Nigdy nie wygrasz. Karolina Wójciak
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nigdy nie wygrasz - Karolina Wójciak страница 16

Название: Nigdy nie wygrasz

Автор: Karolina Wójciak

Издательство: PDW

Жанр: Триллеры

Серия:

isbn: 9788381780377

isbn:

СКАЧАТЬ i takiego śliskiego w dotyku, jak zepsute mięso.

      Poprosiłam, by wyszedł. Skłamałam, że za jakiś czas przyjdzie do mnie druga osoba do pomocy i nie może go tu zobaczyć. Uwierzył. Dziękując mi wylewnie, zabrał jedzenie i opuścił salę. Zamknęłam za nim drzwi, blokując je przed otwarciem z zewnątrz.

      Zabrałam się za sprzątanie. Najpierw szufelką zbierałam błoto, a potem spychałam je gumową zbieraczką, której zazwyczaj używaliśmy do czyszczenia szyb. Bardzo szybko opadłam z sił, ale na myśl o tym, jak trudno będzie pozbyć się zaschniętego brudu następnego dnia, jeśli to teraz zostawię, zmotywowałam się, żeby dokończyć zadanie.

      Widząc kogoś w środku, klienci dobijali się do mnie. Prosili o jedzenie. To miejsce naprawdę należało do okropnych, jednak ani brud, ani zabita dyktą dziura tam, gdzie kiedyś było jedno z okien, ani nawet lekko przygaszone światła nie odpędzały ochotników od spożycia tu posiłku. Zastanawiało mnie, czy takie mieli do nas zaufanie, czy też niczego się nie bali, bo głównym wyznacznikiem była cena. Pokazywałam im znak „zamknięte” i odsyłałam do hotelu, ale każdy wracał do auta. Nikt nawet na chwilę nie rozważył skorzystania z usług hotelowej restauracji.

      Gdy skończyłam, opadłam na polówkę. Byłam tak zmęczona, że brak pościeli w ogóle mi nie przeszkadzał. Wydawało mi się, że od razu zasnę, ale mój organizm włączył tryb czuwania. Reagowałam na najmniejszy hałas. Siadałam do pionu i rozglądałam się. Przez to, że przebywałam w oświetlonym pomieszczeniu, nie widziałam niczego, co działo się na zewnątrz. Przeklinałam te wysokie okna. Kiedyś wydawało mi się, że dzięki nim mamy choć trochę światła dziennego, widzimy ludzi, a teraz bałam się właśnie z ich powodu. Wyobrażałam sobie, jak ktoś wrzuca butelkę. W myślach nawet rysowałam trajektorię jej lotu. Którędy bym uciekała i czy pod wpływem stresu potrafiłabym odblokować drzwi?

      Tłukłam się tak dobrych kilka godzin. W końcu doszłam do wniosku, że przeczekałam najbardziej ryzykowną porę. Ruch zmalał, a cisza sugerowała, że nikogo nie było w pobliżu. Ani Anka, ani Tomek nie dali mi kluczy, więc gdybym zdecydowała się wrócić na resztę nocy do hotelu, musiałabym zostawić otwarte drzwi do baru. Gdyby Anka się dowiedziała, nie odpuściłaby mi.

      Pobiegłam na zaplecze. Przeszukałam miejsca, w których zwykle trzymałyśmy zapasowe klucze. Nigdzie ich jednak nie było. Zdecydowałam, że przeciągnę polówkę na zaplecze, zamknę drzwi od zaplecza i w ten sposób odetnę się od sali. Gdy jednak wróciłam po łóżko, okazało się, że nie mogłam go ruszyć z miejsca, bo zostało przymocowane plastikowymi paskami do grzejnika, takimi jak się unieruchamia kable. Ta podła baba musiała wiedzieć, że wpadnę na pomysł przesuwania go. Świadomie i celowo wybrała umiejscowienie tej polówki właśnie pod oknami, by przechodzący obok ludzie mogli mnie od razu dostrzec. Przepełniała mnie wściekłość. Gdyby stanęła teraz w drzwiach, udusiłabym ją gołymi rękami. Moje życie, moje bezpieczeństwo nie miały dla niej żadnej wartości. Psa nie uwiązałaby na linii rażenia, ale mnie traktowała jak mięso armatnie. Powtarzałam sobie w duchu, że to moja wina. Pozwoliłam się tak traktować, więc dostawałam to, na co zasłużyłam. Nie mogłam jednak tego zaakceptować. Biłam się z myślami. W końcu doszłam do wniosku, że za to, co zrobiła, nie musiałam słuchać jej bezwzględnie. Zamknęłam za sobą drzwi i poszłam do hotelu.

      Gdy tylko moja głowa dotknęła poduszki, zasnęłam.

