Skalscy zaprosili Freda z żoną. Przyjaciel Daniela chciał być w Chełmie razem ze wszystkimi, ale Lucjan stawił opór.

      – Nie ma co robić teatru – przekonywał. – Pogadamy na osobności. Nie wiadomo, kto będzie się przyglądał tym, którzy podejmą Daniela pod zakładem. Lepiej nie dorzucać drew do ognia. Wam na razie nic nie grozi, Ferdziu, ale potrzebujemy was z Agą w odwodzie. Walka wciąż się toczy. Nie wiadomo, czy nie zaczną prześwietlać i waszych biznesów.

      I Fred się ugiął. Zawsze był posłuszny Lucjanowi.

      Daniel ruszył więc na przejażdżkę, rzucając od niechcenia, że choć przez chwilę chce pobyć sam. Cztery lata na kupie z bandytami. Człowiekowi zdaje się, że słyszą każdą jego myśl, nim on sam ją sobie uświadomi – tłumaczył łagodnie. Zrozumieli. Jak zawsze był w tej rodzinie w centrum uwagi. Wziął więc prysznic, oderwał metkę od grafitowej marynarki, którą przygotowała mu Emilia, włożył nowiutkie dżinsy i perfekcyjnie odprasowaną błękitną koszulę.

      – Skoczę też do fryzjera – dodał, układając przydługie włosy na żel. – Godzina, półtorej. Tylko nie zaczynajcie jeść beze mnie – zastrzegł, a potem zasłonił oczy markowymi lustrzankami, których ojciec nienawidził i nazywał ślepcami.

      Zrobił się na bóstwo u barbera i ruszył na Kołłątaja, do Darii. Nie otworzyła mu drzwi. A może jej nie było? Pojechała wypłakać się do matki, odgadł. Żałował, że tak wyszło pod więzieniem, bo tęsknił za jej miękkim ciałem, włosami СКАЧАТЬ