Marysieńka Sobieska. Tadeusz Boy-Żeleński
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Marysieńka Sobieska - Tadeusz Boy-Żeleński страница 17

Название: Marysieńka Sobieska

Автор: Tadeusz Boy-Żeleński

Издательство: Public Domain

Жанр: Мифы. Легенды. Эпос

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ – bodajże niewykonalne. Aby ukrócić przywileje magnatów i szlachty, nie miała królowa innej siły niż tę właśnie szlachtę i tych magnatów. Urzędy koronne były dożywotnie, od tronu niezawisłe, a posiadacze ich mieli wszelkie powody lękać się widma absolutum dominium, które wiązano z elekcją Francuza; wolności szlacheckie były dla szlachty czymś w rodzaju religii, której tknąć nie pozwalała nawet myślą. Na stworzenie siły wojskowej, zależnej wyłącznie od króla, trzeba by pozwolenia tejże szlachty. Aby ten stan rzeczy zreformować, aby ukrócić wybujałe wolności, trzeba by siły moralnej zdolnej do przeobrażenia pojęć, albo też siły faktycznej. Na to wszystko Maria Ludwika miała tylko jeden sposób: kupować ludzi, sypać pensje francuskie. Kto nie był na tej pensji! nawet surowy Czarniecki figuruje na liście z sumą 12 000 funtów rocznie. Ale trudno było kupić cały kraj; opłacano więc najwpływowszych, co znów budziło głęboką niechęć szaraków, niechęć spotęgowaną obcością francuskiego obyczaju. A znowuż magnaci byli za bogaci, za potężni, aby ich można było wprost kupić; brać, brali; ale od brania do dotrzymania było daleko. Przeciwna strona dawała także, czasem dawała więcej. Było sporo takich, co brali z dwóch stron: tak np. późniejszy hetman Jabłonowski – jedna z najdostojniejszych osobistości epoki – będąc na stałej pensji francuskiej, brał najspokojniej przez całe lata pensję austriacką. Ale to się wydało dopiero po dwustu latach. Naprawdę więc Maria Ludwika mogła liczyć tylko na kilku ożenionych z Francuzkami „zięciów dworu” i, z tych samych przyczyn, na – Sobieskiego. Przywieziony z Francji korpus damskich janczarów spełnił swoje.

      Ale to nie mogło wystarczyć. Nie miał dwór polski miecza, aby karać jak Richelieu. Nie miał tych stopniowań łaski i niełaski, jakie umiał stworzyć Ludwik XIV, który potrafił samą obecność na dworze uczynić szczęściem, a oddalenie najcięższą karą. O dwór króla polskiego magnat nie dbał; sam był królikiem na swoim zamku. Był większym panem, bo żaden poseł na żadnym sejmie nie mógł mu rzucać w oczy zniewag tak jak mógł je rzucać królowi. Za przykład nieuchwytności pana polskiego może służyć w tej sprawie Jerzy Lubomirski. Cała rzecz w ciągu kilku lat kręci się koło zgody lub niezgody, humoru lub niehumoru marszałka koronnego i hetmana polnego, najpopularniejszego podówczas w Polsce człowieka.

      Wchodziły tu może w grę i pewne subtelności. Królowa nie miała dość zręczności czy dość taktu, aby się schować za króla. Występowała zbyt osobiście. Otóż Polacy nie byli nawykli do kobiecych rządów i bardzo ich nie lubili. Kiedy związek, mający na celu elekcję księcia d'Enghien, ogłoszono oficjalnie jako istniejący pod opieką „Jej Królewskiej Mości”, wystarczyło to, aby Lubomirski odmówił podpisania aktu. Nie w smak była ta spódnica, poza którą krył się – tak się obawiano – katowski miecz Richelieugo.

      Tak więc, Maria Ludwika okazała się w tym wszystkim i rozumna, i nierozsądna, i wielka kalkulatorka, i nieumiejąca obliczać sił, i zręczna, i niezręczna. Trzeba nam było o niej pomówić, ponieważ z jej szkoły wyjdzie Marysieńka. Ta odziedziczy jakoby wszystkie wady Marii Ludwiki, a żadnej z jej zalet – orzekną najsurowsi sędziowie Marii Kazimiery. A jednak zdaje się, że częściej i skuteczniej osiągała swoje cele Marysieńka.

