Obietnica. Ewa Pirce
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Obietnica - Ewa Pirce страница 18

Название: Obietnica

Автор: Ewa Pirce

Издательство: PDW

Жанр: Эротика, Секс

Серия:

isbn: 9788378898153

isbn:

СКАЧАТЬ – Parsknąłem śmiechem. – Tylko tyle wychwyciłaś z tego, co powiedziałem?

      – A mówiłeś coś jeszcze? – Zatrzepotała kokieteryjnie rzęsami, ewidentnie powstrzymując się od roześmiania.

      Patrzyłem na jej wciąż piękną twarz, choć teraz pokrytą większą liczbą bruzd, niż pamiętałem. Wyciągnąłem rękę i pogłaskałem ją delikatnie po policzku.

      – Tak, ślicznotkę. Ślicznotkę, którą wciąż jesteś, Margaret.

      – Zaraz zaczniesz mi wmawiać, że święty Mikołaj też istnieje. – Zaśmiała się serdecznie, chwytając mnie za rękę.

      – A tak nie jest?! – Wybałuszyłem oczy, jakby mi powiedziała, że trawa jest niebieska.

      Złapała mnie za policzek jak małe dziecko i lekko ścisnęła.

      – Idź już do domu, Brianie, bo najwyraźniej jesteś mocno przepracowany.

      Ująłem jej pomarszczoną dłoń i złożyłem na niej szybki pocałunek.

      – Jak zawsze samochód będzie czekał przed firmą. Jeśli chcesz, to zabieraj się stąd, ja jeszcze chwilę popracuję. – Pochyliłem się i cmoknąłem ją w czoło. Nie byłem wylewny w okazywaniu uczuć, jednak przy Margaret nie miałem z tym problemu.

      – Nie siedź zbyt długo, Brianie – poprosiła jak co dzień. – Praca wcale nie jest lekiem na wszystko, a już z pewnością nie na samotność. I nie martw się o Astona, zmądrzeje i wróci.

      – Obiecuję, że nie spędzę tu nocy. A teraz zmykaj, żeby odpocząć – nakazałem i odmaszerowałem do biurka. Odwróciłem się na moment i powiedziałam: – I dziękuję, Marg.

      – Też cię kocham, łobuzie – odparła, zanim wyszła z gabinetu.

      Starałem się pracować, zrobić coś konstruktywnego, ale nie byłem w stanie. Nieustannie myślałem o Astonie. Nie chodziło o to, że się o niego bałem. Wiedziałem, że jest na tyle silny i bystry, żeby sobie poradzić. Ale męczyło mnie kilka pytań, na które nie znałem odpowiedzi. Czy naprawdę straciłem brata? Czy jego nienawiść do mnie jest aż tak wielka? Gdzie popełniłem błąd?

      Potrzebowałem muzyki, która zawsze nieco łagodziła mój temperament i pomagała okiełznać myśli. Nacisnąłem jeden z przycisków na konsoli i z głośników popłynął spokojny, kojący zmysły utwór Johanna Pachelbela Canon & Gigue in D major. Podszedłem do barku i nalałem sobie szkockiej. Zdjąłem marynarkę, którą odłożyłem na wieszak, rozluźniłem krawat i odpiąłem dwa pierwsze guziki koszuli. Opadłem na kanapę i sącząc palący trunek, oddałem się całkowicie muzyce, która przeniosła mnie wspomnieniami kilkanaście lat wstecz.

      – Hej, ty, łachmaniarzu, podejdź tu! – krzyknął Monterno.

      Ruszyłem w kierunku grupki chłopaków, którzy z wyższością łypali na mnie wzrokiem. Wiedziałem, jak to się skończy, jeśli nie ugnę się do ich woli, dlatego wolałem spełnić polecenie.

      – Pospiesz się! Sądzisz, że mamy czas dla takich ścierw jak ty? – Obraził mnie, a reszta, zamiast stanąć w mojej obronie, wybuchła głośnym śmiechem.

      Gniew zagotował mi się w żyłach. Zacisnąłem dłonie tak mocno, że paznokcie zatopiły mi się w skórze, pozostawiając krwawiące półksiężyce.

