Nigdy nie wygrasz. Karolina Wójciak
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nigdy nie wygrasz - Karolina Wójciak страница 18

Название: Nigdy nie wygrasz

Автор: Karolina Wójciak

Издательство: PDW

Жанр: Триллеры

Серия:

isbn: 9788381780377

isbn:

СКАЧАТЬ i postawił w to samo miejsce tanie wino.

      – I policja uważa, że nic się nie stało i jeszcze pomogą pozbyć się dowodów? – podsumowałam.

      – Ty to lepiej stąd uciekaj, bo jak teraz mieszkasz w barze, to raz-dwa i ciebie powieszą – zawyrokował, wpatrując się we mnie.

      W sekundę zaschło mi w gardle. Wmawiałam sobie, że on się tylko ze mną drażni. Chciał mnie przestraszyć. Nikt przecież do tej pory nie przyszedł, nikt nawet mi nie groził, więc dlaczego miałabym się obawiać. Dodawałam sobie w myślach otuchy, powtarzając jak mantrę, że to przecież kucharz zabił tego człowieka. Nie ja. Rachunki zostały wyrównane.

      – Wiesz, czemu cię do tej pory nie ruszyli? – kontynuował pijak. – Bo się miejscowi kręcili. Ty pilnowałaś baru, a oni ciebie. Teraz, jak ich przepędziłaś, to śpij czujnie.

      Zerknęłam na sprzedawcę. Szukałam w jego spojrzeniu jakiegoś poparcia, reakcji. Chciałabym, żeby się zaśmiał i obrócił to w żart. On jednak pozostał poważny i skupiony, co jasno mówiło, że pijak miał rację. Musiał wiedzieć coś więcej. Może już wcześniej słyszał pogłoski, a teraz zabicie kucharza jedynie wszystko przypieczętowało. Potwierdziło, że wybiją nas tu jedno po drugim. W sumie ten poprzednio wrzucony do baru koktajl Mołotowa sugerował, że chcieli zemsty na każdym polu. Wtedy nikt tam się nie kręcił, więc zadanie było proste do wykonania. W ciągu ostatnich kilku dni jednak wrócił ruch jak w czasach, gdy zajazd tętnił życiem, co uniemożliwiało atak.

      Przeszły mnie dreszcze. Uzmysłowiłam sobie, że pijak ma rację. Nikt przecież nie będzie chciał zabijać człowieka na oczach bandy gapiów.

      – Na twoim miejscu – dopowiedział pijak – to ja bym im nawet za półdarmo towar dawał. Byleby tylko ktoś tam się pojawił od czasu do czasu.

      – Tak zrobię – odezwałam się po długiej ciszy. – Będę im dawać, co chcą. A za uzbierane pieniądze ucieknę.

      – Uuu – zawył z podziwu pijak – to się nazywa kradzież. Jak nie będziesz wkładać do kasy.

      – Jeśli moje życie jest zagrożone, to…

      – Oni cię wszędzie znajdą – wszedł mi w słowo. – Nieważne, gdzie uciekniesz.

      Pociągnął łyk wina. Trzymał butelkę przy ustach tak długo, jakby nie mógł się zdecydować, kiedy oderwać się od trunku. Patrzyłam na niego, czując ogarniające mnie przerażenie. Chciałam powiedzieć im po raz kolejny, że ja nic takiego nie zrobiłam, ale w świecie przestępczym nie liczyły się intencje, tylko działanie, a raczej efekt.

      Wiedząc, że pijak i tak sięgnie po moje piwo, gdy wyjdę, zostawiając je na kontuarze, sama zaoferowałam mu butelkę.

      – Niech pan powie kolegom, że dzisiaj mogą przyjść o każdej porze.

      – Powiem im, że alkohol będzie w tej samej cenie co w sklepie.

      Jak się Anka dowie, to mnie zabije. Wolałam jednak jej gniew niż ludzi Myśliwego. To był jedyny sposób, żebym mogła kupić sobie trochę czasu.

