Czternaście dni Honoraty. Elżbieta Wojnarowska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czternaście dni Honoraty - Elżbieta Wojnarowska страница 14

Название: Czternaście dni Honoraty

Автор: Elżbieta Wojnarowska

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Классические детективы

Серия:

isbn: 978-83-66503-39-7

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      – W jakim kolorze? Szarym? – Panienka zerknęła na ubiór Honoraty i wyraźnie się ośmieliła.

      Honorata spodziewała się każdego innego koloru, tylko nie szarego. Ale widocznie los już dawno za nią postanowił, że do końca swoich dni nie zmieni koloru swoich ubrań z szarego na żaden inny.

      Na szczęście przypomniała sobie, że wszystkie kobiety w mieście wyglądały tak, jakby szarość była jedynym kolorem ciuchów dostępnych w sklepach. Czyli może tak się teraz nosi? Taka moda?

      Honorata chciała być modna.

      Zamierzała zamienić swoje stare szare ubrania na nowe szare ubrania. Każdy na pewno zauważy, że są nowe i drogie. A o to przecież chodziło. Honorata chciała uchodzić za zadbaną kobietę.

      Przymierzyła rzeczy podane jej przez panienkę. Obejrzała się gruntownie w lustrze z każdej strony. Nie miała pojęcia, czy wygląda dobrze, czy źle. Kupić czy nie. Ubrania wydały się jej zgrzebne. Ale może tak ma być? Taki powrót do natury w sensie ekologicznych materiałów?

      Jej rzeczy były już noszone od dawna. I tak należało je wymienić.

      Poza tym w tych nowych czuła się dobrze. Były wygodne. Niby wyglądały tak, jakby to były te same ubrania, w których przyszła do sklepu, ale jednak Honorata miała poczucie, że sama teraz jest jakby nowa. I to się jej podobało.

      Z zakupami pod pachą wróciła do Irenki.

      Irenka wytrzeszczyła oczy na jej widok.

      – O…! – wykrztusiła tylko, patrząc na nową fryzurę Honoraty.

      – Co? – Honorata nie zrozumiała, czy reakcja Irenki to zachwyt, czy niekoniecznie. Oczywiście oczekiwała aprobaty, a nie dezaprobaty.

      – Dobry Jezu… – Irenka stęknęła w odpowiedzi. – To ci odmiana – dodała pojednawczo. – Chcesz obiad? – spytała nieco zbyt szybko.

      Honorata chciała. Była głodna. Przez te wywiady środowiskowe niezbędne przy zbieraniu faktów straciła cały dzień. No, ale skoro obiecała zająć się sprawą, to się ze zobowiązań wywiązuje. Rekompensata w postaci obiadu wydała się jej jak najbardziej na miejscu i nawet wskazana.

      Po chwili siedziała z Irenką przy stole, na którym, co stwierdziła z wyraźną ulgą, stała karafka z naleweczką własnej roboty Irenki.

      I przy którym Honorata relacjonowała teraz stan wiadomości na dzisiaj.

      – Kto to jest ten Latałło? – spytała Honorata wreszcie, po zakończeniu relacji.

      – A, ten. Ma hurtownię i skład budowlany. Teraz się wszyscy budują, sama widziałaś, ile tego jest, to interes się kręci. Ponoć fortuny się dorobił. – Irenka rozgadała się.

      – Razem z bratem?

      – Nie. Brat u niego robi za kierownika, no i pilnuje innych, żeby nie kradli.

      – A żona?

      – Żona? Ona to za księgową tam u męża była. Kasy pilnowała.

      – To może jakieś przekręty mieli? – Honorata myślała na głos.

      – A kto ich tam wie. Może go i kryła. W końcu żona, nie? To i dla siebie robiła.

      – Bo myślę o tym wypadku. Czy to aby wypadek był.

      – A o tym to różnie gadają.

      – Ale co gadają? – Honorata nadstawiła ucha. – Bo fryzjerka też gadała.

      – No to wiesz, że stary Latałło to wściekły choleryk ponoć jest. Ale jak tam naprawdę było, nikt nie wie. On bardzo pobożny taki. Do kościoła co niedzielę chodzi i tyle na tacę daje, i dzwony ufundował, że ksiądz pierwszy mu się kłania.

      – Oni są stąd? Tutejsi?

      – A gdzie tam. Kiedyś to tu sami Kaszubi mieszkali. My z dziada pradziada tu siedzimy i wszyscy się znamy. Ale potem to zaczęli tacy różni przyjeżdżać i biznesy rozkręcać. I z Polski, i z zagranicy. Teraz to nikt nikogo nie poznaje, bo i jak. A Latałły, Bóg jeden wie, kto oni. Tyle się wie, że firmę mają. Poza tym on sponsor dla szkoły. To się go i nie czepiają o tę forsę. Nikt mu na ręce nie patrzy. Poważanie ma. – Irenka nalała naleweczki do kieliszka Honoraty i stuknęła swoim.

      – No, to za spotkanie.

      Wypiły do dna.

      Przyjemne ciepło rozeszło się po ciele Honoraty.

      – Wszystko to dziwne, bardzo dziwne – zamruczała zadowolona.

      Dzień chylił się ku zachodowi, a Honorata po kilku kieliszeczkach lekko chyliła się na boki. Policzki zrobiły się jej czerwone, prawie jak jej włosy. Oczy błyszczały.

      Honorata lubiła ten stan błogości. Bardzo lubiła.

      Tym bardziej, że w telewizorze czekał na nią jej ulubiony serial. Wystarczyło tylko wejść do łóżka i włączyć odbiornik.

      DZIEŃ TRZECI

      Zaraz rankiem Honorata uprzytomniła sobie, że do tej pory nie zadzwoniła do Ernesta, to znaczy do swojego przełożonego, to znaczy do taty Franki.

      Nigdy nie musiała tego robić. Teraz musi. O w mordę…

      Wykręciła numer i powiedziała słodko, to znaczy najsłodziej jak umiała:

      – Halooo…

      – No, nareszcie. Gdyby nie Franka, sądzilibyśmy tutaj, że umarłaś. – Tubalny głos Ernesta nie brzmiał przyjaźnie i nie wróżył nic dobrego.

      – Jestem na urlopie, jak ci zapewne Franka zakomunikowała.

      – O urlop to się pisze podanie. Znasz drogę służbową. – Ernest wyraźnie się pieklił. Nie znosił, gdy podwładny wystawiał się przed szereg i ignorował dyscyplinę pracy. Nie mógł jednak zwolnić matki swojej córki. Bo ta córka o tym, że jest jego córką, natychmiast poinformowałaby jego żonę. Która o żadnej córce nie miała pojęcia. I pewnie ta córka natychmiast chciałaby się zapoznać ze swoim przyrodnim rodzeństwem, którego dotąd na oczy nie widziała.

      – Nie byłam na urlopie od dziesięciu lat. Muszę odpocząć. – Honorata starała się jakoś uzasadnić swoją już trzydniową nieobecność w pracy.

      – I kto to mówi?! Przecież jakbyś mogła, to byś zamieszkała na stałe w tym swoim laboratorium. Tylko ono jest ci do życia niezbędne. – Ernest zgrzytnął zębami w odpowiedzi, i to akurat świetnie mu wychodziło, w przeciwieństwie do Honoraty.

      – Nie mam żadnych zaległości z ekspertyzami. СКАЧАТЬ