DZIEŃ ROZRACHUNKU. John Grisham
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу DZIEŃ ROZRACHUNKU - John Grisham страница 17

Название: DZIEŃ ROZRACHUNKU

Автор: John Grisham

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия:

isbn: 978-83-8215-073-5

isbn:

СКАЧАТЬ to wszystko z rogu balkonu, po raz kolejny dziwiąc się obyczajom białych.

      Po dwóch dniach tych ceremonii znużeni żałobnicy zgromadzili się w sobotnie popołudnie po raz ostatni, by wziąć udział we właściwym pogrzebie. Nabożeństwo, które odprawił zaprzyjaźniony z Dexterem kaznodzieja, zawierało w sobie wszystko: chór, dwa solowe występy, długą homilię, ponownie pannę Emmę Faye i jej organy, czytanie Pisma Świętego, trzy mowy pogrzebowe, oceany łez i, owszem, otwartą trumnę. Choć kaznodzieja dzielnie się starał, nie udało mu się wyjaśnić sensu tej śmierci. Powoływał się głównie na to, że „nieznane są ścieżki Pana”, ale nie spotkało się to z szerszym zrozumieniem. W końcu dał za wygraną i pałeczkę przejął chór.

      Po dwóch męczących godzinach nie zostało już zbyt wiele do dodania. Załadowano trumnę do karawanu i przewieziono ją przez miasto na cmentarz, gdzie wreszcie ciało Dextera spoczęło w morzu kwiatów i niepohamowanych emocji. Jeszcze długo po odejściu kaznodziei Jackie i jej dzieci siedzieli pod baldachimem na składanych krzesłach, wpatrując się w kopiec czarnej ziemi.

      Pani Gloria Grange, pobożna metodystka, która nie opuściła żadnej z tych ceremonii, po pogrzebie udała się na podwieczorek do domu Mildred Highlander. Mildred była prezbiterianką i dlatego nie brała udziału w czuwaniu ani w pogrzebie. Pragnęła jednak oczywiście poznać wszystkie szczegóły i Gloria ochoczo zdała jej dokładną relację.

      Późnym popołudniem przyjechała do miasta Florry i również spotkała się z Mildred na podwieczorku. Bardzo chciała się dowiedzieć, ile cierpień przysporzył jej brat, a Mildred bardzo chciała jej o tym opowiedzieć.

      Rozdział 7

      Po raz pierwszy w swoim krótkim życiu Joel Banning nie posłuchał ojca. W sobotę rano wyjechał z Nashville do Memphis i w trakcie spędzonych w pociągu czterech godzin miał czas przeanalizować swój akt nieposłuszeństwa. Dojeżdżając do Memphis, uznał, że jego działanie jest usprawiedliwione. Mógł nawet wyłożyć przemawiające za nim argumenty. Musiał odwiedzić Florry i zobaczyć, jak sobie radzi; musiał spotkać się z nadzorcą Bufordem Provine’em i upewnić się, że zbiory przebiegają bez zakłóceń; być może także – choć niekoniecznie – powinien złożyć wizytę Johnowi Wilbanksowi i omówić z nim linię obrony ojca. Ich mała rodzina obrywała na wszystkich frontach i ktoś musiał spróbować ją ocalić. Poza tym ojciec był w areszcie i jeśli Joelowi udałoby się, jak planował, szybko wrócić do Nashville, jego krótka wizyta pozostałaby niezauważona, a akt nieposłuszeństwa niewykryty.

      Pociąg z Memphis do Clanton zatrzymywał się po drodze sześć razy i było już ciemno, kiedy Joel zszedł na peron i nasunął kapelusz na oczy. Wysiadło tutaj niewiele osób i chyba nikt go nie rozpoznał. W mieście były dwie taksówki i obie stały z włączonymi silnikami przy stacji. Ich kierowcy opierali się o ten sam błotnik, żując tabakę i paląc skręty.

      – Czy przy aptece nadal stoi budka telefoniczna? – zapytał Joel, zwracając się do tego, który stał bliżej.

      – Stoi.

      – Może mnie pan tam zawieźć?

      – Niech pan wsiada.

