Название: Cyberpunk Odrodzenie
Автор: Andrzej Ziemiański
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Зарубежная фантастика
isbn: 978-83-287-1357-4
isbn:
Trzeba przyznać, że Lou Landon okazał się dobrym gospodarzem, bo nie zajął fotela, który był jedynym meblem w pomieszczeniu, lecz stał z entuzjastycznym uśmiechem na twarzy. Wbrew anglosaskiemu nazwisku był sympatycznym Hindusem, młodym i niestety chyba dość narwanym. Rozpierały go energia i zapał. To było pierwsze zadanie w jego krótkiej karierze, które pozwoli mu oderwać się od biurka na komendzie.
– Zdajesz sobie sprawę, że będziemy musieli odwiedzić Zakazane Miasto?
Scott włożył do ust kilka pastylek i popił wodą. Jak zawsze miał problemy z przełykaniem, ale już wielokrotnie zdążył się przekonać, że lepiej walczyć ze wszystkimi naraz niż brać je pojedynczo. Kiedy łykał pastylki jedną po drugiej, pierwsza zaczynała działać jeszcze, zanim połknął ostatnią, pojawiał się odruch wymiotny i sytuacja z nieprzyjemnej zamieniała się w beznadziejną.
– Pewnie, że tak! Patrz, co dostaliśmy na drogę.
Wyjął z plecaka grubą tuleję z litego, zdawałoby się, metalu.
– Co to jest?
– Nadajnik.
Scott otrząsnął się po ostatnim łyku.
– Na twoim miejscu w Zakazanym Mieście raczej nie liczyłbym na seanse łączności. Wiesz, jak ono wygląda?
– Wiem. Nasi szefowie też wiedzą i stąd ten cud wojskowej techniki.
– Armia nam to dała?
Landon skinął głową, po czym wyjaśnił, że cały problem w przeniknięciu przez niezliczone warstwy megabudowli polega na tym, że usiłuje się korzystać z fal radiowych. A to, biorąc pod uwagę nagromadzenie elementów konstrukcyjnych i liczbę urządzeń elektronicznych, po prostu nie może się udać. Nawet gangi często korzystają ze staroświeckich telefonów przewodowych. Ten nadajnik nie potrzebował żadnych fal. Emitował najtwardsze promieniowanie i łączył się z najbliższym satelitą komunikacyjnym. I nie ma wafla, żeby nie zadziałał.
– Jest tylko jeden problem… – westchnął, kończąc wykład. – Po uruchomieniu nadajnika dobrze jest ukryć się za czymś, co chroni przed promieniowaniem. Bo można niechcący dostać za dużą dawkę.
– Możemy się połączyć z satelitą, nawet będąc na najniższym poziomie?
– Tak.
Scott przypomniał sobie, jak bardzo zagęszczone jest Zakazane Miasto.
– A co z ludźmi, którzy znajdą się nad nadajnikiem? Na drodze promieniowania?
Landon wyraźnie się zmieszał.
– Cóż, dostaną nieprzyjemną dawkę. Trzeba skrócić seanse łączności do minimum.
– Komenda na to pozwoliła?
– W pewnym sensie. Oficjalnie dostaliśmy ten sprzęt na wypadek sytuacji grożącej utratą życia. Nieoficjalnie powiedzieli, że nie trzeba się krępować. Ludzie z Zakazanego Miasta rzadko zatrudniają adwokatów.
Scott się uśmiechnął. No i stało się. Będzie musiał pracować z człowiekiem, który nigdy, ani razu podczas całej swojej dotychczasowej pracy nie opuścił budynku komendy. Był dżokejem. Siedział przed ekranami, zdalnie współpracując z funkcjonariuszem operującym w terenie. Wykrywał zagrożenia, skanował okolicę, dostęp do baz danych, mógł podpowiadać partnerowi każdy krok, przekazywał informacje o ludziach i miejscach, utrzymywał łączność z innymi służbami. Ale nie działał w terenie. A teraz będzie musiał zagłębić się w otchłań Zakazanego Miasta.
– Umiesz strzelać?
– No pewnie! – Landon przybrał nonszalancką minę, którą chyba podpatrzył u rewolwerowca w jakimś filmie. – Na studiach byłem w pierwszej dziesiątce.
– Dziesiątce czego?
– Najlepszych strzelców szkoły policyjnej.
– A gdzie ćwiczyliście?
– No… na strzelnicy. Ale to nie była taka strzelnica, na której stoi się na stanowiskach i na komendę strzela się do nieruchomego celu, tylko wyrafinowany symulator pola walki.
Scott nie wierzył własnym uszom.
– Symulator? – upewnił się.
Tamten skinął głową.
– Czy chcesz przez to powiedzieć, że nie trzymałeś w ręku prawdziwej spluwy?
– Oczywiście, że trzymałem! – Entuzjazm Landona był nie do naruszenia. – Przecież musieli nas nauczyć, jak to się składa i rozkłada.
– Więc broń była prawdziwa, ale bez amunicji? – Scott bardzo się starał nie dać po sobie poznać, jakie uczucia kipią w jego wnętrzu. – Umiesz się bić?
– Bić? Z kim?
– Z kimkolwiek. Z tym, kto cię zaatakuje.
– Tak. Biłem się ze szwagrem na weselu siostry. I wygrałem, bo siostra do dziś się do mnie za to nie odzywa.
– Aha.
– Co?
– Nic. Ostry jesteś.
W głowie dżokeja musiały zrodzić się jakieś podejrzenia, bo po raz pierwszy od początku rozmowy jego entuzjazm trochę osłabł.
– Nie każdy, jak ty, był w marines i nie każdego wysłali na wojnę.
Scott tylko westchnął.
– W marines nie nauczyli mnie bić się, tylko zabijać. Tam wszystko było jasne: tam jest wróg, a ci tutaj blisko to swoi. Na polu bitwy to się sprawdza. Tutaj, w cywilu, już nie bardzo.
– A jednak niedawno zabiłeś kuchennym nożem zawodowego mordercę.
Aha! Chłopak czytał jego akta. Nie były ani jawne, ani łatwo dostępne. No, ale nie od parady był dżokejem. Najwyraźniej miał swoje sposoby.
Uśmiechnął się do swojego przyszłego partnera.
– Nóż kuchenny to wyjątkowy luksus. W gangu nauczyli mnie radzić sobie także bez noża.
Landon uniósł brwi.
– W twoich dokumentach nie ma żadnej wzmianki o tym, że byłeś…
– Te informacje zostały wymazane. СКАЧАТЬ