      Po powrocie do baru wyciągnęłam wszystkie noże i ułożyłam je w różnych miejscach w barze, żebym mogła sięgnąć po jeden z nich i obronić się, na wypadek gdyby mnie zaskoczyli. Zastanawiałam się, czy byłabym w stanie dźgnąć człowieka. Na trzeźwo bałabym się, jednak kierowana adrenaliną być może zadziałałabym mechanicznie. Liczyłam na to.

      Za ladą w barze mieliśmy telefon. Wciskając jeden guzik, łączyliśmy się od razu z recepcją hotelową. Nic nie trzeba było wykręcać i nie trzeba było czekać na połączenie. To też miało być dla mnie teraz pomocą. Wyciągnęłam ten telefon na ladę tak, żebym mogła do niego dobiec i wezwać kogoś, gdyby coś poszło nie tak. Zabrałam też pościel i zrobiłam sobie łóżko za ladą. Tym sposobem nikt miał nie widzieć, że ktokolwiek jest w środku. Zaplanowałam, że pójdę spać nad ranem. Jak już będzie widno. Wtedy przygotuję sobie nóż i telefon, by mieć je w zasięgu ręki. Przez noc liczyłam na miejscowych. Jak się okazało, przyszli tak jak poprzednio. Tym razem wydawałam im towar. Kazałam im podejść do okna od zaplecza, tak żeby nikt z hotelu nie poznał mojego tajnego sposobu na chronienie własnego życia.

      Tak przetrwałam pierwszą noc. Nad ranem, zgodnie z planem, położyłam się za ladą i zasnęłam. Obudziło mnie walenie do drzwi. Zerwałam się na równe nogi i chwyciłam od razu nóż. Wychyliłam się powoli ponad wysokość lady. Zobaczyłam tego samego, znajomego kierowcę. Uśmiechnął się na mój widok i pomachał mi.

      – Mogę na śniadanie golonkę? – krzyknął zza drzwi.

      Skinęłam głową w stronę zaplecza. Tam, jak w handlu z miejscowymi, otworzyłam okno.

      – A czemu tak? – zapytał i podszedł bliżej.

      – Bo mogą mi naprawdę dać w kość za te pana golonki.

      – Widzę, że nie ja jedyny mam taki przywilej – rzucił rozbawiony.

      – Jak to?

      – To niech pani wyjdzie.

      Zawahałam się przez moment. Pomyślałam, że to może być pułapka. Z drugiej jednak strony ten człowiek udowodnił swoje zamiary już poprzednim razem. Chciał tylko zjeść. Nie musiałam się go obawiać. Przekręciłam klucz w drzwiach i wyszłam na zewnątrz. Świeże powietrze sprawiło, że poczułam się rześko, mimo że zmęczenie dawało się we znaki.

      Pod ścianą za drzwiami spało dwóch pijaków. Jeden nawet nie dokończył piwa. Trzymał nadal szyjkę butelki i spał w nienaturalnej pozycji. Uśmiechnęłam się.

      – To moja ochrona – zażartowałam.

      – Ich to można by było wynieść i by tego nie zauważyli.

      – Ważne, że są!

      Wróciłam do środka, a kierowca ruszył za mną. Nie podobało mi się takie rozwiązanie. Wolałabym podać mu jedzenie przez okno.

      – To, co ostatnio, poproszę – powiedział, gdy weszliśmy do kuchni.

      Skinęłam głową i wzięłam się za przygotowywanie posiłku. On z kolei przyciągnął sobie taboret i usiadł na nim.

      – Wracam właśnie z trasy. Już się nie mogę doczekać, aż do domu dojadę. Tyle godzin za kółkiem, że ledwo wyrabiam.

      – A to nie ma pan tachometru? – zapytałam, nie przerywając pracy.

      – Mam, ale oszukujemy. Firma nie chce mi płacić za postój, więc jak mogę, to kombinuję. Potem te pizdy, krokodylki, łapią nas znienacka. Dobrze, że CB mam, to przynajmniej wiem, gdzie stoją.

      – I co pan wtedy robi?

      – Owijam GPS w sreberko tak, że gubi sygnał. Zmieniam trasę, objeżdżam ITD i wracam na trasę. Nie mogę ryzykować, że mnie złapią.

      – Myślałam, że tylko ja mam w życiu pod górkę – prychnęłam, a on się zaśmiał.

      – Moja СКАЧАТЬ