Zapisane w pamięci. Ewa Pirce
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zapisane w pamięci - Ewa Pirce страница 38

Название: Zapisane w pamięci

Автор: Ewa Pirce

Издательство: PDW

Жанр: Эротика, Секс

Серия:

isbn: 9788378899327

isbn:

СКАЧАТЬ głowę i schowała twarz w dłoniach, żeby się przede mną ukryć. Dałem jej chwilę na zebranie myśli.

      – Nie możesz, Alex… – Umilkła i na nowo na mnie spojrzała. – Proszę, nie komplikuj tego.

      – Evo, to ty komplikujesz – zacząłem, ale nie dane mi było skończyć, ponieważ ni stąd, ni zowąd rozbrzmiały koło nas dziewczęce piski.

      Niewiele myśląc, chwyciłem dłoń Evy i pociągnąłem ją za sobą, żeby uchronić nas przed czołowym zderzeniem z moim światem, do którego zaliczały się natrętne fanki. Już raz Eva miała z nimi do czynienia i nie skończyło się to dla mnie za dobrze.

      Biegiem dotarliśmy do mojego samochodu, który stał zaparkowany nieopodal.

      Kiedy znaleźliśmy się w środku, zaczęła na mnie krzyczeć i wyładowywać swoją złość.

      – Co ty, do cholery, wyprawiasz!? – Zmarszczyła brwi, co dodało jej jeszcze większego uroku. – Masz coś z głową? Najpierw zasypujesz mnie kwiatami, później nachodzisz w pracy…

      Gdyby zdawała sobie sprawę, jak to na mnie działa, natychmiast by zamilkła. Tak naprawdę nawet nie słyszałem, co wykrzykiwała. Przysunąłem się tak szybko, że nie zdążyła nawet zareagować. Objąłem jej twarz dłońmi, unieruchamiając ją w ten sposób, po czym przywarłem ustami do jej warg i pocałowałem ją z największą żarliwością, na jaką było mnie stać.

      Jej ręce były uwięzione między naszymi ciałami. Z początku stawiała opór, ale z każdą sekundą, kiedy mój język penetrował wnętrze jej ust, rozluźniała się coraz bardziej. Po chwili poddała się całkowicie. Odpowiedziała na mój pocałunek równie żarliwie. Napierałem na jej usta, a ona robiła to samo z moimi, zasysając je delikatnie, co doprowadzało mnie do obłędu. Zacząłem wędrować dłońmi po jej ciele. Wiedziałem, że jeśli natychmiast tego nie przerwę, nie będę w stanie się opanować i skończymy na pieprzeniu się na przednim siedzeniu mojego hummera. Nie byłby to mój pierwszy raz, ale nie chciałem narażać jej reputacji i uczuć na szwank. Za bardzo mi na niej zależało.

      Cholera! Naprawdę mi zależało.

      Oderwałem się od jej ust. Oparłem swoje czoło o jej, próbując uspokoić rozszalałe z emocji serce i rwący się oddech. Po tym pocałunku byłem pewien, że nie jestem jej obojętny. Zyskałem swoją szansę, którą zamierzałem dobrze wykorzystać.

      Spojrzałem na nią spod półprzymkniętych powiek. Miała zaciśnięte powieki, a usta wykrzywione w grymasie. Wyglądała, jakby cierpiała. Nie tego się spodziewałem.

      – Aniele? – Pogłaskałem ją po policzku, pragnąć wygładzić bruzdy żłobiące jej piękną twarz.

      Kiedy otworzyła oczy, zobaczyłem, że błyszczały w nich łzy. To ja je wywołałem i miałem ochotę skopać sobie za to tyłek.

      Wzięła głęboki oddech, jakby zbierała się na odwagę. I wtedy wiedziałem. Zamierzała zabić to, co zaczynało się między nami rodzić, to, co mogłoby uzdrowić nas oboje.

      – Posłuchaj uważnie tego, co powiem, bo nie zamierzam się powtarzać – zaczęła. – Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, Żniwiarzu, rozumiesz? Nie ma dla nas żadnej szansy. Nie chcę cię już nigdy więcej oglądać. Przestań mnie nękać, bo Bóg mi świadkiem, pójdę na policję i oskarżę cię o prześladowanie.

      Po tej tyradzie odsunęła się gwałtownie i wyszła z samochodu, trzaskając głośno drzwiami.

