Obietnica. Ewa Pirce
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Obietnica - Ewa Pirce страница 17

Название: Obietnica

Автор: Ewa Pirce

Издательство: PDW

Жанр: Эротика, Секс

Серия:

isbn: 9788378898153

isbn:

СКАЧАТЬ się! – warknąłem, wstając ze złością z fotela.

      – No i? Co mi zrobisz? Zbijesz mnie, braciszku? – Szyderczy śmiech opuścił jego usta. Rzucił zapalonego peta na podłogę i przygniótł go buciorem.

      Zmierzyłem go powoli wzrokiem, zaciskając pięści tak mocno, że poczułem, jak boleśnie napina się skóra na moich dłoniach.

      – Podnieś to! – Z całych sił starałem się nim nie potrząsnąć.

      Popatrzył na mnie tym swoim zamulonym przez narkotyki wzrokiem i kącik jego ust drgnął w kpiącym uśmiechu.

      – Sam podnieś – zadrwił, ruszając w stronę kanapy.

      Oderwałem raptownie stopy od podłogi, by po sekundzie znaleźć się przy nim. Chwyciłem go za przód koszulki i przyciągnąłem mocno do miejsca, gdzie leżał niedopałek.

      – Podnoś!

      Jego usta uformowały się w cienką kreskę. Kipiał gniewem, ale pochylił się i zgarnął niedopałek, po czym wrzucił go do stojącego obok kosza.

      – Masz okres? Czy za mało dziś zarobiłeś? – Wsunął dłonie do kieszeni spodni, obdarzając mnie pogardliwym spojrzeniem.

      Zbyłem jego sarkastyczny komentarz milczeniem i wróciłem do biurka.

      – Siadaj, mam ci kilka rzeczy do powiedzenia. – Zgarnąłem z blatu plik dokumentów. – Siadaj – powtórzyłem z naciskiem, widząc, że nadal stoi w miejscu.

      – Chyba mnie z kimś pomyliłeś. Nie jestem ani twoim sługusem, ani psem, którego tresujesz – odparował.

      Minęło ledwie kilka minut, odkąd się tu pojawił, a ja już miałem go serdecznie dość.

      – Aston, nie mam czasu na bzdurne grzeczności. Po prostu rusz swój chudy tyłek i siadaj, póki mam jeszcze cierpliwość.

      – Postoję, dopóki nie poprosisz mnie o to, bym usiadł. – Szedł w zaparte, ale trochę spuścił z tonu. – Może ty zapomniałeś, jak traktuje się ludzi, ale ja nie. I powtarzam, Brian, nie jestem twoim pieprzonym psem.

      – Dlaczego cały czas traktujesz mnie, jakbym był kimś gorszym? – Ledwo udało mi się ukryć ból w głosie. – Czy ja nie jestem człowiekiem, Aston? Nie zasługuję na szacunek własnego brata?

      – A zasługujesz? – zapytał ironicznie, zakładając za uszy opadające na twarz włosy. – Do rzeczy, po co kazałeś mi przyjść? – Wrócił do sedna naszego spotkania, nie czekając na odpowiedź.

      – Usiądź, proszę – wycedziłem przez zęby, wskazując kanapę.

      Przez chwilę toczyliśmy pojedynek na spojrzenia. W końcu Aston skapitulował, podszedł do kanapy, klapnął na nią z głośnym plaskiem i oparł się nonszalancko, układając bok stopy na kolanie.

      – Siedzę, tak jak sobie życzyłeś – sarknął.

      Przemierzyłem kilka metrów, które nas dzieliły, i podałem mu papiery. Spocząłem po przeciwnej stronie i zarzuciwszy ramię na oparcie kanapy, czekałem na jego reakcję.

      – Co to, kurwa, ma znaczyć?! – krzyknął wzburzony, czytając wstęp do umowy, jaką sporządziłem.

      – To, mój drogi, zobliguje cię do pracy i sumiennego wywiązywania się z powierzonych ci funkcji. Konkretnie do pracy u mnie, ciężkiej pracy – podkreśliłem, uśmiechając się pod nosem.

