Название: Miłość czyni dobrym
Автор: Katarzyna Bonda
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Классические детективы
Серия: Wiara, Nadzieja, Miłość
isbn: 978-83-287-1553-0
isbn:
Mülheim, Niemcy, październik 1998
Otto Klemke upychał woreczki z trefnym towarem na dolnej półce kasy pancernej, a one nijak się nie mieściły. Wyjął już wszystko, co nie musiało siedzieć w zamknięciu: stertę lipnych certyfikatów, atrapy osiemnastowiecznych kolii i woreczek diamentów, które w rzeczywistości były topazami. Siatkę z gotówką już rankiem ulokował pod krzesłem i zabezpieczył papierową taśmą z własnym podpisem, by wiedzieć, czy Nikolay do niej zajrzy. Liczył banknoty wielokrotnie, jakby ta czynność miała moc ich rozmnażania. Nadal brakowało trzynastu tysięcy marek, by dobić targu z Wolfem, ale Otto nie zamierzał się do tego przyznawać. Planował przeciągać negocjacje, w razie potrzeby grać na zwłokę, ponieważ był pewien, że ten interes to jego złoty strzał, i postanowił sobie, że wydobędzie brakującą forsę choćby z piekła. Dosyć miał biedowania w tym składzie ze starzyzną. Chciał otworzyć sklep jubilerski przy głównej ulicy i przyjeżdżać do niego dwa razy dziennie tylko po to, by policzyć utarg, a wieczorami bywać na bankietach z burmistrzem i radnymi, pić szampana oraz rozdawać klientom wizytówki zadrukowane złotą czcionką. Żonę też sobie weźmie nową, rozmarzył się. Kiedy będzie bogaty, stać go będzie na dwa razy młodszą i mniej zrzędliwą niż ta zołza Harriet. Najlepiej jakąś piękną niemowę. Musiał tylko posprzątać ten syf w biurze, przebrać się w garnitur i zaparzyć kawę, by pachniało od wejścia, kiedy przyjdą goście.
Z tych rojeń wybił go jazgot brzęczyka zawieszonego przy drzwiach i jak na komendę drzwi przedwojennej kasy otworzyły się na oścież, a paczki – upchnięte z takim trudem – znów wysypały się na podłogę. Rozwścieczony Otto rzucił się do monitora. W oku kamery zobaczył plecy młodego Rosjanina, którego za psi grosz zatrudniał na stanowisku sprzedawcy, choć tak naprawdę chłopak pełnił funkcję ochroniarza i swoją posturą oraz mrocznym spojrzeniem miał odstraszać złodziei. Inna rzecz, że nie było tutaj co kraść. Do tego Otto bał się zwrócić uwagę młodzieńcowi, bo wiele razy widział u niego za paskiem wybrzuszenie, które mogło być jedynie pistoletem. Co Nikolay nosił tak naprawdę w kieszeni spodni, tego złotnik nigdy nie sprawdzał i zmieniać tego nie zamierzał.
Wreszcie Rosjanin przesunął swoje imponujące bary od oka kamery i Otto odetchnął z ulgą, że Wolf nie przybył przedwcześnie, bo na tle starej serwantki z tanimi kryształami i węgierskimi lalkami z porcelany widniała pucołowata twarz Dietera Frolicha – szwagra Ottona. Nikolay na próżno próbował wyjaśniać, że szef jest zajęty, nie przyjmuje dzisiaj gości, a za chwilę czeka go ważne spotkanie – Dieter jak zwykle nie słuchał. Raźno przeszedł pod blatem kontuaru i już zaglądał do kantorka na zapleczu, gdzie Otto naciągał poliestrowe spodnie w kant na brudne kalesony.
– Dzieńdoberek! – przywitał się radośnie, jakby przed chwilą wygrał główny los na loterii. – Ukrywasz się, szwagierku?
– Po prostu sprzątam.
Dieter obejrzał pobojowisko.
– Dobrze ci idzie. Tornado już przeszło. – Zarechotał, ukazując czarne dziąsła, i uniósł pudło z tombakiem, które jakimś cudem znalazło się najbliżej jego stóp. – Pamiętam, jakeśmy to gwizdnęli. Nie wiedziałem, że wciąż je masz. Nikt go nie odkupił? Pewnie jak zwykle za dużo śpiewałeś.