      Byłem tak oszołomiony, jakby ktoś przywalił mi młotem w głowę. Zamiast charakterystycznego szumu w uszach brzęczały mi jej kategoryczne słowa: „Nie ma dla nas żadnej szansy”.

      W pierwszej chwili miałem ochotę wyskoczyć z auta i wciągnąć ją do niego z powrotem. Ale wtedy przypomniałem sobie, że nazwała mnie Żniwiarzem, co sprawiło mi niemal fizyczny ból. Dla niej byłem Aleksem – człowiekiem, którego przejrzała na wylot – a nie Żniwiarzem – maszyną do zarabiania pieniędzy. Potraktowała mnie jak wszyscy inni i gdy sobie to uświadomiłem, już nie chciałem za nią gnać na złamanie karku.

      Odpaliłem samochód i wyjechałem na ulicę. Włączyłem radio na cały regulator. Wnętrze samochodu wypełniły dźwięki Papercut Linkin Park. Ostry gitarowy riff w połączeniu z mocnymi dźwiękami perkusji odzwierciedlał to, co działo się w mojej głowie i sercu. Pędziłem przed siebie z niedozwoloną prędkością, jedna piosenka przechodziła w następną, a ja walczyłem z myślami i bombardującymi mój umysł obrazami. Kiedy wyjechałem na otwartą przestrzeń, zjechałem na pobocze i wyskoczyłem z auta. Zaczerpnąłem powietrza i oklapnąwszy z sił, opadłem na wilgotną trawę.

      Nie było widać gwiazd, niebo zasnuwały zwiastujące burzę ciemne chmury. Leżałem na trawie, dopóki ciemność nie ustąpiła miejsca oślepiającemu błyskowi, któremu wtórował głośny grzmot. Kilka minut później zaczął padać deszcz. Nadal się nie podniosłem. Podziwiałem taniec błyskawic bawiących się ze sobą w takt muzyki hałaśliwych gromów. Wolałem to niż powrót do złowieszczej ciszy, niosącej ze sobą gówniane wspomnienia. Byłem już całkowicie przemoczony, odgłosy burzy mieszały się z dźwiękami dochodzącej z samochodu ostrej muzyki, ale mnie to nie przeszkadzało.

      Poderwałem się dopiero wtedy, gdy z głośników zaczęło sączyć się I Won’t Give Up Jasona Mraza. Fraza: „Nie zrezygnuję z nas. Nawet jeśli niebo się wzburzy” wyryła się w mojej głowie i od tego momentu słyszałem tylko ją. Nie wiem, czy nie walnął mnie jeden z piorunów, bo to, co planowałem zrobić, zakrawało na głupotę, mogło przynieść nawet poniżenie. Jednak miałem to gdzieś. Natchniony tymi kilkoma słowami, wsunąłem się za kierownicę.

      – Ostatni raz – powiedziałem do siebie, kiedy odpalałem samochód. – To będzie ostatni raz.

      Zawróciłem i przyśpieszyłem, kierując się na Decatur Street, gdzie mieszkała Eva.

      Kiedy zaparkowałem przed kamienicą, w oknie jej pokoju nie świeciło się światło. Nie zrezygnowałem. Jason Mraz po raz kolejny rozpoczął swoją piosenkę, więc otworzyłem drzwi, by wyjść na zewnątrz. Zdeterminowany, stałem w strugach deszczu, wbijając wzrok w jej okno.

      – Evo! – zawołałem.

      Jeszcze raz.

      I jeszcze.

      Minął refren. Zamiast Evy w oknach pojawiło się kilkoro wścibskich lokatorów. Jedni rzucali mi ciekawskie, a drudzy zirytowane spojrzenia. Zacząłem tracić nadzieję. Skoro nie poruszyła jej scena rodem z pieprzonego romansidła, przegrałem. Zrobiłem z siebie kompletnego durnia. Na darmo.

      Z ostatnią nutą piosenki powlokłem się do samochodu. Nim wsiadłem, posłałem jeszcze jedno, ostatnie spojrzenie w kierunku jej okna. Nic.

      – Hej, czy ja cię czasem nie znam? – zagadnęła mnie stojąca w drzwiach kamienicy dziewczyna.

      – Nie – burknąłem szorstko, wsuwając się na siedzenie hummera.

      – Właśnie, że tak! Pieprzony Żniwiarz! O mój Boże, nie wierzę! – wykrzykiwała, wymachując rękami, jakby cierpiała na zespół Tourette’a.

      Zamknąłem СКАЧАТЬ