Prawda. Melanie Raabe
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Prawda - Melanie Raabe страница 16

Название: Prawda

Автор: Melanie Raabe

Издательство: PDW

Жанр: Триллеры

Серия:

isbn: 9788381431958

isbn:

СКАЧАТЬ nie ma kieszeni, więc telefon jest prawdopodobnie w torebce, którą rzuciłam na podłogę gdzieś w korytarzu. Przeklinam cicho. Jeśli chcę do kogoś zadzwonić, wezwać pomoc, to muszę stąd wyjść. Muszę wyjść do niego. Cholera! Siadam na klapie sedesu, chowam twarz w dłoniach. Żałuję, że pojechałam na lotnisko sama, że nie było przy mnie nikogo. Dlaczego Johann musi akurat teraz być za granicą? Mija parę minut, za drzwiami łazienki panuje cisza, ale ja wiem, że on tam jest. Przeczesuję dłonią włosy, moje palce drżą. Nie mogę siedzieć tu wiecznie.

      Wstawaj! – mówię w myślach i wstaję. Liczę po cichu do trzech.

      Otwórz drzwi – dodaję w myślach.

      Otwieram drzwi łazienki – obcy stoi bezpośrednio przede mną i przygląda mi się tymi swoimi dziwnymi, ciemnymi oczami.

      Uśmiecha się.

      Jego uśmiech wygląda jak rozwarta brzytwa.

      Staje się dla mnie jasne, że znalazłam się w pułapce. Pozostaje mi tylko ucieczka do przodu. Wściekłość przezwycięża strach, robię krok w kierunku mężczyzny, to mój dom. Ma spuszczoną głowę, widać jakieś przyczajenie w układzie jego ciała. Mimo uśmiechu sprawia wrażenie spiętego. Jest bez marynarki, którą miał na sobie na lotnisku i w samochodzie, widać teraz jego opalone przedramiona. Krótki zarost na twarzy obcego nie jest całkiem nierównomierny, widzę pod nim pracujące mięśnie szczęki.

      – Kim pan jest? – pytam.

      – Kim pani jest? – odpowiada obcy jak echo.

      Patrzę na niego z irytacją.

      – Czego pan ode mnie chce? – rzucam.

      – Czego pani ode mnie chce? – powtarza obcy.

      To wytrąca mnie z równowagi. Doskonale imituje ton mojego głosu.

      – Co pan robi w moim domu?

      – Co pani robi w moim domu? – odpowiada.

      – Precz stąd! – wrzeszczę.

      – Precz stąd! – krzyczy obcy.

      Zszokowana robię krok w tył. To szaleniec!

      – Kim pan do diabła jest? – pytam, niemal szeptem.

      Obcy unosi brwi w udawanym zdziwieniu, w przesadnym pantomimicznym geście łapie się za pierś, jakby chciał powiedzieć: „Kto, ja?”. Otwiera usta, zamyka je na powrót, jakby był zdziwiony, wręcz zszokowany, kręci teatralnie głową.

      – Ale to przecież ja, Philipp, twój mąż! – mówi w końcu.

      Kąciki jego ust drgają lekko. W jego oczach połyskuje szyderstwo. Ta sytuacja go bawi.

      Moje ciało jest jak odrętwiałe. Czy to sen? Nie, to nie sen, to się dzieje naprawdę.

      – Co to ma znaczyć? – mówię głucho.

      Na jego twarz wkrada się szyderczy uśmieszek, nawet się nie stara go ukryć.

      – Czy to nie oczywiste? – pyta. – Jestem z Secret Service, przeszedłem x operacji plastycznych, żebym mógł od biedy udawać pani męża. Nos, czoło, wargi – wszystko nowe. Jak się pani dokładnie przyjrzy, dostrzeże pani jeszcze blizny. Philipp Petersen to moja nowa tożsamość. Mógłbym nawet zdradzić pani moje prawdziwe nazwisko. Ale wtedy naturalnie musiałbym panią zabić.

      Śmieje mi się prosto w twarz.

      Cofam się z odrazą o pół kroku.