Otto wyrwał mu fant z ręki i położył na stercie papierów pod ścianą. Wskazał szwagrowi krzesło naprzeciw siebie. Sam usiadł za biurkiem, nie zapominając przybrać pozy prezesa. Z żoną, siostrą Dietera, żył w separacji już od siedmiu lat, ale ze szwagrem pozostawał w doskonałych stosunkach. Czasami Otto myślał sobie, że ożenił się z Harriet tylko ze względu na sympatię do Dietera. W jakimś stopniu się uzupełniali. Otto wciąż był niezadowolony i spalały go ambicje, których nie mógł spełnić. Dieter zaś był zawsze z siebie rad, choć nigdy niczego nie osiągał.
– Pokazuj, co przyniosłeś, bo mam robotę – fuknął zrezygnowany złotnik.
Za żadne skarby nie chciał, by Wolf spotkał u niego to indywiduum w połatanym swetrze i przedpotopowej kurtce z ceraty, które to indywiduum było jego najbliższą rodziną i kamratem. Właściwie Otto kochał Dietera jak brata, choć nawet po alkoholu nie czynili sobie takich wyznań.
– Zrobiłbyś sobie zęby – mruknął jak zwykle.
– Może w końcu – rozpromienił się Dieter, a Otto opuścił powieki, by tego nie widzieć.
Oddychał powoli i spokojnie, licząc, że szwagier w końcu zamknie usta. Tak się stało. Dieter poprawił kraciasty kaszkiet i podniósł wyświechtaną torbę do tenisa, w której nosił łupy. Umościł ją na kolanach z takim pietyzmem, jakby zawierała relikwie.
– Same skarby – rzekł jak zwykle.
– Przypominam ci, że zepsute odbiorniki radiowe wcale się nie sprzedają.
– Nie mam dziś odbiorników.
Otto sięgnął po papierosa. Planował nie palić, by Wolfa przekonać, że nie trafił do dziupli pasera, i kupił nawet indyjskie kadzidła, które Nikolay miał zapalić, gdy nadejdzie pora, ale po nieudanym sprzątaniu szczerze wątpił, czy uda mu się zrobić takie wrażenie na inwestorze, jak planował. Z ciężkim westchnieniem przesunął barachło w kąt kantorka i zmusił się do skupienia na przyjacielu.
– Prawda i tak zawsze wychodzi na jaw – mawiała Harriet. A kiedy Otto burzył się i pienił, dodawała, głaszcząc się po obfitym biuście i podsuwając mu prażoną pręgę z buraczkami pod nos, aż policzki miał pełne śliny: – Nie oszukasz oszusta.
I tej maksymy zamierzał się dziś trzymać.
– Dewocjonaliów też nie biorę – zaznaczył, marszcząc brwi. – Może Nikolay swoim ruskom sprzeda. Oni lubią krzyżyki i Madonny. Idź, spytaj.
Mimo widocznej niechęci szwagra Dieter nadal promieniał radością. Ottona aż skręcało ze złości, bo on nigdy nie był optymistą i skrycie zazdrościł Dieterowi jego ciągłej wiary w to, że każdy nowy fant odmieni ich życie.
– Co ty na to?
Na zawalonym papierami biurku wylądowało aksamitne puzderko. Pokrywka była nieco przytarta, ale już z daleka złotnik rozpoznał emblematy znanej zegarmistrzowskiej wytwórni. Zgasił papierosa, wytarł dłonie o spodnie, podniósł wieczko. Wewnątrz na brudnej, kiedyś śnieżnobiałej poduszeczce leżał złoty zegarek wysadzany lśniącymi kamieniami.
– Breitling? – odczytał Otto.
Coś mu się kołatało w głowie. Poczuł motyle w brzuchu. Czyżby wreszcie coś mieli?
– Limitowana kolekcja. Pięćset dziewięć diamentów.
Otto chwycił lupę. Obejrzał.
– Dobra podróbka – orzekł.
– To nie podróbka – nadął się Dieter. – Sprawdź numer na kopercie.
Otto podniósł zegarek. Na odwrocie koperty widniał numer 15. Zakroplił chlorek złota. Nie ściemniało nawet na jotę.
– СКАЧАТЬ