      Kiedy kandydatura francuska stała się oficjalną, stronnicy jej przybrali rodzaj specjalnej barwy: czarne kontusze i zielony żupan przy długich czuprynach: po tym poznawali się „elektorowie kondeuszowscy”. Mieli też specjalne medale jako znak rozpoznawczy. Ale równocześnie gotowała się kontrofensywa. Na wiosnę, jak już wspominaliśmy, nieopłacone wojsko zawiązuje konfederację, tę właśnie, której marszałkiem królowa rada by widzieć Sobieskiego. Marszałkiem został niejaki Świderski, „pijak okrutny” ale „człowiek prosty i szczery” – wedle opinii współczesnych. Konfederacja rozszerza się; zamienia się w „świętą sieć”, nexus sacer, stając się duszą oporu przeciw planom królowej. Aby tym skuteczniej zaszachować te plany, wysunęli skonfederowani projekty daleko idących reform; zaprzysiężono strzec patriotycznie dawnych wolności, ale zarazem tępić fawory i korupcję, zwalczać kumulację wielkich urzędów, ich dożywotność i niezawisłość od króla. Dwór miał do wyboru, albo oprzeć się na kupionych magnatach, albo na masie szlacheckiej; cóż, kiedy w tej masie pierwszym hasłem było: „Precz z Kondeuszem!”. W zaślepieniu królowa posunęła się do tego, że planowała sprowadzenie Tatarów na skonfederowanych, czemu zapobiegł Jerzy Lubomirski, uważając ten sposób za „nazbyt okrutny”. Bo z Tatarami bywały okresowo wcale czułe stosunki; w czasie najazdu szwedzkiego jedyni prawie Tatarzy wspomagali Polskę, a królowa w listach prywatnych pisała o chanie: „brat mój chan”.

      Taka była sytuacja polityczna w dobie „karmelitańskich ślubów” Sobieskiego. Toteż może trzeba w nich widzieć coś więcej niż samo porozumienie dwojga serc. Gdy ze strony Sobieskiego występuje coraz bardziej zagarniająca go namiętność, rola jego partnerki jest bardziej złożona. Jest tu zapewne i szczera skłonność; ale są i rachuby młodej kobiety, cudzoziemki w obcym kraju, tracącej oparcie i szukającej innego. Może przeczuwała rychłe wdowieństwo, może – mimo że krok byłby na owe czasy bardzo śmiały – myślała o rozerwaniu niedobranego związku. Ale równocześnie Marysieńka, którą współczesny francuski dyplomata charakteryzuje jako „kobietę przebiegłą, bardzo zręczną i z dzieciństwa zaprawną do intryg”, była tu może i narzędziem wyższych kombinacji. Za dużo już ma interesów królowa do Sobieskiego, a pośredniczką jej jest stale pani Zamoyska. I w położeniu, w którym Maria Ludwika tak bardzo potrzebowała stronników, Sobieski – zwłaszcza po tych ślubach – był bodaj jedynym człowiekiem, którego mogła być naprawdę pewna. Nie dlatego że już w r. 1661 Sobieski figuruje na liście francuskiej z pensją 4800 funtów, która to suma w r. 1662 podniosła się do 8000, a z czasem miała uróść do 20 000 funtów. Nikłe to sumy dla magnata, do którego należał spory szmat Polski; większą też z pewnością rękojmią wiary Sobieskiego była właśnie ona, Marysieńka. Można przyjąć niemal z pewnością, że owe „śluby” nie odbyły się bez wiedzy królowej, może były jej pomysłem? To pewna, że odtąd, aby dobrze rozumieć konflikty sercowe Sobieskiego i Marysieńki, trzeba równocześnie mieć na oku najważniejsze sprawy poruszające Rzeczpospolitą.

      Przełom odbija się w korespondencji. Dwa krótkie listy Sobieskiego, które rozpoczynają wydawnictwo Helcla i które Helcel odnosi do r. 1664, raczej – jak to trafnie skorygował Korzon – należałoby przenieść na ów gorączkowy okres sejmu warszawskiego w r. 1661. Inny już ton tych listów. Tempo galopujące, nie ma dawnych peryfraz, nie ma mowy o cnocie. „Królowo serca” – tymi słowami zaczyna się krótki bilecik oznajmiający, że „gdzie mi się tedy obrócić rozkażą, czekam na wyraźne rozkazy Pani i Dobrodz. mojej, której jedyną tylko nad sobą uznawam władzę i uznawać będę – póki jej panowanie trwać będzie” – dodaje z bezwiednym jezuityzmem Sobieski. I drugi liścik jeszcze gorętszy, w którym wymawia Marysieńce że nie odpisuje „kiedy mogę mieć ten honor śliczną W. Pani obaczyć twarz: na czym mi więcej zależy, niżeli na tych wszystkich światowych chimerach, które ja za nic nie mam bez swej ślicznej Jutrzenki i bez jej possesyi. Zmiłujże się tedy moja święta Dobrodz. a oznajmij mi prawdziwe serca swego intencje i gdzie i kiedy mam widzieć śliczności Wci Dobrodz. mojej?”

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу СКАЧАТЬ