Nigdy nie wygrasz. Karolina Wójciak
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nigdy nie wygrasz - Karolina Wójciak страница 21

Название: Nigdy nie wygrasz

Автор: Karolina Wójciak

Издательство: PDW

Жанр: Триллеры

Серия:

isbn: 9788381780377

isbn:

СКАЧАТЬ Jak wiele oddałem, by ona była szczęśliwa. Jak mogła mi oferować coś, co by mnie zabiło. Siedzenie i bicie pieczątek to nie praca dla mnie. Jeśli tego nie rozumiała, czy to oznaczało, że nic o mnie nie wiedziała?

      – No sam zobacz – podeszła do mnie zadowolona – nie dość, że zaoszczędziłbyś czas, to jeszcze pieniądze na paliwo, no i w domu byłbyś częściej i dłużej. Nawet jeśli nie dla mnie, to mógłbyś to zrobić dla dziewczynek.

      – A kariera? – zapytałem, choć wiedziałem, że nie powinienem w ogóle poruszać tego tematu.

      – Karierą możesz się zająć, jak pójdą na studia. Zresztą ja też miałam wizję, że będę pracować na giełdzie. Też mi się wydawało, że mogę wszystko. Wybrałam jednak to, co dla mnie ważne. Nie potrafisz tak?

      Patrzyła mi prosto w oczy. Mógłbym skłamać, bo doskonale wiedziałem, co chce usłyszeć. Wyobrażałem sobie nawet jej matkę, która po tej właściwej odpowiedzi palnęłaby, że jestem najlepszym mężem. Problem polegał na tym, że nie chciałem już dłużej tak żyć. Udawać ślepego na swój własny ból, na własną wewnętrzną walkę.

      – Kocham cię najbardziej na świecie, tak samo dziewczynki – zacząłem spokojnie – ale wezmę tę ofertę. Chcę zobaczyć, czy to, co mnie zawsze pociągało, to moje powołanie, czy też złudne marzenia. Jeśli okaże się, że to jednak złudne marzenia, a ja nie nadaję się do tej pracy, będzie to ostatnie zlecenie. Obiecuję.

      Dagmara nawet nie drgnęła. Czekała na dalsze wyjaśnienia. Tyle że ja nie miałem nic więcej do powiedzenia. Uśmiechnęła się do mnie w końcu, co ja na początku odebrałem jako dobry sygnał. Jej słowa jednak zgasiły mnie kompletnie.

      – Rozumiem, że od teraz każde z nas decyduje o sobie samo. Tak, jakbyśmy byli singlami, a nie małżonkami.

      Zamiast ciągnąć tę rozmowę, pobiegłem na górę, wrzuciłem na siebie ubrania i pojechałem po dzieci. Dagmara wysłała mi wiadomość, że ustaliła z matką nocleg, ale ja robiłem po swojemu. Biorąc pod uwagę, jaka atmosfera zawisła między nami, wolałem mieć dzieci przy sobie. One wprowadzały w moje życie radość, nieważne, co zrobiły lub powiedziały.

      Kiedy zaparkowałem pod domem teściowej, wybiegła ubrana już w koszulę nocną. Miała na głowie chustkę, wyjęła też szczękę. Po raz pierwszy widziałem ją bez zębów.

      – Tso się stało? – wysepleniła.

      – Nic. – Posłałem jej ciepły uśmiech. – Wróciłem z delegacji i chciałem zobaczyć dziewczynki. Tęskniłem za nimi.

      – Nie było cię dwa dni – wypomniała mi, zakładając sobie ręce na piersiach.

      – To nic. – Wyminąłem ją i skierowałem się do domu.

      Dziewczynki, również w piżamach, stały w progu i czekały, aż podejdę. Nie wytrzymały jednak i rzuciły się do mnie biegiem. Objęły mnie za szyję, całowały i ściskały, ciesząc się na mój widok.

      – Pakujcie manatki – poleciłem.

      – Posłuchamy w samochodzie Frozen? – zapytała Sandra.

      – Czemu nie!

      Zanim opuściłem gospodarstwo teściowej, złapała mnie za rękaw. Dziewczynki właśnie wsiadały do samochodu.

      – Ale nie pokłóciłeś się z Dagmarą, co? – Zmrużyła oczy, chcąc prześwietlić mnie wzrokiem.

