Prawda. Melanie Raabe
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Prawda - Melanie Raabe страница 17

Название: Prawda

Автор: Melanie Raabe

Издательство: PDW

Жанр: Триллеры

Серия:

isbn: 9788381431958

isbn:

СКАЧАТЬ i bezwzględny. Moje spojrzenie błądzi po pokoju – szukam jakiegoś narzędzia, które mogłoby posłużyć mi do obrony – i zatrzymuje się na wielkim oknie, za którym widać ogród. Okno jest tylko lekko uchylone, słyszę kosiarkę do trawy i śmiech dzieci. To wszystko robi tak surrealistyczne wrażenie, ja tu w środku z tym typem, a na zewnątrz normalny, piękny, letni dzień.

      – Ostrzegam pana – mówię. – Jeśli podejdzie pan bliżej, zacznę krzyczeć i postawię na nogi całą okolicę. Sąsiedzi szybciej zadzwonią na policję, niż zdąży pan policzyć do trzech.

      Mój głos drży, nie wiem, czy ze złości, czy ze strachu. Skłamałam, tam na zewnątrz mogła być najwyżej moja stara sąsiadka i kilkoro dzieci. Sąsiedzi po lewej wyjechali. A kosiarka pani Theis straszliwie rzęzi.

      – I tego byś chciała? – pyta, podchodząc krok bliżej. – Policji w domu?

      – Ostrzegam pana – powtarzam, bardziej, żeby sobie samej dodać odwagi, niż z wiary, że to odniesie jakiś skutek. Mężczyzna wpatruje się we mnie. Kręci głową, długo, raz po raz, przypomina mi trochę tego słonia z chorobą sierocą w zoo. Pomijając fakt, jak smutny widok sobą prezentował – nie był niebezpieczny. Szukam jakiegoś wyjścia. Muszę się stąd wydostać, to nie ulega wątpliwości.

      Robi krok w moją stronę. Ja cofam się o krok. On robi kolejny krok.

      – Gdyby był pan moim mężem, nie miałby pan powodów do obaw, jeśli chciałabym zatelefonować – oświadczam w desperacji.

      Wybucha śmiechem, zatrzymuje się. Zdaje się zastanawiać.

      Długie sekundy.

      Nasze spojrzenia się spotykają, znowu te iskierki rozbawienia w jego oczach.

      – Spoglądam w moją kryształową kulę – mówi obcy wysokim, drżącym głosem, wykonując w powietrzu magiczne gesty niczym stara wróżka. – Przyszłość jest zamazana, mocno zamazana – ciągnie. – Lecz och! Mgła się rozwiewa! Tak! Coś widzę! I kula mówi, że ty… – Mruży oczy, jakby chciał dostrzec rozmazany obraz. – Tak! – woła dramatycznym tonem. – Kula mówi mi, że nie zadzwonisz na policję.

      Opuszcza ręce z lekkim skinieniem głowy. W pierwszej chwili nie pojmuję. Powoli, bardzo powoli, jakby sprawiało mu to ból, kuca. Potem rozlega się ciche kliknięcie i uświadamiam sobie, że włożył na powrót do kontaktu wtyczkę kabla telefonicznego. Obcy znowu się wyprostowuje, kieruje ku mnie spojrzenie. Spokojne, pewne siebie, niemal szydercze. Wyzywające. Jakby mówił: „Dobra. Teraz twój ruch”.

      W podświadomości czuję jakieś poruszenie.

      Obcy patrzy na mnie swoimi ciemnymi oczami. Trwa to sekundę, dwie, całą wieczność.

      – Tak myślałem – mówi w końcu.

OBCY

      Funkcjonować.

      Robić to, co trzeba zrobić.

      Jestem zaciśnięty jak pięść. Wszystko, co nie jest w tej sytuacji przydatne, zatrzymuję w środku.

      W tym stanie nic i nikt nie ma ze mną szans.

      Funkcjonuję. Funkcjonuję.

      Zawsze.

      17

      Ten obcy jest jak pieczenie skóry. Jak swędzenie pod gipsem, w miejscu, do którego nie da się sięgnąć. Stoję w środku pokoju. On naprzeciwko mnie. Nie patrzymy na siebie bezpośrednio, ale nie spuszczamy się też zupełnie z oka.