      A potem moja prawa ręka unosi się niemal bez udziału woli i wymierza obcemu siarczysty policzek.

      – Gdzie jest mój mąż? – słyszę mój własny krzyk. – Gdzie jest Philipp, co pan z nim zrobił?

      Obcy trzyma się za policzek, fałszywy uśmieszek znikł z jego twarzy.

      Błyskawicznym ruchem łapie mnie za ramię, próbuję się wyrwać, nie mam najmniejszych szans. Przyciąga mnie do siebie, patrzy mi prosto w twarz.

      – Żeby to było ostatni raz – mówi, potem nagle mnie puszcza, zataczam się bezsilnie, niemal pokonana, ale on syczy coś jeszcze przez zęby w moją stronę, coś, co doprowadza mnie na skraj obłędu:

      – To przecież ja, Philipp, twój ukochany mąż.

      – Precz z mojego domu! – wrzeszczę, wymierzając mu cios prosto w pierś, który sprawia, że na moment się zachwiał. – Precz stąd!

      Chwytam go za ramię, wlokę do drzwi, z całej siły, sapię, do oczu napływają mi łzy, z wysiłku i z nienawiści, stawia opór, wyrywa się. Staję, łapiąc powietrze. To nie może być prawda!

      – Proszę wyjść! – krzyczę. – Nie wierzy pan chyba, że to się panu uda!

      Może nie jestem w stanie wyrzucić go o własnych siłach, ale wykurzę go z tego domu, choćby nie wiem co.

      On tylko na mnie patrzy. Zupełnie spokojny i rozluźniony. Teraz nagle nie sprawia już wrażenia wariata, lecz kogoś, kto dokładnie wie, co robi. Rozkłada w milczeniu ramiona, jakby chciał powiedzieć: już mi się udało.

      Myślę o lotnisku. O tych wszystkich ludziach, fotografach prasowych. Myślę o jutrzejszych gazetach. Będzie można zobaczyć w nich zdjęcie, na którym obcy trzyma na rękach mojego syna. I pod tym nazwiskiem stoi nazwisko Philippa. Myślę o mnie samej, jak otaczają mnie dziennikarze. Jak pozwalam na to, by obcy mnie objął, jak wypowiadam to jedno fatalne zdanie: „Dobrze, że wróciłeś”.

      Cholera. Cholera. Cholera.

      Wymijam go, torując sobie drogę do pokoju, gdzie jest telefon, jestem nastawiona na to, że stanie mi na drodze, że będzie próbował mnie zatrzymać, że mnie fizycznie zaatakuje – nic takiego się nie dzieje. I oto stoję już przy telefonie, biorę go do ręki, słyszę, że oszust przyszedł tu za mną.

      – Nie robiłbym tego – mówi ze spokojem.

      Przez chwilę zastanawiam się, czy nie zadzwonić pod 110. Potem jednak przychodzi mi na myśl, co spotyka prominentne rodziny, które dzwonią na policję: o wszystkim dowiaduje się prasa. Mnie potrzebne jest rozwiązanie dyskretne, przede wszystkim ze względu na Leo. Co robić, co mam teraz zrobić?

      Tak mocno przyciskam słuchawkę do ucha, że aż boli, ale nic nie słyszę. Nie ma sygnału. Podnoszę wzrok. Oszust trzyma w ręku kabel. Wyciągnął wtyczkę.

      Stoimy naprzeciw siebie jak uczestnicy pojedynku. Przez okno za jego plecami mogę zobaczyć ogród sąsiadów. Widzę cztery kruki pląsające po trawie. Przypominam sobie, jak babcia powiedziała mi kiedyś, że nie znosi kruków, bo to ptaki śmierci, i jak moja matka odpowiedziała wtedy, że to bzdura, ale ona też ich nie lubi, bo odstraszają mniejsze śpiewające ptaki, niedługo w ogóle już nie będzie sikorek ani rudzików, ani kowalików, tylko kruki i wrony. Miałam wtedy mniej więcej tyle lat, ile Leo teraz, i bardzo lubiłam sikorki СКАЧАТЬ