Szóste dziecko. J.D. Barker
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Szóste dziecko - J.D. Barker страница 22

Название: Szóste dziecko

Автор: J.D. Barker

Издательство: PDW

Жанр: Триллеры

Серия:

isbn: 9788381435529

isbn:

СКАЧАТЬ sięgnęła dłonią na plecy i rozwiązała sznurek stanika.

      – Możesz mnie posmarować?

      Przysunęliśmy się jeszcze bliżej, żeby dobrze słyszeć.

      Kristina usiadła, wzięła do ręki butelkę olejku do opalania, wylała trochę na plecy Tegan i zaczęła rozsmarowywać.

      – Tylko trochę – powiedziała Kristina. – Mówili, że powinnyśmy się pozbyć tych śladów od kostiumu.

      – Nie chcę się spalić.

      – Nie będziemy długo się smażyć – odparła Kristina. – To też powinnaś zdjąć. – Pociągnęła sznurek od majtek Tegan, które tak po prostu spadły.

      Paul gwałtownie wciągnął powietrze. Możliwe, że ja też.

      – Góra pół godziny – zarządziła Tegan. – Nie mogę wyglądać jak homar.

      Kristina odwróciła się do Libby.

      – Nie orientuję się, czy krem dobrze robi na siniaki, czy wręcz przeciwnie.

      – Raczej nie zaszkodzi – orzekła Tegan. – Znikną. Już zaczęły blednąć. W razie czego pewnie uda się je przykryć fluidem.

      – Może troszkę olejku. – Ten głos nie należał do Tegan ani Kristiny. Słowa padły z ust Libby. – Tylko uważaj z tym siniakiem na plecach. Ten jeden ciągle mnie boli.

      21

Dzień piąty, 9.25

      Tyłem do Nasha, a przodem do zabitego deskami okna klęczał Anson Bishop. Nie obrócił się, kiedy Nash wszedł do pokoju, nawet nie drgnął. Jego ciało trwało nieruchomo niczym trup, upozowane tak samo jak ciała znalezione wcześniej tego ranka.

      – Mam nadzieję, że leżą tu gdzieś trzy białe pudełeczka z różnymi częściami twojego ciała – powiedział Nash, podchodząc bliżej z lufą wycelowaną w plecy Bishopa.

      Nie odpowiedział.

      W świetle latarki cień Bishopa rozciągnął się przez cały pokój, aż na przeciwną ścianę, tworząc zarys istoty nakreślonej długimi, ostrymi kreskami.

      Podłoga zatrzeszczała pod ciężarem Nasha. Ostrożnie obszedł Bishopa łukiem.

      Bishop miał zamknięte oczy.

      – Co u Sama? Martwię się o niego.

      – Jesteś uzbrojony?

      – Nie.

      Bishop miał na sobie szarą bluzę, dżinsy i buty trekkingowe. Na podłodze w kącie leżały zwinięte w kłąb ciepła kurtka, szalik i czapka. W pomieszczeniu nie było mebli.

      Czubkiem buta Nash podwinął tył bluzy Bishopa. Nie miał tam żadnej broni.

      – Ręce na głowę.

      Bishop posłusznie wypełnił polecenie.

      – Palce splecione razem.

      Tak zrobił.

      Wtedy Nash zauważył tabliczkę.

      O klatkę piersiową Bishopa opierała się tekturka, taka sama jak przy ciele znalezionym na cmentarzu. Na tej jednak zamiast napisu „Ojcze, przebacz mi” widniało: „Poddaję się”.

      – Gdzie reszta wirusa? – zapytał Nash.

      Bishop nie otwierał oczu.

      – Jakiego wirusa?

      Nash przytknął pistolet do skroni Bishopa, wcisnął metalową lufę w jego skórę.

      – Sam może i jest cierpliwy, ale ja nie. Nie mam żadnych oporów, żeby cię w tej chwili wykończyć i powiedzieć wszystkim, że znalazłem cię już martwego. Myślisz, że ktoś by się tym przejął? Władze miasta zorganizowałyby pewnie paradę, żeby to uczcić. Mają szpital pełen chorych. Pytam po raz ostatni: gdzie jest reszta wirusa?

      Bishop oblizał wargi.

      – Szpitale chyba zawsze są pełne chorych, prawda?

      Nash wymierzył mu kopniaka.

      Jego stopa zrobiła zamach i walnęła Bishopa w pierś, zanim się nawet zorientował, że to zrobił. Zajebiście przyjemne uczucie.

      – Myślisz, że rodziny tych dwóch kobiet znalezionych dziś rano miałyby coś przeciwko, żebym wypierdolił cię przez to okno? Gdzie jest reszta tego wirusa?

      Bishop zgiął się w pół od kopnięcia, ale zdołał utrzymać splecione ręce na potylicy, zaniósł się kaszlem, złapał oddech i znów się wyprostował.

      – Jak widać, poddałem się funkcjonariuszowi policji. Żadnego usiłowania ataku. Zero agresji. Tymczasem tenże detektyw uznał za słuszne stosować wobec mnie siłę, grozić mi śmiercią. Dlatego was tu zaprosiłem, żebyście byli świadkami tej sytuacji. Żeby udokumentować, jak mnie potraktował. Wiedziałem, że tak będzie, bo traktuje się mnie tak od samego początku. Chicagowska policja chce ze mnie zrobić kozła ofiarnego. Zależy im tylko na chronieniu swoich ludzi. Obecny tu detektyw Brian Nash jest partnerem Sama Portera. Przyjaźnią się od wielu lat. Nie wiem, jak mocno jest zamieszany w tę sprawę, ale ewidentnie jest nieuczciwy, może nawet tak bardzo, jak Porter. Jestem niewinny, nie zrobiłem niczego, co mi zarzucają.

      Nash gapił się na niego w osłupieniu, czerwony jak burak.

      – Do kogo ty gadasz?

      Zerwał się wiatr, cały dom aż zatrzeszczał.

      Bishop otworzył w końcu oczy i kiwnął głową w stronę kąta pomieszczenia. Na brudnej, zakurzonej podłodze, wśród pajęczyn stała kamerka GoPro. Mały obiektyw był skierowany na środek pokoju, celował w nich obu.

      Nash rozgniótł urządzenie obcasem buta, z satysfakcją słuchając głośnego chrzęstu. Nadepnął jeszcze kilka razy, aż z kamery zostały zmasakrowane szczątki.

      Bishop jednak wcale się tym nie przejął. Na jego usta wypełzł uśmiech.

      – Nie ufałem ci, wiedziałem, że nie będziesz grał czysto, więc zadzwoniłem do ludzi z Channel 7. Gadałem z twoją znajomą Lizeth Loudon. To oni zainstalowali tu kamerkę. Nagrywają na żywo z sąsiedniego budynku. Pytałeś, dlaczego kazałem ci przyjść właśnie tutaj. – Bishop podniósł wzrok. – Otóż dlatego.

      Nash przeniósł wzrok z Bishopa na roztrzaskaną kamerę i z powrotem. Serce waliło mu tak, jakby miało wyskoczyć z klatki piersiowej. Cofnął się o krok i osłonił dłonią mały mikrofon przymocowany do kołnierza kurtki.

      – Poole, słyszysz mnie? Dawaj tu swoich ludzi, w tej chwili.

      22