Obietnica. Ewa Pirce
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Obietnica - Ewa Pirce страница 8

Название: Obietnica

Автор: Ewa Pirce

Издательство: PDW

Жанр: Эротика, Секс

Серия:

isbn: 9788378898153

isbn:

СКАЧАТЬ zjadłem resztki wczorajszej kolacji i po szybkim prysznicu padłem na łóżko.

      Zamknąłem oczy, lecz mimo zmęczenia nie mogłem zasnąć. Wspomnienia zaczęły napływać do mojego umysłu nadzwyczaj szybko. Działo się tak zawsze, gdy nie miałem nic do roboty.

      – Ty, żebrak, spadaj z tego miejsca – usłyszałem za plecami nieznany mi głos.

      Kiedy się odwróciłem, mój wzrok spoczął na wysokim blondynie w białej koszuli i granatowym swetrze przerzuconym przez ramiona.

      – To było do mnie? – zapytałem grzecznie, poprawiając w dłoni torbę.

      – A widzisz tu innego nędzarza?

      Przesunąłem wzrokiem po wypacykowanych dzieciakach, które wręcz śmierdziały pieniędzmi, a ich poczucie wyższości biło po oczach.

      – Nie, ja również nim nie jestem, więc nie życzę sobie, żebyś się tak do mnie zwracał – odparowałem, siląc się na spokój, po czym odwróciłem się do niego tyłem i postawiłem torbę na znajdującej się obok ławce.

      Po chwili leżałem na ziemi, a wszystko potoczyło się tak szybko, że nie zdążyłem zareagować. Blondyn, z którym wcześniej rozmawiałem, przyciskał wypolerowanego buta do mojej krtani, miażdżąc ją i odbierając mi dech.

      – Słuchaj uważnie, łachmaniarzu. – Pochylił się, żeby mówić prosto w moją twarz. – Jestem książę Albert Francisco Edward William Monterno i radzę ci traktować mnie z należytym szacunkiem. W przeciwnym razie kolejne lata twojego życia tutaj zamienię w horror. Ja ustalam warunki, więc jeśli chcesz tu zostać choćby dzień dłużej i żyć z naszych pieniędzy, to radzę ci zamknąć gębę i wykonywać wszystkie moje polecenia. Inaczej wrócisz do tej swojej zapyziałej dziury i zgnijesz razem ze swoją rodzinką. Rozumiemy się? – Wzmocnił ucisk na moim gardle.

      Przez brak powietrza oczy nabiegły mi łzami. Udało mi się jedynie wycharczeć ciche „tak”. Wtedy zabrał nogę z mojej szyi, splunął obok i zaczął odchodzić. Kiedy próbowałem się podnieść, zawrócił i pchnął mnie jeszcze raz tak, że wylądowałem na tyłku. Starając się nie rozpłakać, popatrzyłem na twarze osób, które obserwowały całą scenę. Nie zareagowały w żaden sposób, nie pomogły mi, po prostu stały i gapiły się, szydząc z mojego nieszczęścia. Upokorzenie paliło mnie od wewnątrz, ale zaciskałem zęby, żeby się nie rozkleić i nie dać im satysfakcji.

      Odwróciłem się w poszukiwaniu torby z podręcznikami, ale nigdzie jej nie dostrzegłem. Książki były własnością szkoły i ostrzegano mnie, bym ich nie zgubił, bo nie dostanę drugiego kompletu. Nie stać mnie było na kupienie nowych, a jeśli ich nie znajdę, nie będę miał wyjścia.

      – Cholera! – przekląłem spanikowany, podrywając się na nogi.

      – Zabrali ci ją – dobiegł mnie chłopięcy głos.

      Uniosłem głowę i oszołomiony spojrzałem na ciemnookiego, niezwykle chudego i wysokiego chłopaka, który odprowadzał wzrokiem grupę dręczycieli.

