Название: Zjawa
Автор: Max Czornyj
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Классические детективы
isbn: 978-83-8195-173-9
isbn:
Zwracający uwagę spacerowiczów i turystów, którzy podnosili głowy i starali się zlokalizować, skąd też ten wrzask dochodzi.
– Chodź.
Krzyska szturchnęła partnera i skierowała się ku bramie. Oczywiście, nie było już choćby śladu po którymkolwiek z jej skrzydeł. Podobnie jak po odbojnicach, które zapewne lata temu trafiły na skup złomu.
Dokładnie w momencie, gdy sierżant pośpiesznie przeszła pod żółtą taśmą, gdzieś z oddali dobiegł dźwięk dzwonu wybijającego ósmą rano. Krzyska nie zwróciła na to uwagi. Zerknęła na naderwaną rynnę i skierowała się w stronę klatki schodowej.
– Szybciej – ponagliła Zalewskiego.
Po chwili ich ciężkie buty zadudniły na przegniłych drewnianych stopniach. Klatka była ciemna, większość okien zasłonięto dyktą, a w środku unosił się zapach wilgoci i moczu. Pomieszczenie musiało służyć za toaletę dla tych, którzy w spokoju podwórza chcieli uraczyć się czymś mocniejszym.
Na pierwszym piętrze Krzyska zatrzymała się, nasłuchując. Pokręciła głową. Spazmatyczny płacz dobiegał z góry. Jednak coś jej w nim nie pasowało. Nie tylko był nienaturalnie głośny, ale również piekielnie rozpaczliwy.
Nigdy nie słyszała tak przeraźliwego płaczu.
Ich patrol dostał anonimowe zgłoszenie przed niecałym kwadransem. Większość dzieci pada wykończona po kilku minutach spazmatycznej rozpaczy, tymczasem w tym przypadku…
– Tam!
Krzyska wskazała na schody, które biegły w głębi korytarza. Wnętrze kamienicy miało potencjał. Nie stanowiło sztampowego przykładu architektury sprzed niespełna stulecia, a rozplanowanie klatki schodowej przypominało te stosowane w niektórych hotelach. Zresztą być może niegdyś znajdował się tu hotel?
Zalewski zapalił małą policyjną latarkę. Nie dowierzał starym deskom. Miał wrażenie, że podłoga w każdej chwili może się pod nimi zapaść. Oświetlał kolejne przeraźliwie skrzypiące stopnie.
Jednak gdy znaleźli się na drugim piętrze, latarka okazała się niepotrzebna. Na korytarzu okna były odsłonięte, a szyby – stłuczone. Znajdowały się tu dwie pary drzwi prowadzących do oddzielnych lokali. Jedne z nich wypadły z zawiasów i właściwie stały oparte o ścianę. Drugie, w nieco lepszym stanie, były uchylone, jakby zapraszały do środka. To zza nich dobiegał dziecięcy płacz.
Krzyska sztywnym krokiem skierowała się w stronę mieszkania. Miała dość cholernych menelskich rodzin. Nienawidziła procedur zakładania niebieskich kart, które w ogólnym rozrachunku nie przynosiły żadnej korzyści. Patologia rodziła patologię. A dzieci, które umieszczano w domach dziecka, wpadały z deszczu pod rynnę. Rzadko które miało szczęście i trafiało w dobre ręce. Znaczna część po kilku miesiącach wracała pod skrzydła rodziców, którzy niby byli znów zdolni do ich wychowywania. Akurat to było zaskakujące. Determinacja środowisk patologicznych w dążeniu do oszukania instytucji państwa, byle tylko wydrzeć odebrane sobie dziecko.
Chodziło o pieniądze?
O poczucie więzi?
Ona od dwóch lat miała dziecko i nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na żadne z tych pytań. Tyle że miała coraz mniej cierpliwości do matek z podbitymi oczami i ojców o opuchniętych twarzach. Nie mogła jednak nic zrobić. Zawsze musiała działać zgodnie z tym, co nakazywał system.
Choćby nie wiem jak bardzo bolała ją dziecięca krzywda.
– Halo?! Policja!
Krzyska zapukała w futrynę, lecz płacz zagłuszał wszelkie inne odgłosy. Zrobiła krok naprzód. Mieszkanie tonęło w półmroku. Pomiędzy przejściem do pokoi, po lewej, wisiała rozpadająca się cerata. Po prawej leżały przegniłe na pół drzwi.
Zalewski skierował się do pomieszczenia na wprost. On również chciał mieć to już jak najszybciej za sobą. Po niespełna roku w służbie miał coraz więcej wątpliwości, czy właśnie tak powinna wyglądać jego realizacja dziecięcych marzeń.
Po chwili stracił jakiekolwiek złudzenia.
Gdy wszedł do sporego obskurnego salonu, zamarł. Lodowaty dreszcz przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa i sparaliżował nogi. Dopiero po chwili Zalewski odzyskał możność działania.
– O kurwa… – wycedził.
Błyskawicznie odwrócił się do sierżant Krzyskiej i szeroko rozłożył ręce. Cały drżał.
– Nie wchodź tam – wyszeptał przez ściśnięte gardło. – Oszczędź sobie tego. Ja pieprzę! Co za masakra… Błagam cię, nie wchodź tam.
5
– Kocham cię.
Ewa uśmiechnęła się do niego inaczej niż zwykle. Dostrzegł to. Kąciki jej oczu nawet nie drgnęły.
Zresztą kiedy ostatnio słyszał podobne wyznanie? Dziesięć, dwadzieścia lat temu? Może więcej? W pewnym momencie wszystko odbywało się mimochodem. Miłość nie potrzebowała słów. Aby przeżyć razem ponad ćwierć wieku, trzeba się kochać.
– Ja ciebie też… – odparł Deryło. – I ciebie – dodał, odwracając się do tyłu.
Na tylnej kanapie citroena siedziała Wiktoria. Uśmiechnęła się, ale nic nie odpowiedziała. Na jej policzkach pojawił się rumieniec.
Rozwarła wargi, jednak dostrzegła coś przez przednią szybę i nadal milczała. Zmrużyła oczy, a jej czoło lekko się zmarszczyło. Uśmiech zniknął z jej twarzy. Zastąpiła go pochmurna zaduma.
Komisarz dostrzegł, że jego żona wyciągnęła dłoń, by położyć ją na jego udzie, lecz w ostatniej chwili ją cofnęła. Rzuciła mu krótkie spojrzenie.
– Obudzisz się, kiedy dowiesz się, kto to zrobił.
– Co takiego? – Deryło spojrzał na nią, nic nie rozumiejąc. – Kto, co zrobił? Przecież…
– Jeżeli nie rozwiążesz zagadki, podążysz w stronę nicości. Piekła, nieba albo co tam sobie tylko wyobrazisz. Nie będziesz miał wyboru.
Wiktoria ponuro skinęła głową. Komisarz dostrzegł ten ruch we wstecznym lusterku.
– Jak my wszyscy – stwierdziła, nim zdążył cokolwiek powiedzieć. – Jak my wszyscy…
– Jak wszyscy zamordowani – uściśliła Ewa Deryło.
Komisarz chciał jej zaprzeczyć, lecz nie był w stanie otworzyć ust. Tkwił w koszmarze.
6
Tamara Haler rozmasowała palcami skronie. Siedziała na obrotowym skórzanym stołku i patrzyła na twarz komisarza Deryły. Wydawało się jej, że jego oczy poruszają się pod zasłoną powiek. Jakby intensywnie СКАЧАТЬ