      Śniło mi się, że uciekałam przed kimś przez las. Wpadałam w zarośla, które raniły moją skórę. Zadrapania na twarzy piekły jak posypane solą rany. Strach motywował mnie do ucieczki, ale nie wiedziałam, czemu biegłam. Bałam się zatrzymać. Obejrzałam się jednak i w tym momencie poczułam szarpnięcie. Wydawało mi się, że dorwała mnie jakaś dzika bestia. Wielki wilk lub niedźwiedź. Szarpałam się z nim, ale moje ciało sparaliżował strach. Mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Nawet głosu nie mogłam z siebie wydobyć.

      – Majka! – usłyszałam swoje imię, co sprawiło, że od razu się obudziłam.

      Zobaczyłam stojący nade mną poczet wszystkich świętych tego hotelu. Twarze Anki, managerki i księgowej wykrzywiała złość. Jedynie Tomek, który pewnie został tu zaciągnięty siłą, przyglądał mi się z politowaniem. Miałam ochotę zerwać się z łóżka, by uciec w róg, żeby znaleźć się poza ich zasięgiem. Usiadłam jedynie na łóżku.

      – Pakuj się – rzuciła ostro Anka.

      Zmarszczyłam brwi, nie bardzo rozumiejąc, co ma na myśli.

      – Masz pięć minut – dodała, widząc, że się nie ruszam.

      – Ale co mam pakować? – zapytałam nieśmiało.

      – Swoje rzeczy. Zabieram ci ten pokój. Miałaś proste zadanie do zrobienia. Nie wykonałaś go. Porzuciłaś miejsce pracy. Nie posłuchałaś mnie.

      – Nie mogłam tam zasnąć.

      – Dobry powód, naprawdę. Nie przyszło ci do tego pustego łba, żeby czuwać całą noc, skoro nie mogłaś zasnąć? Lepiej było zostawić otwarty bar, prawda? Bo co cię obchodzą moje straty. Liczy się, jak dobrze się wyśpisz, tak? Ślub masz dzisiaj rano, że musisz być wypoczęta?

      – Czy coś się stało?

      – No nie wytrzymam! – Anka złapała się za głowę, a następnie zwróciła się do managerki. – Zamknij ten pokój i pilnuj klucza. Niech ta franca siedzi w barze cały czas. Jak jej nie pasuje, niech spierdala. Ja mam dość.

      Ostentacyjnie wymaszerowała z pokoju, a za nią ruszył orszak. Wszyscy za wyjątkiem managerki, która czekała, aż się spakuję. Nie mogłam uwierzyć, że to się działo naprawdę.

      – Weź wszystko, co twoje, bo ten pokój damy komuś innemu. Tyle osób dojeżdża albo płaci za wynajem. – Managerka usiadła na krześle z niewygodnym drewnianym siedziskiem i oparciem. – Czemu do nikogo nie zadzwoniłaś? Czemu do recepcji nie poszłaś? Ktoś mógł pójść tam z kluczem. Nie wiem, nawet zastąpić cię albo…

      Spuściłam głowę świadoma, że źle postąpiłam. Nie przewidziałam, że wszyscy wparują do mojego pokoju i zastaną mnie w łóżku. Miałam plan, by zdrzemnąć się u siebie i wrócić na czas do baru, tak żeby nikt nie miał pojęcia, że tam nie spałam. Wszystko poszło nie tak. Jak zwykle. Nie przemyślałam tego. Pokierowała mną złość.

      Spakowałam swoje rzeczy w czarne worki na śmieci i jak święty Mikołaj na rysunkach dla dzieci nosiłam je na plecach, jeden po drugim, do baru. Ustawiłam je pod ścianą. Na zewnątrz stał rząd takich samych worków jak te z moimi ubraniami, ale wypełnionych śmieciami i błotem. Nadal nie docierało do mnie, że od tej pory to będzie mój dom. Choć byłam bliska łez, obiecałam sobie, że zrobię wszystko, by jak najszybciej się stąd wyprowadzić. Byłam gotowa nawet na związek z kimś, kogo nie kochałam, a kto dałby mi dach nad głową. Biorąc pod uwagę, ilu kierowców się tutaj zatrzymywało, powinnam była wcześniej na to wpaść i zakręcić się koło jakiegoś kawalera z mieszkaniem. Przegapiłam taką okazję. Teraz, gdy zajazd był nieczynny, nikogo już nie poznam. Wróciłam do hotelu, przebrałam się w strój pokojówki i poszłam szukać Marleny. Nietrudno było ją znaleźć. Wózek stojący na korytarzu zasugerował mi, który pokój właśnie sprząta. Zapukałam. Otworzyła dopiero po chwili.

      – Ale mnie przestraszyłaś. – Przywitała mnie blada jak ściana.

      – To СКАЧАТЬ