      Mój wzrok spoczywa na oprawionym w ramy sztychu z żaglowcem, prezencie od Constanze dla mnie i dla Philippa, wiszącym teraz w salonie. Nigdy go nie lubiłam i teraz pewnie pierwszy raz tak intensywnie mu się przyglądam. Stanowi dla mnie jakiś punkt zaczepienia w tej absolutnie nierzeczywistej sytuacji.

      Jest już późne popołudnie, wcześniej wykonałam kilka nerwowych telefonów. Przerażenie całą sytuacją jeszcze się spotęgowało. To nie będzie wcale takie łatwe, pozbyć się fałszywego Philippa, to było już dla mnie jasne. Szczególnie po tym, jak sama na oczach kamer uznałam w nim własnego męża. Bernardy, członek sztabu kryzysowego, z którym wczoraj zamieniłam kilka słów, po prostu mnie spławił. Oczywiście, że tożsamość Philippa została dogłębnie sprawdzona. Ale jeśli mimo to mam jakieś wątpliwości, to znajdzie czas na spotkanie ze mną w przyszłym tygodniu.

      Wątpliwości – tak naprawdę powiedział. Wątpliwości. Jakby szło tu o coś zupełnie nieistotnego, a nie o śmierć i życie. Hansen kazał powiedzieć, że go nie ma, a może rzeczywiście go nie było.

      I oto teraz stoimy, obcy i ja, i milczymy, podczas gdy ja zastanawiam się, jak będą wyglądać moje kolejne kroki. Naturalnie nie chcę policji w moim domu. Nie jesteśmy prawdziwymi celebrytami – ale jesteśmy bogaci i nie chciałabym, żeby prasa zwietrzyła coś, z czego mogłaby zrobić skandal i żerować na nim.

      Jest upalne popołudnie, pełnia lata, ja jednak mam gęsią skórkę. Zaciskam mocno zęby, żeby nimi nie szczękać. Wiązka promieni słonecznych wędruje leniwie przez szyby i ląduje na parkiecie. Patrzę na drobinki kurzu, które tańczą w świetle słońca jak elfy na leśnej polanie. Wolę się przyglądać im, niż patrzeć na obcego. Ta twarz, w której tkwią niepokojące oczy, jest w dziwny sposób piękna. Kto wie, co dzieje się w tej głowie, kto wie, czego te oczy się naoglądały. Cieszę się, że Leo nie ma w domu.

      – Muszę usiąść – mówi mężczyzna, wyrywając mnie z rozmyślań.

      Z irytacją przyglądam się, jak powoli, ostrożnie sunie przez pokój ku kanapie. Patrzy przy tym na mnie jak na zalęknione dziecko, którego nie chce jeszcze bardziej wystraszyć. W końcu opada na kanapę. Denerwuje mnie to, normalnie na tej kanapie leżę ja z Leo, oglądamy kreskówki albo filmy dokumentalne o meteorytach i dinozaurach. Obok sofy stoi bagaż, który obcy miał ze sobą. Średniej wielkości torba podróżna z ciemnobrązowej skóry, która naprawdę pomieścić mogła tylko to, co najpotrzebniejsze.

      W zasadzie postanowiłam sobie, że nie będę z nim więcej rozmawiać, ale nie umiem się opanować.

      – Czego pan ode mnie właściwie chce? Niech pan wreszcie powie – wyrywa mi się. – Hm? Co to ma znaczyć? Uważa pan, że to jest śmieszne?

      Mruga oczami.

      – W tej sytuacji nic nie wydaje mi się śmieszne, Sarah, wierz mi – odpowiada w końcu.

      Do szału doprowadza mnie sposób, w jaki wypowiada moje imię. Jakby sam fakt, że konsekwentnie zwraca się do mnie po imieniu, miał nas w jakikolwiek sposób do siebie zbliżać. Napełnia mnie to odrazą. Poza tym Philipp praktycznie nigdy nie mówił do mnie po imieniu, ale obcy nie może oczywiście tego wiedzieć. Wpatrujemy się w siebie. Nie wiem, czemu on brnie w te szarady, przecież to, że mnie nie zwiedzie, powinno być dla niego absolutnie jasne. Może to strach, że zostanie przeze mnie w jakiś sposób zdemaskowany, jeśli choć na sekundę wypadnie z roli. Może się boi, że go potajemnie nagrywam? Albo że ktoś mógłby go przypadkiem usłyszeć. Znowu zapada milczenie, ja w tym czasie próbuję СКАЧАТЬ