      – W życiu! Nie ma mowy, żebym stał się takim szczurem jak ty. – Z każdą upływającą sekundą jego twarz przybierała coraz czerwieńszy kolor.

      – Posłuchaj mnie bardzo uważnie, smarkaczu – warknąłem tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Albo ruszysz swoją leniwą dupę i wrócisz do szkoły, którą ukończysz z wyróżnieniem, a potem zaczniesz uczyć się czegoś ode mnie, albo skończysz na ulicy, dając ją naćpanym czarnuchom, którzy z chęcią zostaną twoimi alfonsami. Bo ode mnie nie dostaniesz ani grosza więcej. Masz wybór i po raz pierwszy musisz wziąć życie we własne ręce. Skoro jesteś wystarczająco dorosły, by się staczać, to jesteś też wystarczająco dorosły, aby zacząć pracować.

      Zerknął na mnie szybko, po czym wrócił do studiowania umowy. Jego oczy skakały od punktu do punktu, śledząc każdy zapis.

      – Mieszkanie jest moje, nie możesz mi go zabrać! – odezwał się, kiedy doszedł do odpowiedniego paragrafu.

      – Mieszkanie jest zapisane na mnie, chłopcze. Co prawda, kupiłem je dla ciebie, ale nigdy nie pomyślałeś nawet, żeby postarać się, bym je na ciebie przepisał. Jeśli chcesz, żeby coś należało do ciebie, zdobądź na to papiery na swoje nazwisko. Pierwsza zasada w biznesie, braciszku. – Teraz ja pozwoliłem sobie na odrobinę drwiny.

      – Jesteś pojebany! – Odrzucił umowę na bok i zgromił mnie wzrokiem. – Nie ma mowy, żebym się na to wszystko zgodził!

      – Zatem masz czas do jutra, do godziny siedemnastej, aby opuścić moje mieszkanie, a twoje karty kredytowe za pięć minut zostaną zablokowane. Życzę ci udanego życia, Aston. Ja od dziś umywam ręce. – Uniosłem dłonie w poddańczym geście. – Wyjdź i nigdy więcej nie wracaj. – Zachowałem stoicki spokój, choć nie było łatwo. – No chyba że przemyślisz sprawę i zechcesz podjąć u mnie pracę. – Prowokowałem go wyzywającym spojrzeniem.

      – Pierdol się, Brianie… Wildzie. – Ostatnie słowo wypowiedział ze wstrętem. – Nawet prawdziwego nazwiska się wstydziłeś, co? Ciekawe, co powiedziałby na to twój kochany tatuś!

      – Nie waż się o nim wspominać! – Zerwałem się i wycelowałem w niego palcem. Wrzała we mnie wściekłość, która groziła porządnym wybuchem. – Miałem swoje powody, by je zmienić.

      – Taa… jasne – prychnął. – Pław się w tych swoich milionach i zgnij razem z nimi. – Wstał i skierował się do drzwi. Otworzył je mocnym szarpnięciem, po czym opuścił gabinet, złorzecząc pod nosem.

      Zawiesiłem spojrzenie na drzwiach i zastanawiałem się, czy faktycznie woli żyć na ulicy niż przebywać ze mną. Znając brata, obawiałem się, że wybierze to pierwsze.

      W którymś momencie drzwi ponownie się otworzyły i stanęła w nich Margaret. Bez pytania weszła do środka, patrząc na mnie z litością.

      – Brian… – odezwała się łagodnie. – Co znów się stało, chłopcze?

      – To się stało. – Machnąłem na rozrzucone papiery, które po chwili zacząłem zbierać z kanapy.

      – Umowa…

      – Tak, umowa. Jak widać, mój mały braciszek woli skończyć w rynsztoku niż zarabiać, pracując ze mną.

      Margaret podeszła bliżej, wzdychając głośno.

      – Daj mu czas, synu, wszystko musi przemyśleć. – Poklepała mnie pocieszająco po ramieniu. – Pamiętasz, jaki ty byłeś buntowniczy i nieokiełznany?

      Mimo СКАЧАТЬ