      Wiedziałem, że Dagmara jej wszystko powie. Traktowała swoją matkę jak konfesjonał. Spowiadała się jej z naszego życia z takimi szczegółami, że teściowa zamiast oglądać seriale, przychodziła do żony po rozrywkę. Miałem świadomość, że jej nie oszukam. Mogłem udawać, że mnie ta wymiana zdań nie poruszyła. W sumie obie pewnie postrzegały mnie jako typowego faceta, który nie ma uczuć.

      – A mama to się zawsze z ojcem zgadzała? – odpowiedziałem wymijająco.

      – Ojciec to mnie zawse słuchał – wypaliła i uśmiechnęła się do mnie dziąsłami. – Dobry chłop był.

      Walczyłem, by się nie roześmiać.

      – Dobrej nocy – powiedziałem i wsiadłem w samochód.

      – Tatoo… – przeciągnęła Sonia, gdy tylko wykręciłem. – Obiecałeś…

      – Tak, wiem… – Sięgnąłem po telefon i wybrałem ścieżkę dźwiękową z filmu Frozen.

      Żadna z nich nie chciała być Anną, więc we dwie śpiewały wszystkie kwestie Elsy, a ja fałszowałem razem z Anną. Mimo że żadne z nas nie miało talentu, śpiewaliśmy głośno, a za każdym razem gdy piosenka dobiegała końca, dziewczynki wierciły się i krzyczały jednocześnie:

      – Jeszcze raz!

      Miałem dość tej piosenki już dobry rok temu, ale widząc, jaką sprawia im to frajdę, pozwalałem im cieszyć się chwilą. Nie wymigiwałem się, bo wiedziałem, jak zgasiłbym je odmową, kiedy były tak rozemocjonowane i pewne, że podzielę tę ich niesamowitą energię. Dagmara często tak robiła. Uważała, że to proces wychowawczy, którego według niej ja czasami unikałem, zwalając na nią odpowiedzialność. Prawda była jednak taka, że ja pozwalałem im na więcej, na luz i swobodę. Ich roześmiane, szczęśliwe buźki były dla mnie najważniejsze.

      Pomimo tego, że rozmowa z Dagmarą nie spłynęła po mnie jak po kaczce i nadal brzmiały mi w głowie jej słowa, podczas krótkiego przejazdu od teściowej do domu zapomniałem o problemach.

      Przez kolejne kilka tygodni nasze życie wyglądało tak, jakby coś nas trzymało z dala od siebie. Dagmara jeździła do matki częściej niż zwykle, co złudnie tłumaczyła koniecznością pomagania jej w domostwie. Nie wiedziałem, czy to prawda, ale nie miałem powodu, by jej nie wierzyć. Nie zasypywałem jej pytaniami, bo widziałem, że nie chciała ze mną rozmawiać. Unikała mnie. Przyszło mi do głowy, że próbuje mnie przetrzymać. Zmusić do refleksji. Tyle że ja nie miałem zamiaru odpuszczać. Co więcej, czekałem, aż ona w końcu dostrzeże moje potrzeby.

      Dogadałem się z szefem, że przygotuję sporo materiału, tak by wziąć dwa tygodnie wolnego. Może nawet więcej, jakby się okazało, że materiału jest dużo. Na początku zachęcał mnie, żebym odkrywał siebie, a potem dodał, jako przestrogę, że nie powinienem zapomnieć, kim jestem. Jego słowa zatrzymały mnie na chwilę. Szefował nam od dawna i już nieraz miałem okazję przekonać się, jak niesamowitym jest człowiekiem. Miał mądrość życiową, spryt i taką umiejętność obserwowania świata, a przez to formułowania myśli w taki sposób, że na innych robiły wrażenie. Byłem mu wdzięczny za pomoc i obiecałem wracać, gdy tylko zakończę reportaż. Słysząc Witkowskiego mówiącego o miesiącu, uprzedziłem, że być może wybiorę cały urlop. Nie protestował. W tym czasie skontaktowałem się z Pawłem, by podziękować mu za pomoc. Ku mojemu zaskoczeniu zaoferował sponsorowanie mojej wyprawy. Kazał mi brać rachunki na jego firmę, a on je potem rozliczy i zwróci mi hajs. Jako dowód, że nie rzucał słów na wiatr, poprosił mnie o numer konta. W pierwszej chwili myślałem, że blefuje, ale przelał mi ponad dziesięć tysięcy tego samego dnia, bez ustalania, czy mu to zwrócę po tym, jak zakończę pracę, czy też wydam СКАЧАТЬ