      – Czego chcesz, Albert? – Wsunąłem dłonie do kieszeni, żeby nie walnąć go w tę wymuskaną gębę.

      Nagle coś podcięło mi nogi i runąłem na ziemię, uderzając głową w wybrukowany kostką chodnik. Uporczywy szum i pulsowanie w głowie na chwilę mnie sparaliżowały. Kiedy poczułem ostry ból, lekko oprzytomniałem, a przed oczami pojawiła mi się rozmazana twarz Monterno. Wtedy uświadomiłem sobie, że trzyma w garści moje włosy i unosi za nie moją ociężałą głowę.

      – Po pierwsze, szmato, „książę Albercie”, a po drugie, szacunek! Nie waż się stawać przede mną z łapami w kieszeniach, bo pożałujesz. Następnym razem nawet nie próbuj patrzeć mi w oczy, jeśli ci na to nie pozwolę. – Szarpnął mnie, by podkreślić swoje słowa. Z całych sił starałem się nie zawyć z bólu.

      – Cz-cz… czego chcesz? – wyskamlałem. Czując, jak po policzku spływa mi ciepła ciecz, walczyłem z chęcią odepchnięcia go. To sprowokowałoby bójkę, a na to nie mogłem sobie pozwolić. Domyślałem się, że to krew znaczy moją twarz, ponieważ tamta część głowy łupała niemiłosiernie, ale zagryzłem zęby i znosiłem upokorzenie z godnością.

      – Podobno jesteś dobry z matmy. – To nie było pytanie, tylko stwierdzenie. – Przekonamy się, bo mam dla ciebie kilka zadań do rozwiązania. Frank ci je dziś podrzuci, na jutro mają być gotowe. – Puścił moją głowę, która znowu walnęła z impetem o ziemię. Potylicę przeszył ból i zobaczyłem mroczki przed oczami.

      – Ale mam dużo swojej pracy – wydusiłem z trudem.

      Te słowa okazały się błędem, ponieważ zadano mi cios w nadnercze. Objąłem się w pasie i zwinąłem w kłębek. Nie mogłem złapać oddechu, a nieproszone łzy zaczęły spływać mi po policzkach.

      Nagle w polu mojego widzenia pojawiła się para niedużych stóp, odziana w damskie pantofle. Po chwili rozbrzmiał melodyjny głos.

      – Bert, co ty robisz?!

      – O, hej, Kath – zwrócił się do dziewczyny. – Pomagam właśnie temu nowemu. Upadł i chyba nieźle się poobijał – kłamał w żywe oczy, a mnie ból tak doskwierał, że nie byłem w stanie sprostować jego słów.

      – Dlaczego ci nie wierzę? – zapytała oskarżycielskim tonem dziewczyna.

      – To prawda, zapytaj go. – Szczurzy książę chwycił mnie za ramię i podciągnął do pozycji siedzącej, przy okazji głęboko wbijając w nie palce. Stłumiłem wycie.

      – Czy to prawda, że on ci pomaga? – zapytała cichutko.

      Utkwiłem przestraszone spojrzenie w jej twarzy i już wtedy wiedziałem… Wtedy na własnej skórze przekonałem się, że miłość od pierwszego wejrzenia istnieje.

      Musiałem przysnąć, ponieważ kiedy się obudziłem, w gabinecie panował mrok. Podniosłem się, przecierając zaspaną, mokrą od potu twarz. Spojrzałem na zegarek – dochodziła północ. Wstałem z kanapy i potrząsnąłem głową, żeby wyrwać się ze szponów snu, a raczej wspomnień. Nigdy o niczym nie śniłem, mój mózg zawsze wypełniały te same obrazy z przeszłości. Nocą, kiedy tylko zamknąłem oczy, powracały demony.

      Nie miałem na nic ochoty, czułem się jeszcze bardziej zmęczony, niż zanim zasnąłem, a musiałem jeszcze wrócić do domu. Margaret nie byłaby zachwycona, gdyby się dowiedziała, że spędziłem noc w biurze. A z pewnością nie umknęłoby to jej uwadze. Ta kobieta była jak FBI i CIA w jednym.

      Przeszedłem do pomieszczenia służącego mi za garderobę, a czasami również za sypialnię. СКАЧАТЬ