      W centrum było sporo ludzi robiących późne sobotnie zakupy. Nawet podczas zbiorów farmerzy i robotnicy rolni doprowadzali się po lunchu do porządku i ruszali do miasta. W sklepach i na chodnikach kłębiły się tłumy, w kinie Atrium wyświetlali Blue Skies z Bingiem Crosbym i kolejka do kasy zakręcała aż za róg ulicy. Na trawniku przed sądem grał zespół country. Joel, który wolał nie rzucać się w oczy, poprosił kierowcę, by zaparkował w bocznej uliczce. Budka telefoniczna przy aptece Gainwrighta była zajęta. Joel stanął przy niej; unikając kontaktu wzrokowego z przechodzącymi ludźmi, przestępował z nogi na nogę, by ponaglić korzystającą z telefonu młodą dziewczynę. Kiedy wreszcie znalazł się w środku, wrzucił monetę i zadzwonił do ciotki. Odebrała po kilku dzwonkach.

      – To ja, ciociu Florry – powiedział krótko, zakładając, że na pewno ktoś ich podsłuchuje. – Będę za dwadzieścia minut.

      – Co? Kto mówi?

      – Twój ulubiony bratanek. Pa.

      Ponieważ miała tylko jednego bratanka, był pewien, że zrozumie wiadomość. Niezapowiedziana wizyta mogła się dla niej okazać zbyt wielkim szokiem. Poza tym umierał z głodu i liczył, że skoro ją uprzedził, da mu coś ciepłego do jedzenia. Wsiadł z powrotem do taksówki i poprosił kierowcę, żeby przejechał powoli obok kościoła metodystów. Skręcając z zatłoczonego placu, minęli salę bilardową Cal’s Game Room, w której podawano warzone pokątnie piwo, a na zapleczu grano w kości. Jako nastolatek Joel, podobnie jak inni dobrze wychowani młodzi ludzie, został surowo ostrzeżony przez ojca, by trzymał się od tego miejsca z daleka. Lokal cieszył się złą sławą i w weekendy dochodziło tam często do chuligańskich wybryków i bójek. Ponieważ miał smak zakazanego owocu, Joela w szkolnych latach zawsze kusiło, by tam się zakraść. Jego koledzy przechwalali się, że tam byli, opowiadali nawet o dziewczynach na piętrze. Teraz, po trzech latach spędzonych na uczelni w dużym mieście, dziwił się, że mogła go kiedyś pociągać taka speluna. Znał eleganckie bary w Nashville i wszystkie przyjemności, jakie oferowały. Nie wyobrażał sobie, by mógł kiedykolwiek wrócić do Clanton, miasta, w którym alkohol i piwo były – jak większość innych rzeczy – zakazane.

      W kościele metodystów paliły się światła.

      – Pan stąd? – zapytał kierowca, kiedy go mijali.

      – Niezupełnie – odparł Joel.

      – Nie słyszał pan sensacji tygodnia, o zabitym pastorze?

      – Owszem, coś czytałem. Dziwna historia.

      – Zastrzelił go dokładnie tutaj. – Kierowca wskazał parafię za kościołem. – Dziś po południu go pochowali. Zamknęli zabójcę w celi, ale nie puszcza pary z gęby.

      Joel nic na to nie odpowiedział: nie chciał kontynuować rozmowy, której sam nie zaczął. Spoglądając na kościół, z drżeniem serca przypomniał sobie niedzielne ranki, kiedy on i Stella wkładali najlepsze ubrania i wchodzili tam, prowadzeni za rękę przez wystrojonych tak samo jak oni rodziców. Już jako mały chłopak wiedział, że garnitury ojca i sukienki matki są bardziej eleganckie niż innych metodystów, a ich samochody zawsze nowsze, i że mówiło się, iż on i Stella skończą studia, a nie tylko szkołę średnią. Zdawał sobie sprawę z wielu rzeczy już jako dziecko, ale ponieważ był Banningiem, nauczono go również pokory i cnoty trzymania języka za zębami.

      Ochrzczono go w tym kościele, gdy miał dziesięć lat, a Stellę, kiedy miała dziewięć. Rodzina regularnie uczestniczyła w cotygodniowych nabożeństwach, jesiennych i wiosennych piknikach religijnych, składkowych przyjęciach na świeżym powietrzu, pogrzebach, weselach i niezliczonych innych imprezach towarzyskich, ponieważ kościół był dla nich i dla wielu innych mieszkańców miasta ośrodkiem życia społecznego. Joel pamiętał wszystkich pastorów, którzy przychodzili i odchodzili. Pastor Wardall pochował jego dziadka Jacoba Banninga. Ron Cooper ochrzcił Joela, a jego syn był najlepszym kolegą Joela w czwartej klasie. I tak dalej, i tak dalej. Pastorowie przychodzili i odchodzili, aż w końcu tuż przed wojną przyjechał tu Dexter Bell.

      Najwyraźniej zasiedział się zbyt długo.

СКАЧАТЬ