      – Tak łatwo nie odpuszczą, wierz mi – kontynuował, nim się odezwałem. – Przez rok zmagałem się z tym samym co ty, ale z innych powodów. Cóż mogę powiedzieć? Chyba tylko tyle, że będzie gorzej. Co prawda, uspokoili się, kiedy mój tata zainterweniował, ale jak powszechnie wiadomo, za tobą nie będzie miał się kto wstawić.

      – Jak to „powszechnie wiadomo”? Skąd wiadomo? Wiedzą, że jestem na stypendium? Mówili, że nikt nie będzie wiedział prócz nauczycieli. – Do mojego głosu wkradła się panika.

      – W takiej szkole jak ta wszyscy wiedzą o tobie wszystko, stać ich na to. A Albert jest wyjątkowo podły. Uważa, że jest tutaj najważniejszy i wszyscy mają się go słuchać.

      Gniew przysłonił mi oczy. Nienawidziłem ludzi, którzy mieli wszystko i szydzili z innych. Którzy uważali, że pieniądze czynią ich panami świata. Którzy karmili się krzywdą słabszych. Nienawidziłem takich ludzi, ponieważ przypominali mi o Thomasie Hendersonie – człowieku, przez którego moje życie całkowicie się zmieniło.

      – Ja nie zamierzam – odparłem stanowczo.

      – To się źle dla ciebie skończy. – Chuderlak westchnął. – Nie trafiłbyś tu, gdyby ci nie zależało. Po prostu uważaj – skwitował i ruszył w kierunku budynku, gdzie mieściła się biblioteka.

      – Hej! – zawołałem za nim.

      Zatrzymał się i posłał mi pytające spojrzenie.

      – Jak masz na imię?

      Uśmiechnął się szeroko, wrócił do mnie i wyciągnął dłoń, którą uścisnąłem.

      – Benjamin Philipe Kane – przedstawił się z dumą.

      – Ten Kane od oprogramowań?

      – Nie, inny. – Wyszczerzył się, ukazując rząd białych, pokrytych żelastwem zębów.

      – Brian Graves. Niezwykle mi miło cię poznać, Benjaminie.

      Naprawdę cieszyłem się, że go poznałem. Być może znalazłem pierwszego w życiu przyjaciela, a w każdym razie sojusznika. Przynajmniej taką miałem nadzieję.

      – Ciebie również, Brianie, będziemy zgranym duetem. – Potarł palcami brodę, jakby się nad czymś zastanawiał. – Duetem dwóch wyrzutków. – O ile to możliwe, jego uśmiech stał się jeszcze szerszy.

      – Wyrzutków, którzy kiedyś pokażą tym gogusiom, na co ich stać. Czas jest naszym sprzymierzeńcem. – Odwzajemniłem uśmiech, choć mój był trochę oszczędniejszy.

      – Już cię lubię, Brianie – rzucił, po czym oddalił się tam, dokąd zmierzał, nim się na siebie natknęliśmy.

      – Ja cię jeszcze nie znam, ale zamierzam poznać i wtedy powiem ci, co myślę! – Zaśmiałem się i ruszyłem w kierunku szkoły.

      Najwyraźniej moje zmęczenie sięgnęło zenitu, ponieważ przysnąłem, lecz jak zwykle sen w moim wypadku nie wiązał się z odpoczynkiem. Dla mnie od zawsze była to walka, nieustanna bitwa. Przewracałem się z boku na bok, kiedy moją głowę zaatakował kolejny strzępek wspomnień.

      PUNKT

      3

      Wayfaring Stranger – Ed Sheeran

      Obudziłem się nagle i poderwałem na łóżku. W dłoniach ściskałem prześcieradło i ciężko oddychałem, usiłując się uspokoić i zapanować nad chaosem w głowie.

      – Pieprzone sny! – krzyknąłem, uderzając w wezgłowie łóżka.

      Zerknąłem na zegarek, czerwone cyfry świeciły intensywnie, informując, że od godziny, o której codziennie wstaję, dzieli mnie jeszcze pięćdziesiąt minut. Wiedziałem, że nie zdołam ponownie zasnąć. Otarłszy z twarzy СКАЧАТЬ