Zjawa. Max Czornyj
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zjawa - Max Czornyj страница 2

Название: Zjawa

Автор: Max Czornyj

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Классические детективы

Серия:

isbn: 978-83-8195-173-9

isbn:

СКАЧАТЬ także ładunek wybuchowy. Jeżeli nie zrobisz tego, co powiem, eksplozja urwie twojemu bachorowi głowę.

      ***

      Fotomontażem jest również zdjęcie, na którym roześmiany turysta pozuje na tarasie widokowym World Trade Center. Jest niczego nieświadomy. Za jego plecami widać potężną sylwetkę nadlatującego boeinga. W prawym dolnym rogu zdjęcia widnieje wymowna data 09.11.01.

      To zwykłe, niegodziwe oszustwo.

      Żerowanie na ludzkiej tragedii.

      Żerowanie na emocjach.

      2

      – Nie próbuj kombinować. Obserwuję cię. Jeden fałszywy ruch i będzie po wszystkim… Naprawdę po wszystkim. Tak, widzę, jak się teraz rozglądasz. Nie łudź się. Nie zobaczysz mnie. Ale ja widzę ciebie.

      Angelika poczuła, że pot spływa po jej skroni. Zadrżała. Widziała kolejne osoby przechodzące po głównej hali. Spacerujące i oglądające witryny sklepów. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Jakby znajdowała się za grubą, matową szybą.

      W innym świecie.

      – To jakiś żart? Robisz sobie jaja, Kamil?

      Kamil, jej kolega ze studiów podyplomowych, był jedynym kandydatem na kawalarza. Od wielu miesięcy Angelika niemalże nie utrzymywała kontaktów z ludźmi. Po bolesnym rozwodzie na początku ciąży osunęła się w świat przyszłego macierzyństwa, a potem Antoś stał się jej jedynym towarzyszem.

      Najbliższym.

      – Zapewniam cię, że to nie żart.

      Rylska obróciła się, próbując zasłonić swoim ciałem wózek. Stanęła na palcach i się pochyliła.

      – Zaraz się rozłączę… – wycedziła, starając się panować nad drżeniem głosu. – Nie bawi mnie to…

      Przytrzymała telefon ramieniem i oparła się o brzeg wózka. Drugą dłoń wyciągnęła w stronę Antosia.

      Zamarła w pół ruchu. Powstrzymał ją wściekły ryk.

      – Nie! Nie próbuj tam wkładać ręki! Jeszcze raz spróbujesz mnie oszukać, a skończymy zabawę. Z mózgiem tego uroczego chłopaczka rozchlapanym na twoim płaszczu! Z fragmentami jego tkanki na twojej gębie!

      Rylska wyprostowała się i nabrała powietrza. Nagle wyobraziła sobie to, o czym mówił jej rozmówca, i zrobiło się jej duszno.

      – Słyszałaś mnie jasno i wyraźnie?

      – T-ttak… – wyszeptała przez zaciśnięte gardło.

      – Świetnie. Teraz skieruj się do drzwi awaryjnych. Są po twojej prawej stronie.

      – Ale…

      – Nie ma żadnego ale!

      Kobieta na sztywnych nogach obróciła się w stronę solidnych drzwi oznaczonych zieloną tabliczką z napisem „wyjście awaryjne”. Kątem oka spojrzała na Antosia. Chłopczyk przechylił głowę i patrzył na nią zaskoczony. Jego rzadkie włosy były potargane. Uśmiechał się niewyraźnie.

      – Razem z wózkiem – nakazał charkotliwy głos.

      – Dobrze…

      Rylska zauważyła, że kilka metrów od niej po hali przechadza się ochroniarz. Rozmawiał z kimś, trzymając przy uchu krótkofalówkę. Kobieta otarła spoconą dłoń o spodnie i przygryzła wargę. Modliła się, żeby mężczyzna odwrócił się w jej stronę. Głośno tupnęła, a następnie pchnęła wózek tak, że bokiem otarł się o ścianę.

      Ochroniarz się odwrócił i na moment ich spojrzenia się spotkały.

      – Co ty, kurwa, robisz?! Naprawdę zaraz stracę cierpliwość!

      Rylska odwróciła się jak oparzona. Zacisnęła dłoń na uchwycie wózka i popchnęła go do wyjścia awaryjnego.

      – Ja nic…

      – Dobrze wiem, co chciałaś zrobić. Tylko nie pomyślałaś, że tym facetem mogę być ja. Albo że on wykonuje moje rozkazy, tak jak ty powinnaś.

      Poczuła pot spływający jej po plecach. Strach ścisnął jej gardło tak mocno, że nie potrafiła wydusić ani słowa.

      – Otwórz drzwi i zejdź na dół.

      Posłusznie pchnęła solidne drzwi. Przez moment miała nadzieję, że będą zamknięte, lecz zamek ustąpił z metalicznym kliknięciem. Zerknęła w stronę hali. Ochroniarz już zniknął za rogiem.

      Zresztą…

      Nawet nie chciała myśleć, że mógł nim kierować ten świr po drugiej stronie linii.

      Znalazła się na klatce schodowej oświetlonej mdłym, zielonkawym światłem. Schody były wąskie, lecz przewidziano na nich podest dla wózków.

      – No, jazda. Złaź na dół.

      Angelika z trudem panowała nad nerwami. Miała wrażenie, że nogi w każdej chwili się pod nią ugną. Do tego Antoś zaczął płakać. Pewnie już w momencie, gdy stuknęła wózkiem o ścianę, ale zauważyła to dopiero teraz.

      – Ciii… Ci… – mimowolnie wyszeptała do synka.

      – Szybciej!

      Gdy wjechała na podest, wydawało się jej, że nie zdoła utrzymać wózka. Była przekonana, że czuje ciężar ładunku wybuchowego ukrytego gdzieś obok głowy Antosia. Tuż obok główki rozkosznie uśmiechającego się dziecka.

      Nie.

      Nie mogła ryzykować.

      Musiała być posłuszna.

      Z trudem oddychała. Przerażenie ścisnęło jej pierś, a żołądek podszedł do gardła. W ustach czuła kwaśny posmak żółci. Zbierało się jej na wymioty.

      Każdy jej ruch niósł się po klatce metalicznym echem. Nie łudziła się jednak, że ktokolwiek ją usłyszy. Schodziła wciąż niżej, słysząc w słuchawce ciężki oddech rozmówcy.

      Zatrzymała się na poziomie oznaczonym wielką, fluorescencyjną tabliczką „0”.

      – Zejdź jeszcze poziom niżej – nakazał głos.

      Angelika, cała dygocąc, wykonała polecenie. Pot oblepił jej dłonie tak, że uchwyt wózka się w nich ślizgał. Choć na tym poziomie czuć było chłodny powiew powietrza, jej twarz była pąsowa. Czuła pot skapujący z czoła na rzęsy.

      – Pchnij te drzwi. Wyjdziesz na parking przeładunkowy. Dziś nie ma żadnych dostaw, będziemy sami.

      Głos był władczy СКАЧАТЬ